Marian Dziędziel: Godki nigdy się nie wyzbył, choć nie zawsze mu pomagała

Czytaj dalej
Arkadiusz Biernat

Marian Dziędziel: Godki nigdy się nie wyzbył, choć nie zawsze mu pomagała

Arkadiusz Biernat

Aktorstwo niewydumane, niewymyślone, prawdziwe i uczciwe, aktor z krwi i kości - tak Mariana Dziędziela określa jego starszy kolega Franciszek Pieczka, który również od kilkudziesięciu lat z powodzeniem występuje w teatrze i telewizji. Aż trudno uwierzyć, że taki talent aktorski w młodzieńczych latach częściej pomagał rodzinie w gospodarstwie niż występował w przedstawieniach. Zresztą, kto tam kilkadziesiąt lat temu mógł spodziewać się, że Maryś - jak go w Gołkowicach nazywano za młodu - zostanie popularnym aktorem.

Swoją pasję na dobre odkrył dopiero w liceum w Wodzisławiu Śląskim, gdzie przeniósł się po ukończeniu podstawówki w Gołkowicach. Głównie za sprawą polonistki Anny Musiolik, która uczniów zabierała na wycieczki do teatrów w Katowicach i Bytomiu. Ona także odpowiadała za przygotowania teatrzyków szkolnych. Według niej Marian Dziędziel był ambitnym uczniem, nie miał kłopotów z nauką. - Pamiętam, że chciał zagrać bardzo ważną rolę w jednym z przedstawień. Próby odbywały się, niestety, po lekcjach i trwały do późna, więc nie chciałam go angażować. Wiedziałam, że jednak musi kawałek dojeżdżać do Wodzisławia i musiałby wracać po nocy - wspomina Anna Musiolik.

Młody Marian nie mógł się z tym pogodzić. - Czuł się urażony, że jest przez to gorzej traktowany, bardzo zależało mu na tej roli. Ostatecznie chyba pozwoliłam mu zagrać - dodaje jego polonistka, której pewnego dnia wyznał, że zamierza pójść do szkoły teatralnej. Ambicja kluczową rolę odegrała również przy zdawaniu do szkoły. Do dziś krążą legendy, że gdy Marian Dziędziel zdawał do szkoły teatralnej, recytował "Stepy akermańskie" Adama Mickiewicza... po śląsku. Opowiadał o tym m.in. w książce "Marian Dziędziel. Aktorzy XXI wieku" Dariusza Domańskiego.

- Kiedy zdawałem część praktyczną egzaminu, musiałem wygłosić fragment prozy i wiersz, przedstawić scenkę klasyczną... i tu zaczęły się schody. Mój akcent śląski był tak wyraźny, że komisja miała nie lada orzech do zgryzienia. Pamiętam spotkanie po egzaminie z profesorem Władysławem Krzemińskim. Powiedział do mnie: "Przyjmiemy pana na studia, ale musi pan obiecać, że poprawi polski akcent". Odparłem: "Ja, naucza się". I tak zrobił. Choć początkowo "godka" przysparzała mu trochę problemów w życiu zawodowym, to później dzięki niej otrzymywał także role.

Rzadko zdarza się, żeby aktor dopiero po kilkudziesięciu latach swojej pracy został doceniony. Tak było z Marianem Dziędzielem, który pierwszą poważną nagrodę odebrał dopiero w 2004 roku. Były to Złote Lwy za rolę Wiesława Wojnara w dramacie "Wesele". Po tym sukcesie role i nagrody posypały się lawinowo (a przecież wcześniej występował nawet u Kazimierza Kutza). Widzom będzie zawsze kojarzył się z rolami drugoplanowymi, ale za to bardzo wyrazistymi i często niejednoznacznymi, dzięki czemu zyskał sporo sympatyków.

Sam, mimo rosnącej popularności, nigdy się nie zmienił. - Nigdy nie odcinałem się od korzeni. Kiedy tylko mogę, wracam do Godowa i rodzinnych Gołkowic. Tutaj dobrze się czuję - mówił popularny aktor nie tak dawno na dożynkach w Skrzyszowie.

Arkadiusz Biernat

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.