Jan Dziadul: Węgiel Choćby z Mozambiku (Gdzie ja żyję)

Czytaj dalej
Fot. Lucyna Nenow / Polskapresse
Jan Dziadul

Jan Dziadul: Węgiel Choćby z Mozambiku (Gdzie ja żyję)

Jan Dziadul

Właśnie zbliżaliśmy się do Gdańska, gdy radio TOK FM podało, że fani czystego klimatu z Greenpeace zablokowali żaglowcem „Rain-bow Warrior” rozładunek węglowca z Mozambiku. Dobra robota - pochwaliłem z marszu. Jeżeli na statku był węgiel koksowy, to pochwalić powinni też górnicy JSW, bo ekolodzy bronią ich interesów. Jeśli przypłynął ważny dla metalurgii i chemii antracyt, to deczko gorzej, bo dalej będziemy skazani na kupowanie go od separatystów z Donbasu. O węglu energetycznym nie pomyślałem.

Tylko idiota kupowałby go na krańcach świata i ciągnął z Mozambiku przez tysiące mil morskich. Wszak dobry i tani węgiel ma-my pod nosem. W Rosji.

Tak czy owak, chciałem Greenpeace’owi podziękować face to face - serdecznie w i-mieniu górników jastrzębskich, i ciut chłodniej - w imieniu ich kolegów z Doniecka, którzy też muszą z czegoś żyć. Wyrzuciłem więc familię, zwierzęta i toboły pod wakacyjnym domkiem i popędziłem na nabrzeże węglowe. Po drodze nabyłem flaszkę dla ekologicznych aktywistów i po goździku dla aktywistek. Wszak w jakimś sensie bronią naszych śląskich interesów. Już cztery lata temu Mariusz Błaszczak, wówczas wiceszef PiS-u, w imieniu partii obiecywał blokadę importu węgla - jak tylko jego formacja zwycięży. Miał wprawdzie na myśli węgiel ruski, ale blokada, to blokada - obrona polskiej racji stanu, naszej energetycznej suwerenności. Najpierw stopujemy ruskie barachło (13,5 mln ton w 2018 r.), potem amerykańskie i australijskie (gdzieś po 1,5 mln ton w roku minionym). Potrzebna jest następna kadencja. I tak będzie ciężko. W I półroczu wydobyliśmy ok. 31 mln ton, czyli o 3,5 proc. mniej niż w analogicznym poprzednim okresie. Na szczęście o 2,5 proc. wzrósł import węgla z Rosji - więc energetyce i domowym piecom nie zabraknie. Polska idzie na importowy rekord. Jak nic pobijemy zeszłoroczny wynik - 19,7 mln ton!

Niestety, zdaje się, że nie dobijemy do ubiegłorocznego wydobycia - 64 mln ton. Wprawdzie w 2015 r. wyprodukowaliśmy 73 mln ton, ale wiadomo, w jakim stanie były wówczas kopalnie. Przypomniał o tym premier na przedwyborczym łowickim spiczu, ripostując złośliwe pytanie: dlaczego Polska importuje węgiel, kiedy wcześniej rząd zapewniał, że górnictwo wstało z kolan?

Za wzrost importu odpowiada poprzedni rząd. I Tusk. Minister energii Krzysztof Tchórzewski odziedziczył górnictwo w dramatycznym stanie, tłumaczył Morawiecki. Premier nie wahał się użyć tego słowa. I odważnie kontynuował: brak inwestycji, bankrutujące spółki, brak doinwestowania, trudna sytuacja z pracownikami (mniemam, że chodzi o podwyżki płac?), no i polityka klimatyczna UE - przez to wszystko opłacalność wydobycia jest coraz mniejsza i stąd mniej węgla… No i Tusk. Łowiczanie ze zrozumieniem kiwali głowami. Ja też kumam - słowa i wiarę w nie. Że nasze górnictwo wstało z poranionych od klęczenia kolan. A rzeczywistość niech skrzeczy, ma prawo. Takie były obietnice. A że ten zryw z kolan był gwałtowny - stąd nieprzewidziany przysiad. Cóż, działamy szybko i zmierzamy do dobrostanu, a droga różami nie jest usiana.

Ważne jest też to, że rząd prowadzi słuszną politykę dy-wersyfikacji importu węgla. Nie tylko Rosja, USA, Australia, ale też... Mozambik. Wyobraźmy sobie, że Rosja po Putinie się zdemokratyzuje i odetnie nas od węgla. A po Trumpie nastanie jakiś prezydent z wiarą kwarków - niechętny katolickiej Polsce. Wszystko może się zdarzyć. Pozostanie Mozambik, cholernie bogaty w zasoby wszelkich gatunków, które można pozyskiwać z płytkich odkrywek. Choć generalnie biedny - 184. miejsce na światowej liście zamożności. Lata temu Jan Kulczyk przyznał się „Trybunie Górniczej” do zakupu kopalni w Mozambiku. Stwierdził, że fracht jednej tony do Europy kosztuje go mniej, niż ze Śląska do portów. Czyżby spadkobiercom Kulczyka Greenpeace robiło na przekór? Wszak w mozambickich kopalniach pracują dzieci, które dzięki eksportowi węgla do Polski mogą wyżywić swoje rodziny. Snując takie refleksje, chciałem się spotkać z aktywistami ekologami na gdańskim nabrzeżu węglowym.

Zanim dotarłem, uzbrojona po zęby Straż Graniczna wywiozła ich na policję. Pozostało tylko podziwiać wielkie inwestycje portowe, które z załadowczych, zmieniły się w wyładowcze. Goździki przyniosłem żonie, a flaszki nie wylałem do portowej toni. Z tej racji, a także z racji przyrodzonego lęku wysokości - zrezygnowałem następnego dnia ze wspinaczki na portowe żurawie, wraz z ekologami. Portowcy twierdzą, że w Porcie Północnym infrastruktura wyładowcza węgla jest jeszcze bardziej imponująca. Mówią, że wystąpią do rządu, by od tego roku centralną imprezę barbórkową przenieść do Gdańska. Szczęść im Boże.

Jan Dziadul

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.