Była Kolumbem w spódnicy. I wielką damą
Czy może dziwić, że nikt jej lat nie liczył? Nie może. Aktorka była nieustannie ciekawa tego, co nowe w teatrze i kulturze. Intelektualistką, która grała do końca ...
Stanisławy Łopuszańskiej już nie ma. Wieść o śmierci aktorki przyjąłem ze spokojem, bo wiedziałem, że urodziła się „bardzo dawno temu”. Kiedy? Sprawdzam. Naprawdę?! Z lekkim niedowierzaniem podaję datę: 1921.
Była warszawianką, „Kolumbem w spódnicy”. Kiedyś nawet mi opowiadała o swych perypetiach powstańczych i o okolicznościach, w jakich musiała opuścić zrujnowaną stolicę, by zimą roku 1945 wylądować w najbliższym mieście teatralnym. Czyli Częstochowie. I od razu zadebiutowała. Mimo że dożyła 95. urodzin, zdziwiłem się, że odeszła, bo sądziłem, że jest nie do zdarcia. Przecież na scenach Częstochowy, Kielc, Bielska, Cieszyna, Opola, Sosnowca, Katowic i Chorzowa występowała przez 70 lat. Ile w dziejach polskiego teatru było aktorek z takim stażem? Tak na gorąco, umiałbym podać ledwie parę nazwisk. A przecież Łopuszańska - absolwentka konspiracyjnego Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej - gdyby nie wojna, pewnie wcześniej wyszłaby na scenę.
Prawie do ostatnich chwil pracowała. Jeszcze niedawno można ją było oglądać w „Producentach”, musicalu Mela Brooksa. W chorzowskiej „Rozrywce” - do roku 2012 - grała też m.in. w „Dyzmie-musical”. Wcieliła się w postać Przełęskiej. 102 razy to zrobiła! A nieraz trzeba było repertuar pod nią ustawiać, bo musiała jeździć do Warszawy, na plan tasiemcowej „Plebanii”.
Czy może dziwić, że nikt jej lat nie liczył? Nikt nie pytał o wiek. I to nie dlatego, że nie wypada robić takich rzeczy damom, a ona damą była. I nie dlatego, że Staszka - tak mówili o niej aktorzy - mogłaby pomyśleć, że kiedyś zostanie staruszką, bo przecież wszyscy koledzy wiedzieli, że nią nigdy nie będzie (co najwyżej Babcią, skądinąd świetnie ją zagrała w sosnowieckim „Tangu” Mrożka).
Dla mnie kim była? Intelektualistką. Kobietą mądrą, oczytaną, dociekliwą. Nieustannie ciekawą tego, co nowe w teatrze i kulturze. To też nie może dziwić. W latach 50., wraz z mężem Eugeniuszem Ławskim i Jerzym Grotowskim, niebawem tuzem na skalę światową, współzakładała w Opolu awangardowy Teatr 13 Rzędów. Pół wieku później znowu zaeksperymentowała - w „Hamlecie gliwickim” Videoteatru „Poza”. Tak, miała kondycję i rozmach.
Reżyserzy telewizyjno-filmowi odkryli ją dla siebie dopiero jakieś 10 lat temu. Zagrała wtedy kapitalną rolę w „Diable”, krótkometrażowej fabule Tomasza Szafrańskiego, nagradzanej na festiwalach w kraju i za granicą.
Im pani Stanisława była starsza, tym więcej jej proponowano. Bo nikt jej lat nie liczył.