Grażyna Kuźnik

Kto nie miał zapalniczki z przemytu, uchodził w Polsce za naiwniaka

Granica z 1922 roku przecinała trasę tramwajową z Bytomia do Katowic.  Był to tramwaj bardzo pomysłowych przemytników. Fot. NAC Granica z 1922 roku przecinała trasę tramwajową z Bytomia do Katowic. Był to tramwaj bardzo pomysłowych przemytników.
Grażyna Kuźnik

90 lat temu ustanowiono w Polsce monopol zapałczany. Przemyt zapalniczek stał się żyłą złota.

Linia tramwajowa z niemieckiego Bytomia do polskich Katowic (na zdjęciu) służy w latach międzywojennych przemytnikom i nic nie pomagają takie sposoby, jak zmiana wagonów na granicy czy kontrola pasażerów. Dwaj konduktorzy tej linii 80 lat temu też trudnią się szmuglem; przemycają cenne kamienie. Ktoś donosi, więc ściga ich policja razem ze Strażą Graniczną, a oni uciekają tramwajem. Nie mogą jednak zgubić pościgu; wiadomo, trasa jest prosta jak drut.

Niecni panowie to Konrad Żernik i Józef Brandys z Towarzystwa Eksploatacyjnego Tramwaje Śląskie i Zagłębia, obaj katowiczanie. Owszem, mają kamienie. Pogranicznikom nie chodzi jednak o kamienie szlachetne, ale o takie do zapalniczek. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że 80 lat temu wszyscy w Polsce pożądali niemieckich, nielegalnych zapalniczek. Ich przemyt był ryzykowny, ale bardzo opłacalny.

Kto nie miał zapalniczki z przemytu, uchodził w Polsce za naiwniaka. Nie była to kwestia mody czy zachwytu nad niemiecką technologią. Przed II wojną światową pudełko zapałek w Polsce było droższe o 550 procent niż w czasach zaborów. Zapałka staje się luksusem, biedni naprawdę dzielą ją na czworo. Do takich absurdów doprowadziła polityka państwa, która za bezcen, niezgodnie z prawem oddała monopol na zapałki szwedzko-amerykańskiemu biznesmenowi Ivarowi Kreugerowi. Kreuger "król zapałek" i manipulacji wywindował niebotycznie cenę polskich zapałek. Okazało się później, że dał łapówki wielu ważnym urzędnikom i politykom; trwało nawet śledztwo w tej sprawie, ale bardzo niemrawe. Policja woli ścigać drobnych przemytników zapalniczek. Tej roboty nigdy jej nie brakuje.

Państwo bardzo chce zwiększyć sprzedaż zapałek, bo ich sprzedaż drastycznie spada, dlatego tępi użytkowników zapalniczek. Co jakiś czas właściciele muszą zgłaszać się do urzędu, żeby za słoną opłatą ostemplować swoją zapalniczkę. Trudno się dziwić, że amatorów na takie legalne zapalniczki było bardzo niewielu. Ale za to na polsko-niemieckiej granicy przemyt kwitnie i daje zarobek miejscowej ludności.

Skusili się również na ten proceder Żernik i Brandys. Konduktorzy kierowali szajką przemytników, którzy udawali zwykłych pasażerów tramwaju. Nosili specjalny gorset z przegródkami, a w każdej z nich był kamień. Kiedy pościg zatrzymuje tramwaj, wpada jeden ze szmuglerów. Ma na sobie aż 30 kilogramów kamieni do zapalniczek, ukrytych w gorsecie. Przerażony nie wie co odpowiedzieć na pytanie władzy, po co mu taki gorset. Funkcjonariusze słyszą, że lekarz przepisał mu go na hemoroidy. Gazeta "Polska Zachodnia" komentuje z niesmakiem, że trudno o głupsze tłumaczenie. Ale trzeba przyznać, że pytanie Straży Granicznej też do mądrych nie należało.

Śledztwo wykazuje, że Żernik urządził sobie melinę w samej siedzibie Tramwajów Śląskich w Katowicach, przy ulicy Zamkowej 13. Znaleziono tam 26 kilogramów kamieni do zapalniczek, już ładnie przygotowanych do sprzedaży. Konrad Żernik stracił z hukiem robotę konduktora i trafił do aresztu śledczego w Katowicach.

Z Brandysem sprawa jest poważniejsza. Ten skromny tramwajarz żyje bogato, posiada na przykład luksusowe mieszkanie przy ulicy Szopena 12 w Katowicach. Apartament ma trzy duże pokoje, bardzo przytulnie i komfortowo wyposażone. Płaci za nie 175 zł miesięcznie, gdy średnia pensja robotnicza wynosi 100 zł. Wyszło jednak na jaw, że mieszkanie nic go nie kosztuje, bo zarabia samo na siebie. Przy okazji tramwajowej afery przemytniczej ujawniono niechcąco aferę burdelową. Ku przerażeniu szacownych mieszkańców miasta Katowice, zwłaszcza kupców oraz przemysłowców.

Policja wpada znienacka do apartamentu Brandysa, żeby złapać szmuglerów, a zastaje dwie parki w sytuacji "in flagranti", czyli jednoznacznej. W jednym pokoju przebywa miejscowy kupiec oraz pani doskonale znana w katowickim półświatku. W drugim natomiast inny kupiec, z panią dla odmiany znaną w półświatku Chorzowa. Wpadka konduktorów odbija się bardzo nieprzyjemnie na życiu rodzinnym obu tych żonatych obywateli. Muszą zeznawać w sądzie w sprawie przemytu. A podobno oni akurat mieli zapalniczki ostemplowane jak należy.

Grażyna Kuźnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.