Czy można naprawić kręgosłup w kilka godzin? Tak, ale nie w publicznym szpitalu

Czytaj dalej
Iwona Kłopocka-Marcjasz

Czy można naprawić kręgosłup w kilka godzin? Tak, ale nie w publicznym szpitalu

Iwona Kłopocka-Marcjasz

Po trosze wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, gdy wybieramy polityków pozbawionych mądrej wizji opieki zdrowotnej. Rozmowa z dr. hab. n. med. Dariuszem Łątką, szefem neurochirurgii w Uniwersyteckim Szpitalu Klicznym w Opolu, profesorem Uniwersytetu Opolskiego.

Od ponad 30 lat jest pan neurochirurgiem, znanym między innymi z wprowadzania do codziennej praktyki klinicznej nowych technologii. Ostatnio pana zespół przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg endoskopowej stabilizacji kręgosłupa wykonany w warunkach ambulatoryjnych. Takie zabiegi kojarzą się raczej z salą operacyjną szpitala. To miara rewolucji, jaka dokonuje się w neurochirurgii?

Moja aktywność zawodowa zaczęła się po 1989r. To czas przyspieszonego nadrabiania przez polską medycynę wieloletnich postkomunistycznych opóźnień. W trzy dekady nadrabialiśmy powojenne 75 lat. To fascynujące móc być uczestnikiem takiego procesu. Dla neurochirurgii polskiej to okres rewolucji w diagnostyce, wizualizacji i technice operacyjnej. W chirurgii kręgosłupa to transformacja od siermiężnych, rozległych operacji, wymagających 2-3- tygodniowej hospitalizacji, do minimalnie inwazyjnych przezskórnych endoskopowych zabiegów, które wymagają zaledwie kilkugodzinnych pobytów w chirurgicznym ambulatorium. Zabieg wykonany ostatnio przez mój zespół może być tego spektakularnym przykładem.

Na czym polegała jego innowacyjność?

Stosując minimalnie inwazyjną technikę przezskórną, posługując się wizualizacją endoskopową, udało się nam w warunkach ambulatorium chirurgicznego, a więc bez hospitalizacji, nie tylko skutecznie odbarczyć struktury nerwowe kanału kręgowego, bo to robimy już rutynowo, ale dodatkowo umieścić w strukturach kręgosłupa tytanowe implanty, które mają doprowadzić do zrostu kostnego operowanego segmentu. Mówiąc obrazowo - wsadziliśmy w ciało rurkę o przekroju długopisu, usunęliśmy przez nią to, co było do usunięcia i przez tę samą rurkę włożyliśmy implant, który ma taką konstrukcję, że się „nadyma” w organizmie. Dodatkowo unikalne było wykorzystanie w jednym czasie dwóch osobnych portów endoskopowych, bo poza instrumentacją wykonaliśmy również resekcję wewnątrzkanałowej torbieli, czyli usunęliśmy zmianę patologiczną. Potem przezskórnie założyliśmy cztery śruby, by to wszystko ustabilizować. Pacjentce po ta takim zabiegu zostały cztery niewielkie nacięcia na skórze, bez utraty krwi, bez przecinania mięśni. Takiego zabiegu w ten sposób jeszcze nikt w Polsce nie wykonał. Opisaliśmy ten przypadek na internetowym, światowym forum dyskusyjnym chirurgów endoskopistów, zyskując mnóstwo życzliwych komentarzy i gratulacji.

Ile trwał zabieg?

Ponieważ robiliśmy go po raz pierwszy, zajął nam 8 godzin. Myślę jednak, że jesteśmy w stanie skrócić go do pięciu godzin. Pacjentka po wybudzeniu wstała i wyszła - sprawna i bez bólu. Tradycyjna operacja wymagałaby długiej hospitalizacji, przetaczania krwi, antybiotykoterapii itd. Nasza wymagała jedynie nowoczesnego znieczulenia. Po ustąpieniu jego działania pacjent od razu jest gotowy do pracy, a nawet może wsiąść do samochodu i pojechać do domu.

Ten zabieg był wykonany w prywatnym ambulatorium, a więc odpłatnie. Czy teraz z tego dobrodziejstwa nowoczesnej medycyny będą korzystać za darmo pacjenci neurochirurgii w USK, którą prowadzi pan od wielu lat?

Oddział Kliniczny Neurochirurgii USK to moje oczko w głowie. To miejsce, w którym razem z kolegami od wielu lat mieliśmy okazję dzielić radość wielu nieraz spektakularnych osiągnięć, także wdrażania unikalnych w skali kraju technologii, np. ultranowoczesnych modalności w mikroskopach operacyjnych, systemach śródoperacyjnego wspomagania chirurgii obrazem, zastosowania nowoczesnych implantów kręgosłupowych. Mieliśmy też wiele osiągnięć w zakresie neuroanestezjologii, takich jak operacje w wybudzeniu czy zatrzymywanie krążenia w operacjach tętniaków wewnątrzczaszkowych. Z radością dołożylibyśmy do tych osiągnięć instrumentację endoskopową, jednak każdy rodzaj zabiegu wymaga zapewnienia finansowania w bieżących rozliczeniach z płatnikiem.

W publicznym szpitalu musiałby za te zabiegi zapłacić Narodowy Fundusz Zdrowia. Zapłaci?

Od wielu lat tzw. „reformy opieki zdrowotnej” w naszym kraju obserwuję smutne zjawisko nienadążania systemu finansowania opieki zdrowotnej za rozwojem technologii. Katalog świadczeń często nie przewiduje racjonalnego refinansowania nowoczesnych, a więc kosztownych metod, a powinien. W przypadku technik przezskórnych i endoskopowych to szczególnie wyraźne, wręcz dyskryminujące. Dlatego też te rozwiązania, na razie, można zaoferować pacjentom tylko komercyjnie.

O jakich pieniądzach mówimy? Ile za zabieg zapłaciła pacjentka w prywatnym ambulatorium?

Zabieg kosztował ponad 20 tysięcy zł. Tymczasem według aktualnie obowiązującego katalogu świadczeń te procedury musiałyby być rozliczane w szpitalu publicznym w grupie H55, która przewiduje refundację na poziomie 3 tysięcy złotych - to kilkakrotnie mniej, niż powinno być wycenione. Katalog powstawał w latach, gdy endoskopia raczkowała i polegała na wykonaniu bardziej wyrafinowanego zastrzyku w krążek międzykręgowy, a teraz tą techniką, jak widać, można zrobić wszystko tak, jak „na otwarto”. Ta kwota to za mało nawet by pokryć koszty jednorazowych narzędzi dostępowych, nie mówiąc o amortyzacji sprzętu, który kosztuje blisko milion złotych. Liczyliśmy to z administracją szpitala na wszystkie sposoby i musieliśmy z bólem skonstatować, że szpital nie może wyręczać płatnika w refundacji kosztów leczenia bez szkody dla innych pacjentów.

Czyja to wina?

Byłbym daleki od obwiniania ludzi z NFZ. Pracują w warunkach, jakie im stwarzają decydenci. Odpowiem zatem przewrotnie, że po trosze wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, gdy wybieramy polityków pozbawionych mądrej wizji dla opieki zdrowotnej. Przypominam, że zdrowie i życie to bez wątpienia najcenniejsze, co mamy. Uważam, że od czasu najbardziej zasłużonego dla opieki zdrowotnej rządu premiera Buzka, każdy kolejny coś w systemie psuł lub co najmniej nie naprawiał; nie miał wizji lub ulegał populizmowi, albo po prostu brakowało politycznej odwagi. To co obserwujemy ostatnio - dążenie do centralizacji i ręcznego sterowania systemem - to w ogóle ślepa uliczka, ale jako osoba interesująca się polityką doskonale to rozumiem. Budżet ochrony zdrowia to ogromna i ciągle rosnąca kwota. Zarządzanie takimi pieniędzmi to bardzo łakomy atrybut władzy.

Żaden, nawet największy budżet państwa, nie jest w stanie sfinansować każdego leczenia, każdej zdobyczy medycyny. Co więc należałoby zrobić, żeby jednak dostęp do nich był jak największy?

Tylko wolna konkurencja ubezpieczycieli, a więc zarówno płatników, jak i jednostek służby zdrowia, pielęgnuje rozwój i zapewnia środki na finansowanie nowoczesnych metod leczenia. Monopol zabija postęp w każdej dziedzinie życia. W opiece zdrowotnej to ma szczególnie kosztowne społecznie konsekwencje. Płatnik decyduje za co płaci i komu na prawie zupełnie nieznanych, nieprzejrzystych zasadach, czasem dalekich od racjonalności i elementarnej sprawiedliwości.

Pozostało jeszcze 43% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Iwona Kłopocka-Marcjasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.