Marek Szołtysek dla Dziennika Zachodniego: Raz kozie śmierć FELIETON

Czytaj dalej
Fot. Fot. Arkadiusz Lawrywianiec/Polska Press
Marek Szołtysek

Marek Szołtysek dla Dziennika Zachodniego: Raz kozie śmierć FELIETON

Marek Szołtysek

Ślązoki ceniły dawniej kozy. Zwierzęta te kojarzą się przede wszystkim z Mikołowem. Potwierdza to śląska pieśniczka: „W Mikołowie na jarmarku kupiyli my koza, co skokała i beczała, a mlyka niy dała”. Bo to miasto było wielkim centrum handlu kozami w całej okolicy.

Początkowo „kozie torgi” odbywały się w każdy wtorek oraz na jarmarkach: wiosną na św. Jana Chrzciciela i jesienią na św. Urszulę. Jednak masowo handlowano kozami na wiosennym jarmarku świętojańskim. Czemu kozy były tak popularne? Dawniej, gdy panowała bieda, zwierzę to było prawdziwą żywicielką rodziny.

Dawało mleko, z którego wyrabiano ser i masło, mięso i futro. Hodowanie niewymagającej kozy uczyło zaradności i oszczędności, bo kozy można było paść pod płotami, w rantach, czyli rowach, albo na beszo-ngach, czyli nasypach kolejowych. Dlatego z historycznego punktu widzenia kozie należy się na Śląsku pomnik. I to nie tylko w Mikołowie. Dzisiaj jednak chcę opowiedzieć o śmierci kozy, a właściwie o próbie wymordowania wszystkich kóz na Śląsku i w Polsce.

Brzmi to strasznie i trochę nieprawdopodobnie, ale tak było. Opowiedział mi o tym Jarosław Sekuła. To Ślązok, rolnik i hodowca, mieszkający dzisiaj w powiecie kraśnickim. Jest autorem przewodnika o hodowli osłów, teraz pisze książkę o kozie. I pochwalił się, że zebrał nieznane dotąd powszechnie materiały na temat próby zlikwidowania wszystkich kóz w Polsce. Rozpoczął to w latach 50. XX w. szef partii władzy Władysław Gomułka.

Jemu koza kojarzyła się z przedwojenną wiejską i drobnomieszczańską biedą. A skoro w Polsce miał być socjalistyczny dobrobyt, koza jako symbol starej biedy musiała zniknąć. Nakazał więc wydawać dekrety, zarządzenia, rozporządzenia czy zakazy hodowli, sprzedaży czy kupowania kóz. Jego kozia obsesja nie skończyła się, gdy władzę przejął Edward Gierek.

Wtedy nawet po wsiach jeździły specjalne inspekcje weterynaryjne. Robili wprost łapanki na kozy, a głównie kozły, i na miejscu je kastrowano. W tych czasach żadne gospodarstwa specjalizujące się w hodowli kóz, sprzedaży koziego mleka czy sera były nie do pomyślenia. Koza przetrwała tylko w przydomowych chlewikach, gdzie ręce państwa nie dotarły. Był to - na szczęście - jeden z wielu pomysłów, który się komunistom nie udał.

Marek Szołtysek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.