Marek Twaróg

Blokowiska, czyli jak lump z profesorem w jednym stali domu

 Blokowiska, czyli jak lump z profesorem w jednym stali domu Fot. PRAGA Fot. Jaromír Čejka
Marek Twaróg

O fenomenie blokowisk, opisanych i sfotografowanych w albumie "Jižní Město" ze zdjęciami Jaromíra Čejki, oraz wspólnych losach Polaków i Czechów rozmawiamy z Jirim Siostrzonkiem, socjologiem z Instytutu Fotografii Kreatywnej Uniwersytetu Śląskiego w czeskiej Opawie

Patrzę teraz na takie zdjęcie: aleja spacerowa, z jednej strony bloki, surowe, w kolorze kurzu, z drugiej strony pawilon handlowy, pewnie z mięsnym, i AGD. Wszędzie beton i szarość. I bawiące się dzieci. To fotografia pewnie spod Pragi. Wie pan, że znalazłbym identyczne zdjęcie z rybnickich Nowin albo Dworka ze mną w roli głównej?
Bo polskie osiedla to część tej samej historii. W Czechosłowacji największy ich rozkwit, podobnie jak w Polsce, nastąpił w latach 70. Powstała wtedy tzw. generacja dzieci Husaka (Gustav Husak - przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji w latach 1969-1987, a od 1975 roku prezydent kraju - przyp. red.). Władza chciała wtedy, żeby rodziło się więcej dzieci i dążyła do jak najbardziej jednolitego modelu socjalistycznej rodziny. Wówczas największym problemem młodych ludzi był brak mieszkań. Podobnie jak u was w Polsce, po założeniu książeczki mieszkaniowej i ciągnących się przedpłatach, na mieszkanie czekało się około 20 lat. Żeby maksymalnie przyspieszyć budownictwo, postawiono na wielką płytę. W całym wschodnim obozie był to pewnego rodzaju fenomen, który bardzo pomógł ludziom w zdobyciu mieszkania. W Czechosłowacji w tych latach doszło do sporych migracji społeczeństwa do miast właśnie z powodu bloków. Dzięki temu nie było problemu z zapewnieniem pracowników dla dużych zakładów pracy, jak to było na przykład w Ostrawie. Wystarczyło w sąsiedztwie hut czy kopalń postawić osiedla z wielkiej płyty.

Przygląda się pan kulturowemu znaczeniu wielkich socjalistycznych blokowisk dawnej Czechosłowacji. Jest co badać, bo już w zamyśle twórców miały one spełniać również inny cel, niż tylko proste zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych.
Propaganda mówiła wtedy: Patrzcie, jacy jesteśmy nowocześni, niemal każdy może za swoją dobrą pracę otrzymać mieszkanie. Dla mnie i studentów Instytutu Fotografii Kreatywnej Uniwersytetu Śląskiego w Opawie jest to interesujące w wielu różnych wymiarach. Jest coraz więcej opracowań studentów, które dotykają szeroko rozumianej problematyki życia ludzi w takich ogromnych skupiskach. Tłumaczą, czym dla ludzi wtedy, czyli w latach 70., był dom, a właściwie życie w tak anonimowej betonowej przestrzeni bez gospody, kościoła, sklepów. Wokół same bloki, często jeszcze niedokończone, a już zamieszkałe, byle szybciej. Dzisiaj mamy zupełnie inne wymagania i potrzeby. Widziałem też ciekawe dokumenty o subkulturach młodzieżowych, blokersach, dla których takie osiedla były i są środowiskiem naturalnym. Tak się dzieje w wielu krajach.

Z polskiej perspektywy powojenną historię Czechosłowacji widzimy przez pryzmat roku 1968. Koniec praskiej wiosny i przykręcanie śruby. Te blokowiska wyglądają trochę jak obozy dla spokorniałych obywateli, lecz przecież wielu ludziom dawały poczucie wspólnoty, może nawet szczęśliwej dość wspólnoty.
Budowanie idealnego, równego w potrzebach społeczeństwa, to była polityczna manipulacja. Chcesz mieszkanie? Jak będziesz posłuszny, to dostaniesz. Trzeba też pamiętać, że to nie był wolny rynek, mieszkania budowały duże zakłady pracy. Problemem nie była wpłata na mieszkanie, tylko kolejka. Wtedy wielu fotografów, jak np. Jaromir Cejka, dostrzegło w tym przejaw degradacji państwa i w charakterystyczny sposób pokazywali zniewolonych, manipulowanych ludzi. Taki depresyjny obóz.

Ale co z tą wspólnotą? Była?
Myślę, że wtedy ta wizja wielu fotografów była bardzo nieobiektywna. Ci ludzie w tych zabetonowanych z każdej strony blokowiskach byli jednak szczęśliwi. Cieszyli się z ciasnych, ale własnych mieszkań. Mieli swoje priorytety, a najważniejszym było centralne ogrzewanie. Takie czasy.

Ta wspólnota miała wymiar - określmy to niepopularnym terminem - ponadklasowy. Praski inteligent mieszkał na jednym piętrze i w takim samym mieszkaniu jak robotnik z taśmy w Skodzie. Tak jak w Polsce, gdzie profesor dzielił komórkę w piwnicy z górnikiem dołowym. Dla socjologa to chyba idealne pole dla obserwacji?
Nie wiem, czy taki właśnie był zamysł, ale faktycznie działało to w taki sposób i… uważam, że to było genialne. To był właśnie normalny świat bez zadzierania nosa. Pomimo że dzisiaj jest to krytykowane, to taka równość powodowała, że ludzie mieli do siebie bliżej, tworzyła się prawdziwa wspólnota, stosunki międzyludzkie czy sąsiedzkie były lepsze niż teraz. Dzisiaj wielu wyprowadziło się do ogrodzonych osiedli i pozamykało się na cztery spusty. Mamy modę na budowanie przez deweloperów domów szeregowych, ale czy aby nie jest to taki sam blok, tylko w poziomie? W Czechach rośnie teraz grupa młodych ludzi, która właśnie kupuje mieszkania w blokach z wielkiej płyty. Tłumaczą to względami ekologicznymi i ekonomicznymi. Odpowiadają sobie na pytanie, ile tak naprawdę przestrzeni do mieszkania im potrzeba, widzą wiele zalet, blisko jest szkoła i przedszkole.

A wie pan, co różni - może to jest jedyna odmienność - wasze czeskie blokowiska od naszych, polskich?
Hm…

Brak kościołów.
U nas musi być przede wszystkim gospoda. Tego najbardziej brakowało ludziom w nowo wybudowanych osiedlach. Kościoły są w centrach miast, jeżeli ktoś chce, wsiada sobie w autobus i raz w tygodniu jedzie do kościoła. A w gospodzie codziennie spotyka się cała najbliższa społeczność. U nas w Czechach nic tak nie integruje ludzi jak gospoda. Bardziej niż kościół.

Były w Czechosłowacji jakieś oficjalne dokumenty w kwestiach mieszkaniowych, wielkiej płyty? Potrafię sobie wyobrazić, że Gustav Husak wezwał socjologów i kazał im uzasadnić taki sposób osiedlania się.
Nie, szczerze mówiąc, myślę, że tak to nie działało. Oczywiście każda grupa zawodowa miała swoich ideologów, ale architekci i urbaniści, budując te potężne sypialnie, generalnie wiedzieli, co robią. To było po prostu zadanie, które musieli wykonać. Najważniejszym, priorytetowym pytaniem było: jak zapewnić w najkrótszym czasie mieszkania dla największej liczby osób. Jeśli udawało się to zadanie wykonać, było w porządku.

Zna pan polski, gorzki dość serial komediowy "Alternatywy 4"?
Nie znam…

Szkoda, bo tam jest wszystko to, co pan pewnie widzi jako socjolog u siebie. Profesor z lumpem, zaburzenie hierarchii, błoto, beton. Ale też niezwykła z dzisiejszej perspektywy wspólnota. Macie jakiś swój kultowy film, serial o czechosłowackich blokowiskach?
Tak, oczywiście, u nas był film "Panelstory", nakręcony w 1979 roku. Kiedy był gotowy, to od razu zakazano wyświetlania. Zamknięto go w archiwum i ujrzał światło dzienne dopiero po rewolucji w 1989 roku.

A co dziś dzieje się z tymi oazami szczęśliwości z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? Z punktu widzenia socjologa zostało coś z tego "czaru" dawnych lat?
W Czechach, podobnie zresztą jak w waszym kraju, wiele bloków maluje się teraz na wszystkie kolory tęczy. Architekci, których się niestety i u nas, i u was mało słucha, mówią, że bloki powinny zostać w kolorze betonu, tak jak je przed laty zbudowano. Wynika to z funkcjonalizmu, blok w swoim założeniu miał być i jest taką maszyną do życia, do mieszkania, energooszczędny, okna plastikowe, centralne ogrzewanie itd. Tu nie chodzi o to, żeby z bloków robić apartamentowce, bo i tak nigdy nimi nie będą. Determinowało to określony sposób życia i z tego powodu wielu mieszkających tam ludzi miało jeszcze ogródki działkowe czy letniskowe domki w górach.

Ale co z tym czarem wspólnoty? Gdy tak patrzę na stare zdjęcia osiedli, to mi się łezka w oku kręci, ale to raczej wspomnienie dzieciństwa niż tęsknota za tym lichym standardem. Czesi lubią swoje wielkie osiedla czy z nich uciekają?
Pamiętam, że kiedy Vaclav Havel rozpoczął swoje urzędowanie jako prezydent (prezydentem, jeszcze wtedy Czechosłowacji, został w 1989 roku - przyp. red.), porównał bloki z wielkiej płyty do klatek z królikami. Uważał, że te przestrzenie degradują ludzi. Ale jaka jest alternatywa? To niemożliwe, żeby dla każdego zbudować osobny domek. Oczywiście, część ludzi marzy, żeby się stamtąd wydostać, chcą mieć własny dom, ale są też osoby, którzy nie chcą niczego innego poza wielką płytą. Trzeba też uczciwie przyznać, że standard otoczenia od lat siedemdziesiątych znacznie się poprawił.

Chyba wie pan, co mówi, nie tylko dlatego, że to bada, ale i obserwuje na co dzień?
Tak, oczywiście, ja sam mieszkam w niedużym mieszkanku w takim właśnie bloku i powiem tak: jestem szczęśliwy. Największa zaleta jest taka, że niczego wokół nie muszę robić. Kolega, który ma dom, jest wiecznie zajęty różnymi naprawami, koszeniem trawy i jeszcze masą innych zajęć, o których nawet nie mam pojęcia. Ja wolę spędzać czas inaczej, chyba to nikogo nie dziwi? Co do tej łezki w oku, to najbardziej żal mi tych dzieciaków, które jeszcze dwadzieścia lat temu bawiły się na podwórkach i mimo braku boisk grały w piłkę. Było gwarno, czuło się, że to osiedle żyje. Dzisiaj mamy boiska, ale są puste. Dzieci też są, tylko że po szkole praktycznie nie wychodzą z domu. Wystarczy im telefon i komputer.

Marek Twaróg

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.