Czołgi nad Wisłą, czyli jak mijają się racje polityków i wojskowych

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapala
Sławomir Sowa

Czołgi nad Wisłą, czyli jak mijają się racje polityków i wojskowych

Sławomir Sowa

Jeden batalion czołgów tu, drugi tam - w huraganie zmian, który ogarnął polską armię, laikom mogła umknąć informacja, która była przedmiotem tarć między szefem MON Antonim Macierewiczem a wysokimi wojskowymi. Chodzi o przeniesienie batalionu czołgów Leopard 2A5, najnowocześniejszych w polskiej armii, z Żagania pod Warszawę. W wywiadzie dla tygodnika Do Rzeczy, minister zarzucił swoim oponentom, że „nie przywykli do myśli o obronie całości terytorium Ojczyzny”.

Spór nie jest ani taki błahy, ani taki nowy jak by się mogło wydawać. Minister woli mieć nowoczesne czołgi pod bokiem, może jako rodzaj demonstracji, że nie oddamy ani skrawka polskiej ziemi bez walki. Wojskowi uważają, że to rozpraszanie pancernej pięści, która powinna zostać zachowania dla ewentualnego przeciwuderzenia.

Czołgi nad Wisłą, czyli jak mijają się racje polityków i wojskowych
Grzegorz Gałasiński Sławomir Sowa

Takie rozbieżności między racjami politycznymi i wojskowymi nie są niczym nowym. Najbardziej spektakularny przykład to rok 1939. 4 marca 1939 roku (dopiero!) Sztab Główny rozpoczął opracowywanie planu na wypadek wojny z Niemcami, znanego jako plan „Z”. Z racji ukształtowania państwa i braku naturalnych przeszkód w pobliżu granicy polsko-niemieckiej, główne siły należałoby oprzeć na linii Wisły, Narwi i Sanu. Tak się jednak nie stało, poszczególne armie rozlokowano wianuszkiem w bezpośrednim sąsiedztwie granicy. Cienka i płytka linia obrony zwiastowała katastrofę wojskową. I tak się też stało. Po szybkim przełamaniu polskich pozycji, droga w głąb państwa stanęła przed najeźdźcą otworem. Dlaczego zatem podjęto tak zgubną z wojskowego punktu widzenia decyzję o lokalizacji sił? Z racji politycznych.

W 1938 roku, po układzie monachijskim i aneksji Sudetów, Czechosłowacja faktycznie stała się krajem bezbronnym. Coś podobnego mogło przydarzyć się i Polsce. Korzystając z rozlokowania polskich wojsk na głównej pozycji obronnej, Niemcy mogliby bez przeszkód zająć Pomorze, Śląsk i Wielkopolskę, po czym negocjować „pokój”. Obezwładniona pacyfizmem Francja mogłaby się na to zgodzić. W 1939 roku polskie władze miały prawo przypuszczać, że taki scenariusz jest możliwy. Jedyną alternatywą było stawienie oporu już na granicy i w ten sposób niejako wymuszenie interwencji wojskowej aliantów. Te kalkulacje zawiodły. I nie dowiemy się już, jak potoczyłaby się wojna 1939 roku, gdyby nasze armie poczekały na Niemców za Wisłą.

Sławomir Sowa

Jestem dziennikarzem w redakcji Dziennika Łódzkiego, zajmuję się m.in. problematyką wojskową, biznesem i polityką, ale lubię zanurkować w historię, zarówno tę lokalną, jak i powszechną, żeby poszukać punktów odniesienia i zdobyć dystans do tego, co dzieje się na bieżąco. Zainteresowania? Te zawodowe wyrastają z osobistych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.