Magdalena Nowacka-Goik

Dziewczyna, która igra z metaforami

Dziewczyna, która igra z metaforami Fot. arc Weronika Murek
Magdalena Nowacka-Goik

Weronika Murek - nominowana do Paszportów Polityki 2015 za debiut literacki „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”. Rocznik 1989, mieszka w Katowicach. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za sztukę „Feinweinblein”. Prawniczka.


Twardo stąpająca po ziemi absolwentka prawa wydaje książkę, gdzie nic nie jest faktem, paragrafem, realizmem, a wręcz przeciwnie. Jak zrodził się pomysł napisania debiutanckiej „Uprawy roślin południowych metodą Miczurina” (Wydawnictwo „Czarne”), za którą została pani nominowana do Paszportów Polityki 2015?

Zawsze kochałam książki i lubiłam pisać. To pisanie było jeszcze przed prawem, a potem też czasem zamiast prawa. Chociaż dzisiaj coraz częściej przydają mi się umiejętności, które nabyłam na studiach - np. umiejętność czujnego czytania, która pozwala takie „płukanie” czy „wyheblowanie” zdania, żeby nie dało się już dostawić do niego drabiny. Na początku pisania, kiedy powstawało opowiadanie „W tył, w dół, w lewo”, wydawało mi się, że to będzie historia na kilka grubych tomów. Ale kiedy zaczęłam pisać, okazało się, że mam na tyle lakoniczną formę pisania, że ta historia zajęła ok. 80 stron. Wydawnictwo przyjęło to opowiadanie, ale zasugerowano mi, że powinnam jednak napisać więcej. Ludzie niechętnie sięgają po tak krótkie formy. Nowelka wypączkowała więc zbiór opowiadań. Myślę, że ta książka wymaga otwartości od czytelnika, nie tylko jeśli chodzi o tematykę, ale też konstrukcję, bo jest zlepkiem wątków stylów, które mogą się wydawać, że do siebie nie pasują. To opowiadania, na które trzeba się trochę zgodzić, propozycja gry.

Podobno pierwsze zdanie w książce jest najważniejsze. U Pani zaczyna się mocno, mocniej niż u Alfreda Hitchcocka. Bohaterka Maria mówi: „O tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia. Czasami tak bywa”. W życiu o wielu rzeczach dowiadujemy się jako ostatni, zwykle o nieprzyjemnych częściej. Jak powstało to pierwsze zdanie, co było tu inspiracją? Sen, jawa, symbol?

Pierwsze zdanie było lokomotywą, która pociągnęła wszystko to, co później za tym zdaniem się pojawiło. Tematyka wynika z mojej fascynacji „życiem-nieżyciem”. I niekoniecznie chodzi o metafizyczne przesłanie. Czasem po prostu żyjemy tak nie-do-końca. Mówi się, że „umieramy, ale nie jesteśmy jeszcze pochowani”, czyli, że nasze życie często jest wegetacją. I tak było w przypadku głównej bohaterki Marii, której śmierć nic nie zmieniła, a ona sama nawet jej…nie zauważyła. Bo paradoksalnie nie była jakimś wydarzeniem, które zaliczyłoby się do kluczowych w jej życiu.

Maria zostaje, trochę poza własną wolą, nawet niechętnie, wpasowana w obrzędowość, przygotowania związane ze swoim pogrzebem. Jednocześnie nadal jakby nie przyjmowała do wiadomości tej sytuacji, powtarzając co chwilę, jakby dla utwierdzenia w tym siebie, ale i innych : „Zresztą ja żyję jeszcze”. Czy to nie jest tak, że „uczestniczymy” w życiu, nie żyjemy prawdziwie, bo ktoś przejmuje i kieruje naszym życiem za nas? Tak możemy odebrać symbolicznie przekaz śmierci - „nie-śmierci” Marii?

Myślę, że „odpychanie tego, że umarła” przez bohaterkę, to bardziej takie wywalanie języka, pokazanie , że ma coś jeszcze do powiedzenia, ostatnie słowo w swoim życiu. Taka forma myślenia dziecięcego, żeby zrobić coś na przekór. Żeby jakoś w tym życiu się jeszcze zaznaczyć , wierzgnąć. Jej stosunek do tej sytuacji bierze się z tego, że jak napisałam „chciała mieć coś w życiu własnego i ma - śmierć”. Kiedy wszyscy zaczynają o tym mówić, przestaje to jednak być tylko jej sprawą. Jej intymność zostaje zawłaszczone przez innych, także przez obrzędy, rytuały. I stąd powtarzanie tego zdania z takim uporem.

Zarówno w tym, jak i w pozostałych opowiadaniach, mamy pomieszanie sacrum i profanum. Z jednej strony śmierć, która przecież jest w pewnym sensie kulturowym tabu, z drugiej nadanie jej przez pewne rytuały form zwyczajności, codzienności. Ale i postać Matki Boskiej , sprowadzona do roli zwyczajnej matki, która w Niebie, przed telewizorem, robi skarpety dla Jezusa, a Maria po swojej śmierci ma jej przez całą wieczność podawać kłębuszki wełny… .

Ta scena opisuje wierzenie, którego nie jestem autorką. Ono funkcjonowało kiedyś chyba w rejonie Podlasia; matki zachęcały swoje córki do bogobojnego życia, rysując przed nimi wizję nagrody po śmierci, w ramach której, będą podawały kłębuszki Matce Boskiej. Kiedy opowiedziałam o tym moim rówieśniczkom, to wszystkie były przerażone, bo to, co miało mieć symbol nagrody, odebrane zostało przez współczesne dziewczyny jako kara, coś niesamowicie nudnego, jałowego. To ciekawe, jak zmieniło się nasze podejście do spędzania czasu po śmierci, podejście do kary, winy.

Skąd zainteresowanie sprawami metafizycznymi? Czy w grę wchodzą jakieś Inspiracje literackie?

Zaczytałam się Andresenem i Braćmi Grimm. Ale wzięło się to z potrzeby, żeby świat był czymś więcej niż jest. Pragnienie, aby rzeczywistość była trochę szersza i wynikająca z tego chęć, żeby dorobić w niej takie wypustki czegoś, co mogłoby się zdarzyć.

Urodziła się pani w Bytomiu, obecnie mieszka w Katowicach. Czuje się pani związana z tymi miastami, z naszym Górnym Śląskiem?

W Bytomiu, dzielnica Szombierki , mieszkałam pierwsze lata życia. Potem przeprowadziłam się z rodziną pod Częstochowę, a do Katowic wróciłam na studia. Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa są związane jak najbardziej z Bytomiem. Wydaje mi się, że to jedno z najpiękniejszych miast na Śląsku, z ogromnym a zupełnie niewykorzystanym potencjałem. Mój Bytom to jednak przede wszystkim cały czas Szombierki, a mój tata cały czas kibicuje drużynie Szombierek Bytom. Trudno mi jednak powiedzieć, z którą częścią Śląska jestem związana najbardziej. Kiedy rozmawiam ze znajomymi z Warszawy czy Krakowa, to słyszę „ No i jak tam w Katowicach?”. To pytanie zadawane jest takim tonem w stylu „jak to znosisz”. A ja naprawdę uwielbiam tu być.

Wśród nominowanych literatów do Paszportów Polityki , wystąpiła pani jako jedyna reprezentantka Górnego Śląska. A jeszcze do niedawna panowało przeświadczenie, że jeśli ktoś nie jest związany z Warszawą, to przebicie się w świecie kultury jest utrudnione. A i sam Górny Śląsk jako region nie kojarzył się z tą kulturą. Na szczęście od kilku lat już tak nie jest, udowodniliśmy, że mamy się czym w tym zakresie pochwalić…

[i]Fajne jest to, że kiedy jestem gościem w programie na ogólnopolskiej antenie, to jedno z pierwszych pytań jakie pada, dotyczy właśnie Śląska i tego, w jaki sposób ten region wpływa na to, kim jestem i na moje pisanie. To mnie bardzo cieszy i świadczy o tym, że tożsamość śląska jest tak wyrazista i mocno rozpoznawalna . Moje opowiadania w tomie „ Uprawa roślin metodą Miczurina”, nie mają jednak konkretnej lokalizacji. Zależało mi bowiem na takim zawieszeniu, chciałam takich „andersenowskich latających komnat”. Bez przytwierdzania takich kowadeł konkretnego miejsca, czasu, języka.

Bohaterami jednego z opowiadań są osoby z problemami psychicznymi. Sugestywne opisy, dialogi. To tylko w oparciu o wyobraźnię, bo mam wrażenie, że jednak nie…?

Zaraz po zakończeniu studiów, mieszkałam przez kilka miesięcy w Warszawie. Wymyśliłam sobie wtedy, że może niekoniecznie mam się realizować jako prawnik, ale np. mogłabym być tłumaczem przysięgłym. I postanowiłam zdobyć praktykę w tym zakresie, sprawdzić się. Znalazłam ogłoszenie, w którym szukano osoby do pomocy w obsłudze tłumaczeniowej komisji akredytacyjnej. Nie sprawdziłam co to za miejsce, a potem okazało się, że jest to dom dla osób doświadczających kryzysu zdrowia psychicznego. Praca tam była inspiracją, nie tylko do opowiadania, ale także do sztuki, którą później napisałam, czyli „Feinweinblein”.

Drugie opowiadanie dzieje się w przedszkolu. Forma przekazu sugeruje, że to wspomnienia dokładnie takie w odbiorze, jaki mogło mieć kilkuletnie dziecko. Wskazuje na to nawet nazewnictwo osób pracujących w tym miejscu : pani Jadalna, Spacerowa.

To moje ulubione opowiadanie z tego zbioru, zbudowane z moich ścinek pamięci. Nawet nie jednego konkretnego miejsca, ale wszystkich, gdzie się miałam tę edukację jako dziecko, a także z tych, gdzie pracowała moja mama. Zabierała mnie tam ze sobą, a ja wszystko obserwowałam. Te gazetki ścienne, wieszak na woreczki , inne rytuały, mocno zapamiętałam i wykorzystałam.

I tu podobnie jak w innych opowiadaniach, nie brakuje tego swoistego, na pograniczu zabobonu, przenikania się sacrum i profanum. Dwie z pań pracujących w przedszkoli mówią o chłopcu, który boi się spać, bo jest przekonany, że pod jego łóżkiem siedzi Pan Jezus. Jedna z pań radzi dziecku modlitwę, druga wręcz przeciwnie bo „Jezusa modlitwa jeszcze bardziej nakręca”…A co panią nakręca do pisania?

Najczęściej podsłuchane zdania, ale jeszcze bardziej takie, kiedy się przesłyszę, albo chcę szybko przeczytać i z np. normalnej reklamy wychodzi jakaś pozorna bzdura.

Z niecierpliwością czekamy na następne pani literackie dzieła. Czego możemy oczekiwać w tym zakresie w najbliższym czasie? Opowiadania, sztuka teatralna, eseje, a może jeszcze coś innego?

Jeszcze w tym roku chciałabym skończyć sztukę teatralną. Myślę też o zbiorze poświęconym Islandii. Nie wiem jednak jeszcze, jaką miałby formę. I chciałabym napisać powieść , wywodzącą się z mojego zbioru opowiadań, będącą ich rozwinięciem, dojrzalszą próbą wykreowania świata, który pokazuję.

Może w takim razie wykorzystać Marię, bohaterkę pierwszego opowiadania? Teoretycznie wprawdzie zmarłą, ale po pierwsze, ona sama ciała swojego nie rozpoznaje, a po drugie, z opowiadania wyraźnie wynika, że drzwi w Niebie są otwarte, a z kłębuszka wełny na skarpety, można także wysnuć dalsze wątki?

To fajny pomysł, żeby Maria wróciła. Nawet, jakby miała tylko siedzieć na ławce.

Zdjęcia: archiwum Weronika Murek

Magdalena Nowacka-Goik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.