Cała Polska żyła sprawą Chłopca z Cieszyna. Sprawa wraca i budzi grozę

Czytaj dalej
Katarzyna Kapusta

Cała Polska żyła sprawą Chłopca z Cieszyna. Sprawa wraca i budzi grozę

Katarzyna Kapusta

Nie zrobili nic, by uratować życie swojego niespełna dwuletniego syna Szymona. Nigdy przedtem nie mówiło się tyle o zabójstwie dziecka. Beata Ch. i Jarosław R., znów odpowiadają przed sądem.

Od śmierci w potwornym bólu i męczarniach niespełna dwuletniego Szymona minęło 6 lat, a my wciąż nie wiemy, czy było to zabójstwo, a może nieumyślne spowodowanie śmierci. I choć 8 maja 2015 roku zapadł wyrok w sprawie, zarówno prokuratura jak i obrona złożyły apelację. Proces Beaty Ch. i Jarosława R., oskarżonych o zabójstwo syna Szymona, ruszył ponownie przed Sądem Okręgowym w Katowicach.

Zdeterminowany i konsekwentny w tym, co mówi
Godzina 9.20. Pod salą rozpraw na trzecim piętrze w Sądzie Okręgowym w Katowicach przy ul. Andrzeja gromadzą się dziennikarze, jest prokurator, oskarżyciele posiłkowi, są także obrońcy z urzędu Beaty Ch. i obrońca Jarosława R., ten ostatni jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy powiedział, że jego klient jest zdeterminowany i konsekwentny w tym, co mówi. Kilkadziesiąt minut później okazało się to nie do końca prawdą. Gdy na salę rozpraw wprowadzana jest Beata Ch., wyraźnie na jej twarzy widać sińce pod oczami, zapadnięte policzki. Jest spokojna i skupiona. Chwilę później doprowadzony zostaje jej były konkubent Jarosław R.. Od samego początku wzajemnie się oskarżają, jedyna kwestia, w której są konsekwentni i zgodni, to fakt, iż oboje utrzymują, że nie zabili swojego syna.

Mieszkanie za czytanie

Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylając wyrok sądu pierwszej instancji, uznał, że nie było błędów merytorycznych w postępowaniu, ale... - Sąd źle ocenił zebrany materiał dowodowy. Sąd Apelacyjny podzielił argumentację, zawartą w apelacji skierowanej przez prokuraturę. W tej chwili, zdaniem prokuratury, materiał dowodowy nie wymaga uzupełnienia - mówił prokurator Arkadiusz Jóźwiak z Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej. - Zgadzamy się z tym, co napisał Sąd Apelacyjny, to znaczy, że powtórzenia wymaga złożenie wyjaśnień oskarżonych oraz przesłuchanie jednego ze świadków. Oceny wymaga strona podmiotowa, czyli przede wszystkim kwestia zamiaru, co do najistotniejszego z zarzutów, czyli zabójstwa - dodaje.
Już na początku rozprawy, jeszcze przed odczytaniem aktu oskarżenia, adwokat Andrzej Herman złożył wniosek formalny o całkowite wyłączenie jawności sprawy, by nie bulwersować opinii publicznej. Wniosek został jednak odrzucony.

W swoich zeznaniach Jarosław R., chętnie podkreślał, że był dobrym ojcem, a dzieci były bardziej emocjonalnie z nim związane niż z matką. - Ona miała tylko dobry nastrój, gdy przynosiłem wypłatę do domu - wyjaśniał. - Skarżyła się na Szymona, że ciągle płakał, był marudny i robił kupy. Mówiła do niego ty bucu - zeznał. Jednak mimo tych wszystkich zapewnień o swej troskliwości wobec dzieci, nie był wstanie stwierdzić, czy na ciele chłopczyka widniały siniaki.Określał je jako “plamy kolorem przypominające jodynę”, nie pamiętał także, czy ciało syna było ciepłe, gdy stwierdził, że Szymek nie żyje. Gdy sędzia Piotr Pisarek dopytywał o siniaki, jakie oskarżony zauważył na ciele syna, zmieniał zeznania. Również w protokołach były sprzeczne informacje.

Najpierw twierdził, że Beata Ch. uderzyła syna otwartą ręką i potem chłopczyk płakał kilkadziesiat minut. Potem z kolejnych protokołów wynika, że zmienił zeznania. Powiedział, że Beata uderzyła Szymona w brzuch pięścią, potem, że go kopnęła, a jeszcze później, że stanęła chłopczykowi na brzuchu, a na sam koniec stwierdził, że kobieta klęczała na brzuchu dziecka. - Zwróciłem się do niej, że jest pojebana. Byłem zbulwersowany i zabrałem od niej dziecko - tłumaczył w sądzie. - Konkubina bije, kopie dziecko, mały płacze, a pan nie robi nic, mając 3 minuty do szpitala?- dopytywał sędzia. - Mówił pan, że był zbulwersowany, więc albo, nie robi pan nic, bo taka sytuacja nie miała miejsca, albo pan nie robi nic i jest to zabójstwo z zaniechania - naciska sędzia.

- Nie przewidywałem, że na skutek tego uderzenia, kopnięcia Szymon umrze. Jakbym wiedział, to bym poszedł z nim do lekarza- wyjaśniał. - Jeżeli było tak, jak pan mówi, konkubina bije, kopie i klęczy dwoma kolanami na dziecku, a pan nadal uważa, że nie trzeba było pójść do lekarza? No chyba że pan kłamie i to pan uderzył chłopca? - drąży sędzia. - Nie wiem, nie myślałem o tym, żeby iść do szpitala - odpowiada oskarżony. - To jest pana linia obrony, czy było tak naprawdę? Konkubina, twierdzi, że to pan spowodował te obrażenia- dociska sędzia.

Jarosław R. wydaje się być nieco zdezorientowany przez natłok pytań sędziego. Jego obrońca próbuje zachować kamienną twarz, jednak raz po raz odwraca się w kierunku swojego klienta i od czasu do czasu potakuje, kiwając głową. - To jest prawo sądu, z którego często sam sąd spontanicznie korzysta, czyli w toku składanych wyjaśnień. Spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń. Z procesowego punktu widzenia, nie jest to zaskoczenie dla obrońcy, ani też nie łamie reguł. Spontaniczność reakcji przewodniczącego składu, komentowanie pewnych elementów materiału dowodowego pozostaje poza moją uwagą jako obrońcy i poza moim komentarzem - tłumaczy adwokat Andrzej Herman.

Szymon zginął, bo był płaczliwym dzieckiem
Minęły cztery lata od zatrzymania Beaty Ch. i Jarosława R. Policjanci zaskoczyli wówczas podejrzanych w Będzinie, w ich mieszkaniu przy ulicy Piłsudskiego. Mieszkańcy byli zbulwersowani tą sprawą. Nie mogli uwierzyć, że dramat rozegrał się w sąsiedztwie. W trakcie wizji lokalnych pod kamienicą gromadził się spory tłum. W oknie na pierwszym piętrze wisiała dziecięca kaczuszka. Dzisiaj nie ma po niej śladu. W mieszkaniu, w którym mieszkali oskarżeni z dziećmi, mieszka już ktoś inny. Przed drzwiami wejściowymi do lokalu stoi dziecięcy rowerek, w oknach wiszą rolety. Sąsiedzi nie chcą wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń. Wiedzą, że Szymon przed śmiercią bardzo cierpiał, bo „mówili o tym w mediach”.

Według zeznań Szymon był płaczliwym dzieckiem, często robił kupę i marudził. Jak twierdzą biegli, uderzeń było kilka- silnych, zadanych z furią, trochę na oślep. Jeden cios trafił półtorarocznego Szymka w wargę, rozcinając ją. Od innego uderzenia chłopcu pękło jelito cienkie. Pozostałe razy także były dotkliwe, o czym świadczyły liczne siniaki na ciele dziecka. 41-letni Jarosław R. skatował syna, bo nie dość, że mały nie słuchał jego poleceń, to jeszcze popłakiwał. Zdarzyło się to 24 lutego 2010 roku.

Od chwili pobicia z Szymkiem nie było dobrze - gorączkował, wymiotował, miał biegunkę, nie chciał jeść. Jego stan zdrowia pogarszał się z godziny na godzinę. Wymagał natychmiastowej opieki lekarskiej. Nie doczekał się jej. Zmarł po trzech dniach potwornych męczarni, 27 lutego około godz. 11.00. Ciało chłopca odnaleziono dwa miesiące później. w stawie rybnym Mewa, z którego jesienią poprzedniego roku wypuszczono wodę. Leżało pięć metrów od brzegu. Dlatego ciałko widać było z daleka i dwóch nastolatków bez trudu je zauważyło. Przez dwa lata policja szukała rodziców dziecka w calej Polsce, a także w Czechach i Austrii, bo podejrzewała, że ciało celowo porzucono w Polsce. To była gigantyczna akcja poszukiwawcza.

Sprawdzono kilkadziesiąt tysięcy rodzin, które miały dwuletnich chłopców, ale nie udało się ustalić tożsamości dziecka.Przez ponad dwa lata rodzice Szymona wyłudzali w opiece społecznej Będzina zasiłek mieszkaniowy i rodzinny na nieżyjące dziecko. Cały czas śledzili w Internecie i w telewizji komunikaty dotyczące ustalania tożsamości dziecka. Gdy wszystkie media opublikowały zdjęcie chłopca, chcieli zmienić miejsce zamieszkania. Na przeprowadzkę nie mieli jednak pieniędzy. Na krótko schronili się we Wrocławiu.

Gdy zbliżało się planowane szczepienie Szymka, matka „wypożyczyła” dziecko swojej dorosłej już córki pod pretekstem, że chce zabrać wnuka do aquaparku. Faktycznie, zabrała go, bez wiedzy matki, do przychodni i zaszczepiła przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi, chorobie Heinego-Medina. - Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami ewentualnego powtórnego szczepienia wnuka - powie śledczym. Ratowała przecież swoją skórę. Liczyli się z tym, że kiedyś prawda może wyjść na jaw. Rozmawiali często na temat tego, co powiedzą policji, jak zostaną zatrzymani. - Jarek kazał mi mówić, że to Wiktoria w czasie zabawy z bratem skoczyła na jego brzuch i takiej wersji mamy się trzymać - wyjaśniała Beata śledczym.

Na grobie wciąż widnieje napis „Chłopczyk, żył około 2 lata”
Gdy chowano ciało na cieszyńskim cmentarzu, napisano na mogile: „Chłopczyk”, z nadzieją, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw. W Cieszynie niemal każdy wie, w którym miejscu znajduje się grób Szymona. Znalezienie go nie stanowi najmniejszego problemu. - Czy ludzie o nim pamiętają - pytam jednej z kobiet, sprzedających pod cmentarzem znicze. - Pamiętają, nawet bardzo. Są tacy, którzy przyjeżdżają tu kilkadziesiąt kilometrów specjalnie na ten grób, żeby zapalić znicz, albo zostawić maskotkę.

We Wszystkich Świętych zniczy jest tyle, że zajmują kilka grobów obok, bo nie mieszczą się na malutkim nagrobku „chłopczyka z Cieszyna” - odpowiada i bardzo prosi, by nie podawać jej imienia i nazwiska. Wciąż wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, między innymi to, czy rodzice chłopca zostaną skazani za zabójstwo? Bezsporne jest to, że jeden z rodziców użył przemocy. Oboje nie zrobili nic, by pomóc dziecku. Współp. Andrzej Drobik.

Katarzyna Kapusta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.