Barbara Kubica

Jak to było, gdy na półkach stał tylko ocet [LINIA CZASU]

Jak to było, gdy na półkach stał tylko ocet [LINIA CZASU]
Barbara Kubica

Pani Marta brązowy wózek dla swojej córeczki Agnieszki wywoziła ze sklepu tylnymi drzwiami, po kryjomu tak by nikt nie widział. Miał trafić do sprzedaży, ale młoda, rybnicka mama zdołała „załapać” się na niego wcześniej. Pani Ani chińskie sukienki dla córeczki Asi przynosiła do domu ciotka. Pracowała w sklepie w odzieżą. Jednym słowem: kto miał koleżankę, ciotkę, wujka, albo sąsiadkę za ladą...ten miał wszystko! Nawet wtedy, gdy na sklepowych półkach stały tylko butelki octu.

Kryzys lat osiemdziesiątych to dziś fenomen, który znakomicie utknął w pamięci tysięcy rybniczan. To były czasy, gdy z jednej strony brakowało wszystkiego, a z drugiej - dało się załatwić niemal wszystko. W naszym regionie kryzys miał szczególny charakter. Górnicy uznawani za grupę społeczną wyjątkowo dobrze sytuowaną i zarabiającą, sami pozbawieni byli na lokalnym rynku wytwórców podstawowych artykułów spożywczych. Bo choć Rybnika liczył już wówczas około 125 tysięcy mieszkańców, to zakładów w których produkowane było masło, mąka czy zwykłych rolników dostarczających mleko - było jak na lekarstwo.

Brakuje ziemniaków i pieczywa

- W listopadzie 1980 roku do miasta skierowano większą niż w poprzednich latach ilość mięsa, wędlin i nabiału. Pomimo tego nie udało się powstrzymać masowego wykupu towarów. W mieście coraz częściej zaczynało brakować pospolitych rzeczy: ziemniaków i pieczywa. Piekarnie - państwowe i prywatne - musiały ograniczać produkcję, ze względu na braki mąki. Brakowało również mleka. Dyrekcja miejscowych Zakładów Mleczarskich, próbowała ratować sytuację sprowadzając mleko z terenów gdzie przynajmniej teoretycznie nie powinno go brakować. Do sprzedaży przeznaczono także zapasy mleka w proszku - pisze Bogusław Tracz w swoim opracowaniu pt. „Z problemów życia codziennego mieszkańców Rybnika w latach osiemdziesiątych”, który wydrukowany został w książce „Studia z dziejów ziemi rybnicko-wodzisławskiej w latach 1945-1989” wydanej przez rybnickie muzeum.

Kto miał znajomego, miał wszystko

- Pamiętam, że był ogromny problem z mlekiem dla mojej córki, która urodziła się w 1982 roku. Nie można go było dostać. Teść załatwiał mleko od dawnego znajomego, który mieszkał w małej wsi pod Raciborzem. Ale sami musieliśmy po nie jeździć na rowerze. To było jakieś 10 kilometrów, ale teść kilka razy w tygodniu pokonywał tą trasę i przywoził mleko dla wnuczki - wspomina z uśmiechem Dorota Miśkiewicz, rybniczanka. Braki dotykały wtedy wszystkie branże. Cukier, kakao i orzechy przy produkcji ciastek zastępowano marmoladą, czy dżemem. A mieszkańcy Rybnika robili zapasy. Niejednokrotnie towar trafiał prosto z samochodu dostawczego na sklepowe półki, z których znikał już po kilku minutach. Na zaplecze sklepowe nawet nie wjeżdżał.

Pod koniec roku 1980 kolejki przed sklepami ustawiały się już na kilka godzin przed otwarciem sklepów. A potem drzwi nie zamykały się ani na moment. W połowie grudnia 1980 roku, by ratować sytuację, zdecydowano się na przykład na wprowadzenie limitowanej sprzedaży masła - po jednej kostce na osobę. Dodatkowo sprzedaż prowadzona była o tej samej godzinie każdego dnia. Kolejki za masłem były nieco inne, ale rybniczanie po zakupach nie wracali do domów, tylko ustawiali się pod innymi sklepami.

- To był bardzo smutny czas, gdy człowiek wchodził do sklepu i miał przed sobą puste półki, ale znajdowały się na ich tylko dwa, trzy produkty. Ale moja rodzina nie mogła narzekać. Mieliśmy mnóstwo znajomych. A to jedna koleżanka dała cynk, że będzie mleko, a to znowu ktoś inny podsunął informację o mięsie. Żona pracowała jako sekretarka w jednej z firm. Ona coś komuś załatwiła - na przykład papierosy - to inni się odwdzięczali - śmieje się Marian Fojcik, mieszkaniec dzielnicy Meksyk.

Kwitło życie towarzyskie. W kolejkach!

Z jednej strony rybniczanie narzekali na jakość towarów - woreczki na mleko się rozpadały, a wiele osób zapominało oddać butelki do punktów skupów, ale z drugiej - w kolejkach ustawionych pod sklepami kwitło życie towarzyskie.

- To było najlepsze miejsce, by poplotkować z koleżankami, sąsiadkami - żartują rybniczanki.

W kolejnych latach, gdy brakować zaczynało już coraz więcej produktów, rybniczanom nie było już tak do śmiechu. Latem 1981 roku, WSS Społem w Rybniku alarmowało, że zapasy żywności z dnia na dzień się kurczą. - W ciągu kilku tygodni zabrakło dosłownie wszystkiego - mięsa i wędlin, mleka i nabiału, ryb, wód mineralnych, piwa i papierosów, proszków do prania, środków czystości. Jesienią tego samego roku zabrakło ziemniaków - pisze Bogusław Tracz.

Kartki na mięso i cukier. A kolejki i tak były

Sposobem na braki była wprowadzana już od połowy lat 70-tych reglamentacja. Na pierwszy ogień poszedł cukier. Sprzedaż wędlin i mięsa prowadzono w przyzakładowych i osiedlowych kioskach. Sytuacja unormowała się dopiero w drugiej połowie lat 80-tych. Na targowisku w Rybniku, przy ówczesnej ulicy Marchlewskiego, stawiono nawet specjalny, zadaszony stragan gdzie po opieką weterynarza kupić można było świeże mięso od prywatnych handlarzy.

Barbara Kubica

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.