Kamila Rożnowska

Kierowca tira: Nie jeżdżę już za granicę, wolę trasy krajowe. To przez ataki imigrantów

Port w Calais i wjazd na prom. Kierowcy informują, że imigranci znów wracają w rejon tego portu. Przypomnijmy: w pobliżu było do jesieni 2016 dzikie Fot. 123 RF Port w Calais i wjazd na prom. Kierowcy informują, że imigranci znów wracają w rejon tego portu. Przypomnijmy: w pobliżu było do jesieni 2016 dzikie obozowisko
Kamila Rożnowska

Tomasz Kalinowski z Jaworzna jest kierowcą tira. Przez dwa i pół roku, trzy razy w tygodniu, odprawiał się przez porty w północnej Francji, w okolicach Calais. W marcu zrezygnował. Ze strachu

Miesiąc temu opublikowaliśmy w „Dzienniku Zachodnim” raport z granic, przedstawiając, jak kryzys migracyjny i zaostrzone kontrole mogą wpłynąć na czas podróży po Europie. O sytuacji na granicach - a szczególnie we Francji, w okolicach Calais, gdzie jest przeprawa do Wielkiej Brytanii - rozmawiałam wtedy także z Tomaszem Kalinowskim. Jest kierowcą ciężarówek. Przyznał, że zrezygnował z pracy w transporcie międzynarodowym z obawy o swoje życie. Obsługuje trasy krajowe. Dziś opowiada, jak wygląda codzienność wielu kierowców, odprawiających się z portów północnej Francji.

Kiedy pan zrezygnował z transportu międzynarodowego?
Niecałe cztery miesiące temu. To było 7 marca.

Dlaczego?
Ze strachu. Były kursy, że jeździło się „na Anglię” ze wszystkich portów we Francji. A to jest strach. Jeździłem średnio trzy razy w tygodniu przez dwa i pół roku. Z reguły była to Dunkierka i Calais. Nie mieliśmy wpływu na to, które porty zlecą nam spedytorzy.

Co pan czuł, gdy musiał przejechać przez Calais?
Strach, zdenerwowanie. Musiałem mieć oczy dookoła głowy. Nie można było nigdzie przystanąć na chwilę, chociażby po to, żeby pójść sobie kupić coś w sklepie. Często było tak, że wpływałem „na Anglię” i modliłem się, żeby jak najszybciej dobić do brzegu, żeby można było gdzieś stanąć do sklepu. We Francji wystarczyło, że stawało się na parkingu i imigranci już pakowali się na samochody, rozcinali plandeki na dachach.

Do pana samochodu też próbowali się wedrzeć?
Tak, nie tylko próbowali, ale wdarli się do mojego samochodu. Wiozłem wtedy do Anglii drzewka ozdobne. Przed odprawą umówiłem się z kolegą, że pójdziemy na zakupy. Wiadomo - w grupie raźniej. Na własne oczy widziałem, jak imigranci wchodzili dachem do mojego samochodu. Wyganiałem ich stamtąd. Weszło ich trzech, wyszedł jeden. Tamci wzruszyli ramionami i wchodzili dalej. Podczas kontroli w porcie zawiadomiłem funkcjonariuszy, że mam imigrantów na naczepie. Poukrywali się między tymi krzaczkami. Cała odprawa trwała wtedy około trzech godzin.

Imigranci zostali znalezieni?
Tak. Ale mimo tego, że samochody są prześwietlane, trudno było ich zlokalizować. Ledwo ich widziałem na zdjęciu z tego prześwietlenia. Trzeba było przeszukać wszystkie drzewka i krzaczki.

Ile czasu zajmuje „normalna” odprawa?
Że tak powiem - z rozpędu wjeżdża się na prom. Wszystkie kontrole to maksymalnie 15 minut.

To stało się na początku pana kursów międzynarodowych?
O wiele później. Półtora roku temu - dwa lata temu było tam spokojniej. Nie było dużych problemów. Wiadomo, że imigranci tam (w okolicach Calais - dop. red.) byli, bo - można powiedzieć - są tam „od zawsze”. Tylko teraz jest ich najwięcej. Wcześniej, jak już wchodzili na samochody, starali się nic nie niszczyć. Teraz to nie są imigranci. To bandyci, których nie obejmuje żadne prawo. Oni mogą zgłosić, że ktoś im zrobił krzywdę, żądają odszkodowania, ale jak sami uszkodzą nam samochód - żadnych konsekwencji. Oni są bezkarni.

Zdarza się, że imigranci niszczą załadunek, który wieziecie?
Tak, wiele razy tak się zdarzało. Mnie akurat nie przytrafiło się to osobiście, ale mojemu szwagrowi - tak. Wiózł serki homogenizowane, które nie potrzebowały transportu w niskich temperaturach, były pod plandeką. No i mu weszli na pakę. Cały towar był później do utylizacji.

Odpowiadał za to, że towar został zniszczony?
Nie, bo była już założona linka celna, a podczas załadunku była kontrola i naczepa została zaplombowana. Jeśli założona jest już linka i plomba, a imigranci je naruszą, wtedy kierowca za zniszczenia nie odpowiada. Jeśli naczepa nie byłaby zabezpieczona, najprawdopodobniej byłoby tak, że szwagier poniósłby konsekwencje finansowe.

Mijał pan kiedyś blokadę na drodze, ustawioną przez imigrantów?
Tak. To bardzo niebezpieczne. Ale trzeba być na to przygotowanym. Jechałem wtedy pierwszy, a na jezdni leżały połamane gałęzie. Jak je zobaczyłem, to nawet nie zwalniałem. Jak to się mówi, zamknąłem oczy, zacisnąłem zęby i ile fabryka dała. Przejechałem.

To zdarzyło się w dzień czy w nocy?
W nocy, między godziną 2 a 4.

Za dnia było bezpieczniej?
Moim zdaniem, najbezpieczniej było w okolicach godziny 6 rano. To było przełamanie dnia z nocą, a oni też woleli atakować pod osłoną nocy.

Do której trwał ten względny spokój?
Mniej więcej do wczesnego popołudnia. Później znów się zaczynało, bo też następowały zmiany w policji.

Co można zrobić, by w tym rejonie było bezpieczniej?
Dobrze byłoby, żeby zwiększone siły policji czy wojska skierować właśnie w rejon dojazdu do portu. Już nie chodzi o samą kontrolę, bo uparli się na sprawdzanie ciężarówek i osobówek, a powinni kontrolować przydrożne krzaki. Kontrola ciężarówki jest już po fakcie. Kiedyś jechałem za policją, droga była czysta. Policja przejechała, a imigranci wyskoczyli z krzaków z betonowym koszem i rzucili go w moją stronę. Dobrze, że mogłem zjechać na drugi pas i ich ominąć. Zacząłem trąbić i mrugać światłami. To już nie chodzi o samochód, bo auta są ubezpieczone, ale o bezpieczeństwo. Służby powinny intensywnie kontrolować krzaki, rowy retencyjne, melioracyjne. Oni chowają się właśnie w tych rowach i ich nie widać z drogi. Jak policja przejeżdża, to ich nie widzi, ale my, siedząc w ciężarówkach 2,5-3 metry nad ziemią - już tak.

Rejon Calais to rejon otwartej wojny między kierowcami a imigrantami?
Nie nazwałbym tego wojną. Żeby mówić o wojnie, musi być dwóch przeciwników. To jest jednostronne atakowanie ludzi, którzy uczciwie chcą zarabiać pieniądze.

Kierowcy mają jakieś metody, żeby uchronić się przed tymi atakami?
Nie da się uchronić. Cała kabina musiałaby być chyba w metalowej klatce, taka twierdza na kółkach. Od tych ataków dzielą nas dwa milimetry blachy i szyby. No i zamki w drzwiach, które - nawet jak są zamknięte - nie są problemem. Jak nocowałem we Francji, to przed pójściem spać ze strachu spinałem uchwyty drzwi pasem. Później zrozumiałem, że takie spinanie nic mi nie daje. Bo można otworzyć schowek, wsadzić rękę do kabiny i przeciąć pasek nożem. Kiedyś z ciekawości z kolegami sprawdziliśmy, czy takie zapinanie drzwi jest skuteczne. Nam, niedoświadczonym, rozbrojenie tego zabezpieczenia zajęło 15 minut.

Kamila Rożnowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.