Ferie w PRL. Bez sztucznego naśniażania. Z workiem z sianem. To były czasy [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Katarzyna Domagała-Szymonek

Ferie w PRL. Bez sztucznego naśniażania. Z workiem z sianem. To były czasy [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Katarzyna Domagała-Szymonek

Ferie na sportowo bezpiecznie i zdrowo - takie hasło towarzyszyło zimowym feriom w czasach PRL. W latach 70-tych nie było sztucznego śniegu. Nikt nie wiedział co to takiego ratrak. Mimo to zimowe szaleństwa dostarczały niezapomnianych wspomnień. Zresztą zobaczcie sami. Mamy dla was wyjątkową galerię zdjęć.

W PRL pewne było jedno. Śniegu nie zabraknie, a dla dzieci, które wypoczywały podczas zimowych ferii właśnie to było najważniejsze. Zresztą to nie zmieniło się do dziś.

Jak spędzaliśmy zimowe wolne w latach 70 czy 80-tych? W gruncie rzeczy podobnie jak obecnie, najczęściej na nartach. Tylko tłum na stokach był nieco mniejszy, bo nie każdy mógł sobie pozwolić na wyjazd. Mimo, że wyciągów było dużo mnie, to i kolejek pod nimi nie było.

Skąd sprzęt? Z pewnością nie ze sklepów sportowych. Rodzina, która mieszkała w "wielkim świecie" od czasu do czasu coś przysyłała. Jak nie, to pomagały przyzakładowe wypożyczanie, bo takich komercyjnych również nie było. Wypożyczało się z nich narty, kijki czy buty. Na narty produkowane za granicą mogli sobie pozwolić tylko ci, którzy uprawiali narciarstwo zawodowo. Szczyt marzeń? Polskie Rysy robione w Szaflarach.

Zresztą zakłady angażowały się w organizację zimowisk dla dzieci pracowników. Pod te w Beskidach podjeżdżały autobusy, zabierały dzieci na kilka godzin na stok. Wracały, gdy rodzice wychodzili z pracy i mogli je odebrać. Z dalszych zakątków regionu młodzież wyjeżdżała na dłuższy wypoczynek. Kierunek tych wyjazdów od lat się nie zmienił. Wisła, Szczyrk, Ustroń. Miejscowości, które do dziś możemy nazwać zimowymi kurortami w Śląskiem.

Ale dzieciom do szczęścia wiele nie trzeba było. Wystarczył worek wypełniony sianem, nieduża górka. I już można było szaleć przez cały dzień. By tak spędzać czas wcale nie trzeba było jechać w Beskidy, wystarczył spacer do WPKiW.

wsp. Jacek Drost

Katarzyna Domagała-Szymonek

W Dzienniku Zachodnim sprawami dzieci, młodzieży i ... seniorów. Osób, które jeszcze lub znów się uczą. W swoich tekstach staram się też poruszać problemy, z jakimi mierzą się dziś młodzi ludzie. Tych najmłodszych mieszkańców regionu - przedszkolaków - poprosiłam o pomoc w wyjaśnianiu zawiłości współczesnego świata. Efekt możecie Państwo oglądać co tydzień na stronie dziennikzachodni.pl w programie "A co to?"

Komentarze

16
Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Lata czterdzieste,lata pięćdziesiąte

Było biednie,ale wesoło,bo człowiek był dzieckiem
A kolonie letnie,wycieczki zakładowe to istna rozkosz
Na kolonie letnie organizowane przez zakład pracy mogło jechać każde dziecko od 6 roku życia.
Rodzice pakowali cię w pociąg,gdzie podzieleni zostaliśmy na grupy i pod opieką wychowawców ruszaliśmy w przygodę roku.
Ciężkie lokomotywy radośnie oznajmiały swym gwizdem i buchającą parą,że zaczyna się.Wyposażeni w walizki siadaliśmy w przedziałach wagonowych w pociągu kolonijnym,przeznaczonym wyłącznie dla nas,kolonijnych dzieci i pokonywaliśmy trasy do Kudowy,Karpacza i wielu miejscowości Sudetów.Tak było w zakładzie pracy mego taty.
Dowożono nas z dworca kolejowego furmankami,samochodami ciężarowymi,lub autobusami)zależnie który to był rok po wojnie i czym dysponowano do szkół,koszar poniemieckich przystosowanych do warunków kolonijnych
Dzienne apele wieczorne,śpiewy i wciąganie flagi na maszt,a poza tym wycieczki piesze,zabawy w lesie,na boiskach i dobre jak na te czasy jedzenie przygotowywane przez kucharki.
Każdy z nas po takich koloniach letnich pełnych przygód i zabaw był szczęśliwy,bo wspominamy je naprawdę dobrze.
Nie,ojciec mój,podobnie jak ja nigdy nie był w PZPR,ale starano się dzieciom organizować wspaniałe kolonie letnie.
Było mile i poznawałeś ten wspaniały świat.
A Sudety i Karkonosze były po wojnie przecudne.Ulice i drogi już w tym czasie wylane asfaltem,na poboczu dróg rosły drzewa owocowe z których nieraz zrywaliśmy niedojrzałe całkiem jeszcze jabłka,lub dojrzałe czereśnie i wiśnie.
Sudety i Karkonosze były cudownie utrzymane i zagospodarowane.Pewnie jeszcze teraz niektórym miejscom daleko do dawnej krasy.
Myślę.że akurat o dzieci dbano wzorowo.
Zaś w sklepach po wojnie,jak i następnych latach nie było pomarańcz,ale wszystko co koniecznie potrzebne do życia kupiłeś.Śledzie słone,które wyciągano prosto z beczki,cukier,który ważono i dosypywała ekspedientka do torby papierowej,czy cukierki.które kupowałeś na sztuki.
Tak samo było z mięsem i kiełbasą.
Tylko kiełbasę to jadłem raz w tygodniu,gdyż po prostu w domu pieniędzy było za mało,a ojciec ciężko w nadgodzinach pracował.
Śląsk elektryzował ziemie wschodnie,odbudowywał Warszawę i wiele innych regionów Polski.
Tylko Polska teraz o Śląsku lubi zapominać.
Takie już jest ta polska dola zgotowana Śląskowi.
Smutne,ale prawdziwe

Olo

To za komuny były jakiś zimowiska. Z przekazów obecnie panujących za PRL były tylko kolejki po papier toaletowy i wszechobecna nicość. Jak było naprawdę?

Weteran

Zazdroszcze dzisiejszej mlodziezy infrastruktury sportowej w Lublinie! W okresie mojego dziecinstwa i mlodosci nie bylo doslownie nic! Pierwszy kryty basen zostal otwarty w 1973r , ale dostac sie tam graniczylo z cudem, lodowiska sami wylewalismy sobie na boiskach asfaltowych obok szkoly! Nie jezdzilem na zimowiska, bo moich rodzicow nie bylo na to stac! Nauczyc sie jezdzic na nartach bylo marzeniem scietej glowy. Plywac nauczylem sie w wieku 20-stu jezdzic na nartach 50-lat.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.