Marcin Przydacz: Putin chce, żeby świat postrzegał Armię Czerwoną jako jedyną siłę, która przyniosła Europie wolność

Czytaj dalej
Agaton Koziński

Marcin Przydacz: Putin chce, żeby świat postrzegał Armię Czerwoną jako jedyną siłę, która przyniosła Europie wolność

Agaton Koziński

Uroczystości w Yad Vashem stały się dla Kremla okazją do propagowania swojej narracji historycznej - mówi Marcin Przydacz, wiceminister spraw zagranicznych.

Jak Pan ocenia wystąpienie Władimira Putina w Yad Vashem?
Dla zachodnich przywódców wydarzenie w Yad Vashem było uroczystością pamięci ofiar Holokaustu i okazją do potępienia przejawów antysemityzmu. Prezydent Putin koncentrował się na gloryfikowaniu Armii Czerwonej, przy pomniejszaniu roli innych aliantów. W tym sensie było tak, jak przewidywaliśmy. Wiaczesław Mosze Kantor zorganizował wydarzenie, które stało się dla Kremla okazją do propagowania swojej narracji historycznej.

A sama uroczystość w Yad Vashem? Obserwując ją można było odnieść wrażenie, że II wojna światowa zaczęła się od ataku Niemiec na ZSRR - a w całej Europie wszyscy dzielnie walczyli do ostatniego naboju i nie było kolaborantów.
Tak, w duchu luźnego związku z prawdą historyczną unikano oceny wydarzeń z lat 1939-1941, kiedy to Armia Czerwona wspólnie z Wehrmachtem dokonała inwazji i podziału stref w Europie Środkowej. W tym sensie widać, jak potrzebny był głos Europy Środkowej, a szczególnie Polski - państwa, które straciło 6 mln obywateli, w tym 3 mln pochodzenia żydowskiego. Od którego II wojna światowa się zaczęła. Widać jak na dłoni, że organizatorzy popełnili błąd, nie dając możliwości zabrania głosu prezydentowi Polski. Takie działanie spotkało się z krytyką z wielu stron, w tym także części środowisk żydowskich. A decyzja Andrzeja Dudy o rezygnacji z udziału w tym wydarzeniu przy braku możliwości wygłoszenia przemówienia - przyjęta została w tej sytuacji ze zrozumieniem, chociażby przez administrację amerykańską. Polska powinna mieć możliwość zabrania tam głosu, aby w duchu sprawiedliwości móc mówić o prawdzie.

O co wcześniej chodziło Putinowi? Jak Pan rozumiał jego atak na Polskę?
Chce skłócić wspólnotę euroatlantycką, żeby w ten sposób ją osłabić. Wiadomo, że rozedrgana, skłócona wspólnota jest łatwiejsza do rozgrywania i bardziej podatna na wpływy. To dlatego widać cały czas próby wbijania klina między Europę i USA, choćby za pomocą antysemityzmu. To jeden z głównych powodów.

Są inne?
Tak, kilka. Potrzeba konsolidacji poparcia wokół prezydenta Putina poprzez kreowanie wroga, a na pewno dbanie o to, żeby cały świat postrzegał Armię Czerwoną jako jedyną siłę, która doprowadziła do pokonania III Rzeszy i przyniosła wolność Europie. Takie podejście wiąże się z określonymi konsekwencjami.

Jakimi?
Rosjanie oczekują nieustannie wdzięczności za ich trud ze strony potomków osób, które w czasie wojny zostały podbite przez Niemcy. Także na płaszczyźnie politycznej i gospodarczej. Na to jeszcze nakłada się kontekst wewnętrzny, bardzo ważny dla Kremla. Sytuacja społeczno-ekonomiczna w Rosji jest mało zadowalająca, mówiąc eufemistycznie. W swoim niedawnym orędziu Władimir Putin trzy czwarte wystąpienia poświęcił wewnętrznym problemom, co jednoznacznie sugeruje, że w Rosji nie dzieje się najlepiej. Dlatego też władze szukają tematów zastępczych.

Gdy nie ma chleba, proponują igrzyska?
Na to wygląda. Ale też w ten sposób Kreml proponuje Rosjanom ideę, wokół której mogą się zjednoczyć. Przecież historia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej to mit, który legitymizował rządy władz sowieckich, a teraz rosyjskich.

Uważa Pan, że jednym z celów Kremla jest rozbicie wspólnoty euroatlantyckiej. A nie jest raczej tak, że on próbuje w ten sposób przerzucić most z Rosji na Zachód - ponad głowami państw Europy Środkowej?
Rosja od bardzo dawna, różnymi metodami, próbuje wypchnąć z Europy Stany Zjednoczone, bo nasz kontynent - bez współpracy z USA - jest w oczywisty sposób słabszy. Faktem jest, że Europa Środkowa jest dziś bardziej proamerykańska niż Zachód. Choćby z tego powodu nasz region podlega większym naciskom.

Bo Rosjanie ciągle o nas myślą jako o swojej strefie wpływów?
Nie tylko Europa Środkowa jest atakowana. Rosjanie ostatnio zaatakowali także Francuzów i Brytyjczyków, obarczając ich odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej i wskazując na układ monachijski z 1938 r. jako na ten, który do niej doprowadził. Widać więc, że rosyjskie uderzenie idzie w różnych kierunkach. Inna sprawa, że te próby reinterpretowania przeszłości nigdzie na świecie nie spotkały się z dobrym przyjęciem.

To, co Putin powiedział, byłoby nawet spójne, gdybyśmy nie znali prawdy o tajnym załączniku do paktu Ribbentrop-Mołotow. Tyle że go znamy od dawna, zostały opisane w najważniejszych językach świata. Putin nie wie, że inni wiedzą? A może po prostu kłamie w żywe oczy, uważając, że nikt się nie odważy mu tego zarzucić?
Akurat to nic nowego, że Moskwa w relacjach z innymi posługuje się kłamstwem, a złapana na nim nie przyznaje się do tego. Tym bardziej, że sami Rosjanie nie wiedzą, jak było naprawdę, tam znana jest tylko oficjalna - w sensie rosyjska, a wcześniej sowiecka - wersja prawdy historycznej.

Ale jednak Putin swoją komunikację kieruje też poza Rosję. W jakim celu?
Liczy na to, że fałszywa rosyjska narracja gdzieś jeszcze trafi na podatny grunt. Póki co wyraźnie jej się to nie udaje. To pokazuje, że niektórzy powinni zweryfikować postrzeganie rosyjskiej dyplomacji. Ciągle jesteśmy karmieni przekonaniem, że te służby są w pełni profesjonalne. Wcale tak nie jest. Tam również widać wiele działań emocjonalnych. To ich wyraźna słabość, widoczna choćby teraz - Rosjanie rzucili kłamstwo, ono się wyraźnie nie przyjęło, a mimo to brną w nie dalej.

Czyli to nie tyle było kłamstwo z premedytacją, co zwyczajna amatorka?
Trochę tego, trochę tego. Nie mam wątpliwości, że Rosjanie działali z premedytacją. Ale po decyzji Kremla o wzmożeniu kampanii historycznej widać było setki nieprzemyślanych, gorączkowych działań, które wywoływały mnóstwo komentarzy raczej nieprzychylnych. Furia emocji bez głębszej refleksji i wyczekiwanie na reakcję drugiej strony, która w tym przypadku była jednoznaczna.

Zachód solidarnie zaprotestował przeciwko kłamstwom o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Ale równie solidarnie zrobił to na stosunkowo niskim, bo ambasadorskim, szczeblu.
Tego typu starcia powinny się odbywać na poziomie dyskursu publicznego. Gdy przeanalizujemy komentarze w prasie zachodniej do tej sprawy, to zauważymy, że było wyraźne poparcie dla prawdy historycznej i odrzucenie rosyjskiej narracji. Ta ostatnia przyjęła się tylko w prasie w Rosji - i to jest dla nas najbardziej istotne. Na poziomie serc i rozumów zwykłych ludzi obroniła się prawda. Kryzys w relacjach z Rosją zbiegł się z planami Moskwy wobec Białorusi. Kreml chciał Mińsk wciągnąć mocniej w swoją orbitę, ale mu się to nie udało.

Należy łączyć te dwa zdarzenia ze sobą?
Rosja prowadzi dość agresywną politykę wobec państw regionu od dawna. Naciskom poddawana jest Białoruś, ale też Ukraina, Mołdawia, kraje Europy Środkowej. W tym sensie wszystko się ze sobą łączy - bo ma prowadzić do ostatecznego celu, jakim jest odbudowa pozycji Moskwy na kształt tej z czasów ZSRR. Tak jak mówił Putin, gdy rozpad Związku Radzieckiego określił jako największą geopolityczną tragedię XX wieku.

Pozostało jeszcze 60% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Agaton Koziński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.