Były prezydent zostaje za kratkami

Czytaj dalej
Teresa Semik

Były prezydent zostaje za kratkami

Teresa Semik

25 lat pozbawienia wolności dla 69-letniego Jerzego G., byłego prezydenta Zabrza to właściwie dożywocie. Taką karę za zabicie wierzyciela, orzekł Sąd Okręgowy w Katowicach

Wyrok nie jest prawomocny i z pewnością będą apelacje, ale po dwóch procesach w tej sprawie trudno oczekiwać, że znajdzie się jakiś nadzwyczajny dowód, jakiś nowy świadek i zmieni bieg tej strasznej historii. To zabójstwo było wyjątkowo bestialskie. Ofiarę skatowano kijem bejsbolowym i podcięto jej gardło. Dotąd żaden samorządowiec w naszym regionie nie stanął pod tak ciężkim zarzutem - zlecenia zabójstwa i dokonania zabójstwa. Do tego w tak okrutny sposób. Sąd mówi, że to właśnie były prezydent Zabrza poderżnął gardło swojemu wierzycielowi w lesie w Wymysłowie w powiecie będzińskim. A potem poszedł sobie na zakupy. Nikt jeszcze tak jednoznacznie i wprost nie mówił o winie Jerzego G., nawet prokurator. A przecież to taki spokojny człowiek.

Mieszkanie za czytanie

Podwójne życie?
Od dawna znany w mieście z politycznej aktywności, jeszcze z czasów PZPR, doktor informatyki i automatyki. Spoko facet - mówili o nim studenci Politechniki Śląskiej. Dla otoczenia byłego prezydenta Zabrza, było oczywiste, że został wrobiony w morderstwo. Jerzy G. wciąż trzyma się tej wersji - mówi, że z zabójstwem nie ma nic wspólnego. Ale jest też wersja bliższa prawdzie, że Jerzy G. prowadził podwójne życie. Przykładny mąż, ojciec i dziadek uległ hazardowi. Wymykał się z urzędu na długie godziny i, jak mówi jego bliski znajomy, jechał pod Tarnowskie Góry do szulerni.

Grał w karty tracąc coraz więcej pieniędzy. Pożyczał je od różnych osób, ale zgubiła go pożyczka od Lecha Frydrychowskiego, syna dobrej znajomej, z którą prowadził w Zabrzu księgarnię. Ludzie z jego otoczenia widzieli, że w urzędzie nad niczym już nie panuje, że Frydrychowski wchodzi do jego gabinetu jak do siebie, że w końcu panowie spotkali się i w prokuraturze, i w sądzie, w związku z tym długiem. Prezydent Zabrza poskarżył się prokuraturze, że Frydrychowski go szantażuje tą pożyczką, chce bez przetargu kupić grunty należące do Skarbu Państwa i gminy, że stoi za nim jakaś grupa biznesu, a nawet handlarze narkotyków. Śledztwo zostało umorzone z powodu braku dowodów.

W rewanżu Frydrychowski wniósł do sądu cywilnego pozew o zwrot długu - 246 tys. zł, z odsetkami to ponad 800 tys. zł, bo dysponował umową tej pożyczki. Jerzy G. próbował udowodnić, że umowa jest sfałszowana, ale przegrał proces z kretesem, bo grafolog uznał jego podpis za autentyczny. Wyrok trafił do komornika. W czasie procesu o zabójstwo Jerzy G. tłumaczył, że owszem, umowę podpisał, ale in blanco, bo ufał Frydrychowskiemu, a ten go oszukał. Wpisał na niej kwotę 246 tys. zł zamiast 25 tys. zł, którą faktycznie od niego pożyczył.

Gdzie był prezydent?
Trudno nie zauważyć, że były prezydent Zabrza nie jest szczery w wypowiedziach. Kluczy, sprytnie interpretuje fakty, ale takie jest jego prawo do obrony. Na przykład twierdzi, że jego telefon komórkowy dlatego logował się w dniu śmierci wierzyciela w rejonie lasu w Wymysłowie, bo ktoś sklonował jego kartę SIM i nią się posłużył. Sąd, powołując się na opinię biegłego informatyka, mówi, że sklonowanie karty jest niemożliwe, ale gdyby się udało, byłaby to sensacja na skalę światową. Jerzy G. twierdzi też, że w dniu śmierci swojego wierzyciela był na Opolszczyźnie, by zobaczyć skutki tornada. Pokazał policji zdjęcia, jakie wykonał.

Zaginął jednak aparat, którym je zrobił, a można byłoby ustalić ich datę. Był tego dnia także u córki w Rudzie Śląskiej, a pod wieczór w markecie w Zabrzu, gdzie zarejestrowały go kamery. W porządku alibi, ale śledczy wykonali eksperyment i bez problemu udało się im pokonać tę trasę jednego dnia, a w granicach 16.00 być w lesie w Wymysłowie.

Dziwne relacje między dłużnikiem i wierzycielem nie zostały wyjaśnione, a to rozliczenia finansowe były motywem tej zbrodni. Tak twierdzi oskarżyciel i sąd. Frydrychowski pożyczył Jerzemu G. pieniądze na 5 procent w skali miesiąca. Ta lichwiarska pożyczka skłoniła niektórych do porównań z filmem „Dług”, w którym Krzysztof Krauze opowiada o dwóch młodych biznesmenach szantażowanych przez gangstera.

Z bezsilności w końcu go zabijają. Nie wiadomo też, skąd Frydrychowski miał 246 tys. zł, żeby je pożyczyć, skoro nie pracował, utrzymywał się z renty mamy. Sam mówił, że ze zbiórek truskawek za granicą. Ani w śledztwie, ani w procesie nie wykazano, że Jerzy G. był hazardzistą i skąd się wzięły jego problemy finansowe. On sam zaprzeczał, by nałogowo grał w karty.

Kto zadał śmiertelne ciosy?
Najważniejsze pytanie w tym procesie to, kto zadał ofierze śmiertelne ciosy nożem. A tego nie ustalił ani prokurator, ani sąd, który po raz pierwszy rozpoznawał tę sprawę. Jerzy G. nie był sam. Trzech innych sprawców obezwładniło i skrępowało Frydrychowskiego w lesie, gdy pojawił się tam z Jerzym G. Takie przyjęli zlecenie; na pojmanie, a nie na zabicie. Mówili o tym otwarcie w sądzie.

Nie przyznali się, że ofiarę bili kijem bejsbolowym, a mieli go przy sobie. Może tylko mu przyłożyli z pięści, jak się próbował bronić. Sąd, wydając wyrok, rozstrzygnął, kto zabił, opierając się głównie na opinii biegłych lekarzy. Na podstawie urazów pozostałych na ciele ofiary biegli stwierdzili, że Frydrychowski był bity narzędziem obłym (mógł to być kij bejsbolowy, a właściwie trzonek od łopaty, który sprawcy mieli ze sobą).

Dopiero po pobiciu został skrępowany taśmą klejącą. Sińce pod pachą nie mogły bowiem powstać, gdy ofiara miała skrępowane ręce. Uderzenia w głowę były tak silne, że mogły skutkować „utratą przytomności, zaburzeniami świadomości, jak również same w sobie mogłyby stanowić o przyczynie zgonu”. Dlatego sąd skazał tych trzech wynajętych sprawców na 15 lat pozbawienia wolności właśnie za zabójstwo.

Choć nie pojechali do lasu z zamiarem pozbawienia życia Frydrychowskiego, to bili go tak, że mogli zabić i z tym się godzili. Sąd przyjął, że trzej sprawcy wynajęci przez Jerzego G., oddalili się z miejsca zdarzenia pozostawiając żywą ofiarę sam na sam z byłym prezydentem Zabrza. To rany kłute i cięte szyi doprowadziły do śmierci, zdaniem biegłych. Jedna z nich była długości aż 12 cm. I to właśnie Jerzy G. je zadał. Zaplanował to zabójstwo i zabił z niskich pobudek.

Co budzi wątpliwości? Skoro trzej sprawcy skrępowali taśmą ręce i nogi mężczyzny, zakleili mu też usta, by nie próbował krzyczeć, to dlaczego śledczy odnaleźli ciało z taśmą na szyi, z uwolnioną ręką?

Sprawa
Do zabójstwa doszło 17 sierpnia 2008 r. w lesie w Wymysłowie k. Będzina. Już następnego dnia grzybiarz odnalazł ciało mężczyzny starannie przykryte liśćmi i świeżo ściętymi gałęziami. Do sprawców doprowadziły śledczych telefony komórkowe, które logowały się do stacji BTS w rejonie miejsca odnalezienia zwłok. Śledztwo było trudne. Jerzy G. został aresztowany dopiero w listopadzie 2009 r. pod zarzutem zabójstwa.

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.