Był jedynakiem, zginął na służbie. Policjanta Marka Sienickiego wspomina jego ojciec

Czytaj dalej
Monika Krężel

Był jedynakiem, zginął na służbie. Policjanta Marka Sienickiego wspomina jego ojciec

Monika Krężel

Marek Sienicki, policjant z Bytomia, został zabity podczas patrolu w 1992 roku. Miał 25 lat, zostawił rodzinę, w tym kilkumiesięcznego synka. Jego ojciec przechowuje wszystkie pamiątki po synu - relacje z procesów, wycinki z gazet, zdjęcia, indeks, świadectwa szkolne. - Mówi się, że czas leczy rany. Może i leczy, ale zadra w sercu pozostaje na zawsze - mówi Józef Sienicki.

- Chyba nie ma sensu zastanawiać się, czy gdyby radiowóz przyjechał kilka minut wcześniej albo później, to nie doszłoby do tragedii i mój syn by żył... Jak to się dzieje, że w życiu zdarzają się takie tragiczne przypadki? - pyta. Jeden z zabójców już wyszedł z więzienia, drugi opuści je wkrótce.

Seria z karabinu

Noc z 1 na 2 maja 1992 roku. Bytomski policjant Marek Sienicki jechał z kolegą radiowozem. Wracali z domowej interwencji. Było około trzeciej nad ranem, do końca służby zostały im trzy godziny. Nagle zauważyli dwóch mężczyzn kręcących się koło zaparkowanego auta przy ul. Woźniaka. Kierowca zatrzymał radiowóz, a Marek Sienicki wysiadł i poszedł w ich kierunku. Padły strzały. Zabójcy puścili serię z karabinu maszynowego najpierw w jego kierunku, a potem w stronę radiowozu. Marek skulił się i usiadł na ulicy, gdy jeden z zabójców zauważył, że jeszcze żyje. Znowu strzelił.

- Po cholerę go dobijał? - denerwuje się Józef Sienicki, ojciec Marka. - Może by przeżył, gdyby nie dostał kolejnej serii... Tej nocy miał być na dyżurce i odbierać telefony. Ale zamienił się z kolegą, bo wolał być w terenie, jeździć radiowozem niż siedzieć przy biurku - opowiada. Dodaje, że jego syn był, młody, sprawny i wysportowany. - To był kawał chłopa. Niczego się nie bał. Jakiś czas przed tą tragedią był na interwencji, wyskoczył przez okno za złodziejem i go złapał. Może gdyby zabójcy mieli inną broń niż maszynową albo noże, to miałby szansę na życie. A tak zdążył tylko zakrwawioną ręką sięgnąć do kabury - mówi tata. Drugi policjant został postrzelony w brzuch.

Szukał pomysłu na życie

Marek był jedynakiem. Pierwsze lata życia spędził w Biedrusku koło Poznania, bo tam w wojsku pracował Józef Sienicki. W 1974 roku rodzina przeniosła się do Tarnowskich Gór. Marek skończył tu podstawówkę, później technikum mechaniczne. Dostał się do szkoły oficerskiej wojsk zmechanizowanych, ale nie ukończył jej. Szukał pomysłu na życie. Zaczął studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim, pracował też w komendzie hufca OHP, aż postanowił wstąpić do policji. - Sam sobie wszystko załatwiał. Dalej studiował, gdy rozpoczął pracę w policji w kompanii patrolowej. Z wojska wyszedł jako plutonowy, szybko dorobił się stopnia sierżanta - wspomina Józef Sienicki.

Mniej więcej w tym czasie ożenił się. Z żoną zamieszkał w jednopokojowym mieszkaniu w Czeladzi. W sierpniu 1991 roku urodził się im syn - też Marek. - Jakoś dawał radę, połączyć pracę z nauką i rodziną, choć na pewno proste to nie było - mówią rodzice Marka Sienickiego.
Gdy w maju 1992 roku Marek Sienicki ginie na służbie, jego żona ma niespełna 22 lata, a syn skończył osiem miesięcy. - Byłem w domu sam, bo żona akurat była w szpitalu. Przyjechali do mnie o czwartej rano, dowódca kompanii patrolowej i jeszcze jeden policjant, żeby powiedzieć, co się stało. Potem pojechaliśmy do żony Marka i wnuka, no i do mojej żony do szpitala - wspomina Józef Sienicki. - Nie było psychologa, w tych czasach, w ogóle o psychologach się nie mówiło.

Zostały pamiątki

Ojciec Marka ma wiele szuflad pamiątek po synu. Jest Krzyż Kawalerski, który pośmiertnie dostał Marek, są zdjęcia z lipca 1997 roku, gdy w gmachu Komendy Głównej Policji w Warszawie odsłaniano tablicę z nazwiskami policjantów, którzy zginęli tragicznie na służbie. ("Było tam wtedy 11 nazwisk, dzisiaj ta lista niestety jest dłuższa" - mówi pan Józef), są wycinki z gazet lokalnych, ogólnopolskich, a nawet amerykańskich z tekstami o tragedii w Bytomiu. Już kilka dni po tragicznym zdarzeniu napisał o tym "Express Wieczorny" wychodzący w Stanach Zjednoczonych.
Do dziś rodzice Marka przechowują jego świadectwa szkolne, indeks, dyplomy. - Dobrze mu szło na studiach, w indeksie jest sporo piątek - Józef Sienicki przegląda dokumenty. - Zbierał już materiały do pracy magisterskiej, wybrał sobie temat o KPN-ie w woj. śląskim. W ogóle, to wkrótce miał się w komendzie przenosić do pionu kryminalnego, już nie patrolowałby bytomskich ulic. Tego feralnego dnia był dowódcą patrolu - dodaje. Mówi też, ze całe szuflady pamiątek należą do jego wnuka.

Planowali skok

Józef Sienicki był oskarżyciele posiłkowym podczas procesu zabójców syna. Najpierw długo szukano sprawców. Śledczy ustalili, że do dwóch policjantów strzelano z broni skradzionej z zakładów "Omex" w Głuchołazach. Tymczasem zabójcy, jeszcze w maju 1992 roku, wyjechali do Niemiec. Pierwszego z ich, 27-letniego wówczas Ireneusza G. zatrzymano w Gliwicach, drugiego Andrzeja M. w Belgii. Policja belgijska wydała go Polsce, ale pod warunkiem, że nie dostanie kary śmierci.

W czasie śledztwa wyszło na jaw, że obaj w Bytomiu planowali skok. Potem, po zabójstwie policjanta, dwie broni sztuki zakopali na bytomskim cmentarzu, ale do dzisiaj nie wiadomo, gdzie jest trzecia sztuka. G. dostał karę 15 lat pozbawienia wolności, bo poszedł na współpracę z policją (Sąd Apelacyjny zmniejszył mu wyrok do 13 lat, bo wyrażał skruchę), a M. - 25 lat. Pierwszy już wyszedł na wolność, drugi wyjdzie wkrótce.

Józef Sienicki notował sobie wszystko, co się działo na rozprawach. Pod datą pierwszej, z 3 października 1993 roku ma napisane: "Andrzej M., łysiejący brunet. Ireneusz G. - czesany na bok, też brunet". Zanotował też, że M. ma córkę Ewę, lat osiem, nie płaci alimentów, zawód tynkarz.
Przy opisie M. wiele razy pada słowo twardziel, twarz bez wyrazu. - Bo tak było. Chciałem go złapać wzrokiem na rozprawie, ale się nie dało. Jemu było wszystko obojętne, nie odpowiadał na pytania sądu. Zero skruchy - mówi dziś Józef Sienicki. - G. normalnie odpowiadał na pytania, spojrzał, było widać ludzkie odruchy. To on wskazał, gdzie jest ukryta broń - dodaje. Józef Sienicki zanotował odpowiedź jednego ze świadków, który widział przez okno, że sprawcy mieli broń. - Filmu z wizji lokalnej nie chciałem oglądać, był zbyt drastyczny. Ja tylko rozpoznałem syna w kostnicy – dodaje.

Los zabójców go nie interesuje. - Nie wiem, co z nimi się dzieje. Nie jestem ciekaw tego, kiedy wyjdzie ten drugi zabójca. Przecież nie odszukam go i nie walnę mu w twarz, za to co nam zrobił - mówi Józef Sienicki.

Marek ma 24 lata

Jego wnuk Marek Sienicki skończy w tym roku 24 lata. Tatę znał niespełna dziewięć miesięcy. Studiuje prawo ekonomiczne państw UE na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, pracuje też w jednym z hoteli. Nie myśli o pracy w policji. - To ciężki kawałek chleba, stresowa robota i nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka - mówi jego dziadek.

Marek jest bardzo podobny do ojca. - Podoba się dziewczynom - śmieje się Irena Sienicka, żona pana Józefa. - Jest tylko niższy od swojego ojca. Bo syn miał 1,82 cm wzrostu - podkreśla. Był niedawno u dziadków z dwójką przyrodnich braci. - To dla nas też są wnuki - mówią państwo Sieniccy.

Darczyńca

Wiele lat po tragedii rodzina Marka Sienickiego dowiedziała się, że wstrząśnięty nią, jeden z mieszkańców Bytomia, ufundował małemu Markowi książeczkę mieszkaniową. Był nim Tadeusz Odlanicki Poczobutt, który dowiedział się o tragedii z mediów. Postanowił w ten sposób pomóc rodzinie, nie informując jej o tym i co miesiąc wpłacał na książeczkę pewne sumy. Nim Marek skończył 18 lat, rodzina spotkała się z darczyńcą kilka razy. - Oficjalne wręczenie książeczki odbyło się podczas Święta Policji - mówi Tadeusz Odlanicki Poczobutt. - Do dziś mamy kontakt - dodaje. Jest inżynierem górnikiem, skończył krakowską AGH i w 1964 roku rozpoczął pracę na ówczesnej kopalni Dymitrow w Bytomiu.

Za swój gest otrzymał Medal za Zasługi dla Policji. - Kiedyś Piotr Kraśko porównał mnie do Jerzego Owsiaka - uśmiecha się pan Tadeusz. - A ja tylko chciałem pomóc, tak byłem poruszony tą tragedią.

Józef Sienicki jest radnym w Tarnowskich Górach, jest też prezesem tarnogórskiego koła Związku Żołnierzy Wojska Polskiego. - Dobrze, że człowiek ma zajęcie, bo tak nie myśli o tej tragedii. Mówi się, że czas leczy rany. Może i leczy. Ale jak do serca wejdzie zadra, to ona już nigdy nie wyjdzie. Przecież to było nasze jedyne dziecko - mówi.

Dodaje, że nie ma też co roztrząsać, co by było gdyby... Gdyby radiowóz przyjechał 10 minut wcześniej albo później, gdyby policjanci wybrali inną drogę, gdyby w ogóle nie było tej domowej interwencji, na którą się wybrali. Czy zachowali by się inaczej? Przecież w tamtych czasach nikomu nie mieściło się w głowie, że można nosić przy sobie taką broń. Policjanci chcieli sprawdzić tylko ich dokumenty - mówi Józef Sienicki.

Bytom pamięta

Partner Marka z patrolu cały czas pracował w bytomskiej policji. W ubiegłym roku przeszedł do cywila. Imieniem Marka Sienickiego nazwano deptak położony nieopodal Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. Przy ul. Woźniaka jest obelisk z informacją, co wydarzyło się w tym miejscu w nocy z 1 na 2 maja 1992 r. W rocznicę tragedii policjanci zaciągają tam wartę honorową. Podobnie jak przy grobie Marka, 1 listopada na cmentarzu w Starych Tarnowicach.

Monika Krężel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.