Dorota Witt

Miasto bez street artu dla mnie nie istnieje

Justyna Górska: - Street art pozwala na wyrażenie indywidualnych poglądów, ale jednocześnie wymaga pracy w grupie, bo poszczególne prace często powstają Fot. Tomasz Czachorowski Justyna Górska: - Street art pozwala na wyrażenie indywidualnych poglądów, ale jednocześnie wymaga pracy w grupie, bo poszczególne prace często powstają niezależnie do siebie, ale ostatecznie łączą się i tworzą całość.
Dorota Witt

O tym, dlaczego street art nie musi być ładny, żeby był piękny, jak pogodzić jego zwolenników i przeciwników, czy grafficiarz to wandal i po co zachęcać dzieci do łączenia nieoczywistych wzorów, mówi Justyna Górska z fundacji Vlepvnet.

Podczas trwającego właśnie w Bydgoszczy Festiwalu Książki Obrazkowej dla Dzieci „LiterObrazki” poprowadzi pani warsztaty dla najmłodszych. Zaprojektują koszulki z użyciem stworzonych na takie okazje symboli, wyciętych z folii flex. Jak pracuje się z dziećmi nad takimi projektami?

Dawanie dzieciom takich wyzwań ma niesamowitą wartość. Im wcześniej, tym lepiej. Moje dziecko pierwszy raz bawiło się wzorami z folii flex, gdy miało może rok. Do dziś to jedno z jego ulubionych zajęć, choć to już nastolatek. Jakiś czas temu miałam okazję pracować z uczniami w jednej z bydgoskich szkół. Zauważyłam, że im dzieci starsze, tym trudniej zachęcić je do przełamywania narzuconych schematów, wychodzenia poza to, co poznały i to, o czym dorośli powiedzieli, że jest ładne, akceptowalne.

Małe dzieci dużo chętniej tworzą abstrakcję, łączą nieoczywiste z nieoczywistym: takie - dajmy na to - obcęgowce z meduzą, niekoniecznie małe kółko z większym kółkiem, choć i tak przecież można. Te, które regularnie uczestniczą w projektach artystów z fundacji Vlepvnet, którą współtworzę, są otwarte i skore do eksperymentowania. Te, które mają już za sobą kilka lat edukacji, często na koniec warsztatów i tak sięgają po literki i układają swoje imię... A umiejętność swobodnego wychodzenia poza schematy przydaje się nie tylko na lekcji plastyki, ale w ogóle w życiu.

Zaprojektowaliście z uczniami ławki, które można składać jak puzzle, stworzyć jeden duży stół lub kilka mniejszych. Łatwo było znaleźć producenta takich bardzo niestandardowych stolików?

Bardzo trudno. Kontaktowałam się z kilkoma firmami, kolejno odmawiały, bały się wziąć na siebie odpowiedzialności za nietypowe ławki, choć pod ostatecznym projektem, inspirowanym pomysłami dzieci, podpisał się fachowiec. Były funkcjonalne, bezpieczne. W końcu zrobiła je jedna z bydgoskich firm. Dziś korzystają z nich uczniowie szkoły przy ul. Grabowej, ale ich powstawanie było długim procesem. Zaczynaliśmy od tego, że dzieci obracały w dłoniach różne przedmioty, poznawały kształty, faktury. Ich pomysły i marzenia przełożył na grafikę czytelną dla producenta profesjonalny artysta.

Warszawska fundacja Vlepvnet, którą współtworzy Pani od kilku lat, promuje street art. Czyli co?

Murale, które zdobią już ściany kilku bydgoskich budynków, to żaden street art. Nie spełnia podstawowych wymogów gatunku: po pierwsze powstaje na czyjeś zlecenie, w tym wypadku miasta, podczas gdy street art nigdy zlecany nie jest (artysta działa niezależnie, z własnej inicjatywy), po drugie - z góry określa się temat muralu, podczas gdy streetartowiec ma pełną wolność w doborze tematów i zwykle jego praca jest reakcją na bieżące wydarzenia w polityce, kulturze czy na zjawiska społeczne. Ładne to nie jest (na pewno nie dla wszystkich), ale piękne tak. Bo piękno niesie za sobą jeszcze inne wartości poza estetycznymi. Piękne jest to, co jest wyrazem indywidualności, niezależności, wolności, czasem buntu.

Nie mural, więc co?

Vlepka. Rdzenne graffiti. Krzywo ułożona płyta chodnikowa. Każda celowa, przemyślana ingerencja w przestrzeń miasta. Dla mnie miasto bez street artu nie istnieje. Słychać głosy sprzeciwu? Oburzenia? Kpinę? Spodziewam się tego. Rozumiem. Ba - zgadzam się niekiedy, że to wandalizm! Ale nie o to chodzi. Kiedy wjeżdżam po raz pierwszy do jakiegoś miasta, rozglądam się za przejawami street artu, szukam gorączkowo graffiti na ścianie kamienicy, vlepki małej gdzieś w podwórzu, ciekawego plakatu choćby na słupie. To swego rodzaju barometr: liczba przejawów street artu w danym mieście zależy od tego, jak funkcjonuje młodzież: czy jest zainteresowana tym, co ją otacza, zaangażowana, czy ma poczucie, że ich zdanie się liczy, czy ma coś do powiedzenia, w skrócie: jaki jest tam poziom społeczeństwa obywatelskiego. Miasto czyste, ładne, schludne i estetyczne to zwykle miasto pogrążone w marazmie, zobojętniałe. Miejski organizm, w którym nie ma street artu, cierpi na marskość.

Co nam da to, że pozwolimy młodym na robienie graffiti?

Street art pozwala na wyrażenie indywidualnych poglądów, ale jednocześnie wymaga kooperatywy, pracy w grupie, bo poszczególne prace często powstają niezależnie do siebie, ale ostatecznie łączą się i tworzą całość, a wszystko musi ze sobą współgrać. Artysta musi więc czasem schować do kieszeni artystyczne ego i podporządkować się wspólnie ustalonym zasadom. Tymczasem w społeczeństwie umiejętność pracy w grupie zanika, nastawiamy się na samodzielność, dążenie do celu, zapominamy o innych. Street art wymaga też bardzo dużej tolerancji inności, gotowości ponoszenia współodpowiedzialności. Krótko mówiąc: pozwalając młodym na bieganie po ulicach z puszką farby w ręku, budujemy społeczeństwo obywatelskie. Miasto jest żywą tkanką społeczną zmieniającą się dynamicznie, współtworzoną przez różne czynniki, nie da się odgórnie ułożyć relacji miejskich.

A co, jeśli streetartowiec tak bardzo wychodzi poza schematy, że przechodzień nie rozumie jego buntowniczego napisu na garażu?

To świetnie. Sztuka ulicy nie jest ładna, to już ustaliłyśmy. I wcale nie musi być zrozumiała, przyswajalna. To nieoczywista interpretacja. Zresztą to ma szersze zastosowanie, bo czy dziwimy się, że nie rozumiemy obrazów abstrakcjonistów? Mój syn zaniósł raz na lekcję plastyki swoją pracę - abstrakcję. W domu dajemy mu duże przyzwolenie na oryginalne spojrzenie na sztukę. Byliśmy jako rodzice bardzo zdziwieni, że wykształcony, doświadczony pedagog nie był w stanie ocenić pracy: powiedzieć, czy uczeń dobrze gra światłem, cieniem, kontrastem, barwą, tylko dlatego, że to nie pejzaż czy puszysty miś, a właśnie abstrakcja.

Teczka osobowa Justyna Górska

Współtworzy warszawską fundację Vlepvnet, która zajmuje się między innymi promocją street artu.

Organizacja działa od kilku lat. Jej członkowie od początku pracują wspólnie, z pominięciem hierarchicznego układu. Formalnie funkcjonuje zarząd (prezes wybierany jest przez losowanie), jednak członkowie działają w oparciu o zasadę współodpowiedzialności.

Justyna Górska pracuje w Kujawsko-Pomorskim Ośrodku Wsparcia Ekonomii Społecznej w Bydgoszczy, gdzie wspiera organizacje pozarządowe w opracowywaniu planu działania na prowadzenie działalności gospodarczej.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.