Europoseł Bolesław Piecha z PiS: To mój koniec w polityce. Jestem polityką zmęczony

Czytaj dalej
Fot. Lucyna Nenow / Polska Press
Marcin Zasada

Europoseł Bolesław Piecha z PiS: To mój koniec w polityce. Jestem polityką zmęczony

Marcin Zasada

Bolesław Piecha to człowiek-mit założycielski dobrej zmiany. O zapoczątkowaniu dobrej zmiany. O polskim krzyku w Brukseli. O tym, czym Ryszard Czarnecki różni się od Leonardo, zmianach w TVP i reformie w służbie zdrowia. I o tym co zmieniłby u polityków PiS rozmawiamy z europosłem Bolesławem Piechą.

Myśli pan, że trafi do podręczników historii?
Ha, ha, ha!

Co w tym śmiesznego? Jako człowiek, od którego zaczęła się dobra zmiana.
Ode mnie? Jestem w polityce od dawna...

Ale pan wygrywał z PO, zanim stało się to modne.
W Rybniku stałem się człowiekiem do specjalnych poruczeń. A historia? Historia na tyle weryfikuje współczesność, że rzeczy, które dziś wydają się ważne, na kartach historii bywają uznane za imponderabilia.

Jakie imponderabilia? Bolesław Piecha, „człowiek-mit założycielski” dobrej zmiany!
Mam wypinać piersi do orderów? Może przedterminowe wybory do Senatu w Rybniku w 2013 r. były w jakiś sposób przełomowe, bo od nich PiS zaczęło wygrywać z PO. Przed moim zwycięstwem PiS nie miało ani jednego senatora. Ale ja nie jestem politykiem uniwersalnym. Zajmuję się zdrowiem publicznym. To zawsze było wielkie wyzwanie.

I jak dziś patrzy pan na pomysły min. Radziwiłła, to pański lekarski umysł buntuje się czy dziwi?
Teraz powiem jak polityk: nie uważam, żeby te pomysły były złe. One mają uporządkować coś, co nazywa się odpowiedzialnością państwa za zdrowie Polaków. To jest zapisane w konstytucji.

I odpowiedzialności oczywiście dotąd nie było.
Było jej coraz mniej.

Andrzej Sośnierz koncepcje Radziwiłła nazywa powrotem do sowieckiego systemu Siemaszki.
Z Andrzejem od lat łączą nas przyjacielskie stosunki, co nie znaczy, że podzielam jego opinie na temat opieki zdrowotnej. Mimo wszystko, Andrzej jest w duchu liberałem ekonomicznym i przesuwa akcent odpowiedzialności za zdrowie na każdego pacjenta. Ja mniej w tego człowieka wierzę, zwłaszcza gdy liczba informacji, które pacjent musi przetworzyć, jest ogromna. Dlatego państwo musi go trochę prowadzić, jak klienta w banku.

Dobrze, inaczej: jest pan premierem, ma pan takiego ministra zdrowia. Dymisja czy nie?
Radziwiłł potrzebuje czasu. Dla mnie niepokojące sygnały pojawiają się wtedy, gdy w służbie zdrowia miesza się porządki. Na przykład publiczny z prywatnym.

Przecież to był pomysł Radziwiłła: „Możesz w szpitalu państwowym wejść bez kolejki, jeśli zapłacisz”.
I akurat temu kategorycznie się sprzeciwiam. Taka konstrukcja nie przyniosłaby żadnych korzyści, a wykreowałaby patologie.

Czy Konstanty Radziwiłł jest lepszym ministrem zdrowia niż pan był?
Jest lepszym.

W czym?
W tym, że jest. Że jest on, a nie ja. Sam wybór o czymś świadczy, bo ja być może podejmowałbym inne decyzje. Poza tym, wbrew temu, co mówi się o ministrze Radziwille, on niczego jeszcze nie zepsuł.

A co takiego naprawił przez prawie dwa lata?
Jeszcze niewiele, ale na przykład reforma NFZ, zbudowanie sieci szpitali to bardzo ważne przedsięwzięcia. Takie, które sprawią, że w tej dziedzinie nie będzie drapieżnego kapitalizmu, zwłaszcza jeśli wszystko bazuje w niej na pieniądzach publicznych.

Dziś patrzy pan na to wszystko z brukselskiego dystansu. Dobrze pan czuje się w tej roli?
Tak i powiem szczerze, że jestem zafascynowany Parlamentem Europejskim. Nie w sensie bycia jakimś szalonym entuzjastą. Jestem zafascynowany porządkiem i pewną procedurą, która tam działa.

Czy Polska dziś faktycznie jest skuteczna dzięki nowym metodom zabiegania o swoje w Unii?
Może nie jest do końca skuteczna, ale na tej arenie też trzeba być wyraźnym.

Wyraźnym i głośnym?
Tak. Czasem jest taka konieczność - głośnego artykułowania swoich racji. Czy to jest prowadzone w lepszy czy gorszy sposób? Nie mnie to oceniać. Natomiast dyplomacja, która kiedyś działała za drzwiami, w gabinetach, w fotelach, z cygarami i lampką koniaku, poszła w niebyt. Dziś dyplomacja to jest 140 znaków na Twitterze.

Pan poważnie? Dziś od wpisów na Twitterze zależą międzynarodowe decyzje?
Też. Dziś ludzie chcą wiedzieć wszystko, więc kuluarowe rozmowy straciły swoje nadrzędne znaczenie. Tweetami urabia się opinię publiczną, wytwarza się nastrój. Zresztą… My tu narzekamy, że Polska jest głośna czy roszczeniowa w Unii? A co robią Węgry. Orban w Brukseli wali ręką w stół jak Chruszczow.

Jeśli Twitter jest dziś taki ważny w dyplomacji, to od pana nic nie zależy, bo konta pan nie posiada.
Ja już się zestarzałem. I mimo zmian, staram się działać w starym stylu. Merytoryczną pracą, która jest trudna, żmudna, męcząca i wymaga śledzenia obiegu dokumentów. Wrócę jeszcze do tej skuteczności polskiej polityki w Unii. Myślę, że skuteczniejsze wcale nie było nasze wcześniejsze płynięcie z prądem i kiwanie głową.

Polska jednak trochę zmieniła się na lepsze, jak tak lecieliśmy z prądem.
I dziś też mamy pieniądze z Unii. To nie polityka o tych pieniądzach decyduje.

To dlatego rząd działania na arenie europejskiej prowadzi na potrzeby polityki wewnętrznej?
Zarządzanie emocjami zawsze wymaga użycia w pewnej dawce PR-u czy tzw. propagandy. Po drugie, nie da się w polityce zrealizować niczego, jeśli nie zdobędzie się władzy.

Mówi to poseł partii, która w Parlamencie Europejskim ma znikomą zdolność koalicyjną.
Na dzisiaj może i tak.

A po kolejnych eurowyborach? Nawet z Brytyjczykami byliście trzeciorzędną siłą w PE.
Pamięta pan, ilu było w PiS posłów, gdy po raz pierwszy znalazło się w Sejmie? Było nas 44. Dziś partia, jako pierwsza w wolnej Polsce, samodzielnie rządzi. Można?

Pan jeszcze będzie częścią tej dobrej zmiany w Brukseli?
Wątpię. Patrzę już na to wszystko z coraz większym dystansem. Mam jedno życie, a wiele zainteresowań. I trochę jestem polityką zmęczony. Odejść z niej też trzeba umieć. I ja zastanawiam się nad tym bardzo głęboko.

Nie wystartuje pan w kolejnych wyborach?
Wie pan, co w polityce znaczy słowo „nigdy”. Ale wydaje mi się, że przyszedł czas na młodszych. Startować już raczej nie będę w żadnych wyborach.

Ale jak to? Koniec Bolesława Piechy w polityce?
Na to wygląda. Obym nie musiał odszczekiwać tych słów (śmiech).

I co pan będzie robił?
Mówiłem, że mam wiele zainteresowań?

Będzie pan grał na flecie czy jeździł po świecie?
Z tym fletem to pan przesadził. Praca społeczna mnie fascynuje. No i ciekawy świata jestem. Mam trochę oszczędności. Obserwuję wielu polityków z 70-tką na karku. To już nie ta energia. Czasu nie da się oszukać.

Jerzy Buzek się do nas uśmiecha.
Jerzy Buzek faktycznie jest wyjątkowy, ale polityka to jego nałóg (śmiech). Są też tacy, którzy nie wychodzą z telewizji.

Jak Ryszard Czarnecki.
On to faktycznie lubi. Jestem zdumiony tym, co on potrafi zrobić w krótkim czasie. Może być w kilku studiach telewizyjnych, tweetuje, a do tego jeszcze udziela się w europarlamencie, bo między 17.15 i 18.15 prowadzi obrady. Wczoraj w Waszyngtonie, dziś w Gruzji, jutro w Brukseli. Podziwiam go, choć mam też dobrą pamięć i pamiętam go z różnych sytuacji, gdy nosił różne krawaty…

Często pan mu wypominał biało-czerwony krawat Samoobrony?
On się jej wstydzi, ale to był tylko koniunkturalizm polityczny. Rysiek taki już jest. Jest wszędzie. To taki polityczny Leonardo da Vinci, choć oczywiście efekty jego starań są nieco inne od pierwowzoru (śmiech).

Skoro nie ma pan dziś nic do stracenia: co człowiek, od którego zaczęła się dobra zmiana, zmieniłby w dzisiejszej dobrej zmianie?
Chciałbym, żeby nasi posłowie byli mniej aroganccy. Również ci z Prawa i Sprawiedliwości. Zwycięzcy powinni wykazywać się większym dystansem do bieżących konfliktów i mniejszą agresją.

Jak człowiek, od którego zaczęła się dobra zmiana, ocenia dobrą zmianę w TVP?
Życzyłbym sobie, żeby nasza telewizja publiczna próbowała dostosowywać się poziomem do BBC. Rynek medialny jest u nas zdywersyfikowany i są silne ośrodki prawicowe, sympatyzujące z rządem. Też wolałbym otrzymywać w TVP bezstronną informację, a nie propagandę. Ale żeby to było jasne - TVN-u też nie trawię. Może mam po prostu większe wymagania.

A propos wymagań: o panu ostatnio było głośno w związku z zatrudnianiem krewnych i znajomych jako asystentów czy prowadzących biuro.
Nie złamałem prawa ani nie przekroczyłem granic dobrego obyczaju. Powiem wprost: nie zamierzam robić żadnych castingów na asystentów. Wybieram ludzi, do których mam zaufanie, którzy zostali mi poleceni. To normalna praktyka.

A czy dziś uważa pan, że przekroczył granice, trzykrotnie zmieniając izbę w jednej kadencji?
Co mogę powiedzieć? Z takich zadań czasem składa się kariera polityka. PiS zrobił badania, wyszło, że mam największe szanse na zwycięstwo w przedterminowych wyborach do Senatu. Mówiłem wcześniej: nie da się realizować żadnego programu nie mając władzy. Nie wszystkie decyzje są łatwe.

3 mandaty w 4 lata? Rekordu nikt nie pobije.
Może to będzie jedyne, co po mnie pozostanie (śmiech).

Niech pan nie przesadza ze skromnością. Za rok Piecha ma być prezydentem Rybnika.
Mój brat? Nie wiem, czy Wojtek wystartuje w tym konkursie. Przed chwilą wspomniałem, że czas na ludzi młodszych, prawda?

Młodszych niż brat? To pan mu zrobił reklamę.
Ale każdy wie, że dynamizm dzisiejszego świata wymaga wyjątkowej energii. Poza tym Wojtkowi podoba się w Senacie.

To na koniec proszę zdradzić, skąd podróżnik Bolesław Piecha wyśle pierwszą kartkę, gdy za dwa lata skończy z polityką i ruszy w świat.

Do pańskiej redakcji? Zapewne z zagranicy (śmiech). Na przykład z Rybnika.

Marcin Zasada

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.