Mieli swoje haremy, zdradzali, spiskowali, zabijali. Książęta Kościoła z piekła rodem

Czytaj dalej
Fot. Wikipedia Commons/Domena publiczna
Natalia Lisowska

Mieli swoje haremy, zdradzali, spiskowali, zabijali. Książęta Kościoła z piekła rodem

Natalia Lisowska

Oto poczet polskich biskupów naprawdę niechlubnej sławy.

Rodrigo di Borgia, synonim zła wszelkiego, o którym Savonarola powiedział „nie jest papieżem i za takiego nie może być uważany. Pomijając nawet jego najobrzydliwszy grzech symonii, przez który kupił sobie tron papieski, oraz fakt, że każdemu sprzedaje beneficja kościelne, stwierdzam, że nie jest on chrześcijaninem i nie wierzy w istnienie żadnego Boga”. Aleksander VI, wytrawny i bezwzględny polityk, traktował Kościół jako narzędzie do realizacji swoich celów, które nie zawsze były z Ducha Świętego. I po prawdzie historia takich Borgiów w tiarach biskupich znała wielu. Również w Polsce. Zacznijmy jednak od początku.

Święty czy zdrajca?

Nie lubił go Paweł Jasienica, jeśli oczywiście można lubić jakąś postać historyczną, pisząc o nim w „Polsce Piastów”, że był zdrajcą. Wielką estymę miał dla niego Jan Paweł II, a w żywotach hagiograficznych biskup Stanisław ze Szczepanowa wyrasta na człowieka niezłomnego charakteru. Jak było naprawdę? Czy Stanisław zginął, bo zdradził Bolesława Szczodrego, spiskując przeciwko niemu, czy też - jak chce Kościół - poniósł ofiarę życia z rąk gwałtownika, bo nie chciał zdradzić tajemnicy spowiedzi?

Urodził się 26 lipca 1030 roku. A w 1072 został biskupem krakowskim, po drodze pełniąc funkcję sekretarza biskupa Lamberta II Suły. Powołał go na tę funkcję książę Bolesław zwany Szczodrym, za zgodą papieża rzecz jasna. Jego pierwszy żywot, pełen legend i cudownych zdarzeń, został pisany w połowie XIII wieku - na potrzeby procesu beatyfikacyjnego. U Długosza można przeczytać opowieść o tym, jak to krakowski książę rósł w siłę i dzieła wielkie czynił. Królewiczów węgierskich Gejzę i Władysława osadził na tronie, po tym jak bezprawnie wygnał ich z kraju Salomon. Na tronie Kijowa i Rusi osadził księcia Zasława, wygnanego przez księcia połockiego Wszesława. Walczył, ale był sprawiedliwy. I pamiętał o Kościele, już choćby w ten sposób, że arcybiskupstwo gnieźnieńskie odbudował. Pasmo sukcesów księcia zaczęli jednak wykorzystywać pochlebcy, którzy psuli go i sprowadzali na złą drogę. Szczodry Bolesław stał się gwałtownikiem, który zaczął nękać prosty lud, podnosić podatki i gwałcić niewinne dziewice. Największym skandalem miało być jednak uwiedzenie żony niejakiego Mścisława, Krystyny - książę porażony jej urodą, zapałał doń niepohamowaną żądzą i uczynił z niej nałożnicę.

Zgodnie z żywotami hagiograficznymi, to Stanisław był tym odważnym, który zaczął napominać księcia, straszyć go klątwą, co oczywiście spotkało się z oględnie mówiąc niechęcią księcia, który koniec końców zemścił się na biskupie, nasyłając na niego ludzi - zamordowali nieszczęśnika przy ołtarzu.

Tyle legenda. Fakty bowiem dotyczą konfliktu politycznego, ambicji księcia Bolesława, który dążył do koronacji i ambicji czeskich władców, którzy zamierzali swoim władaniem objąć ziemie polskie. Zaczął książę Brzetysław, który najechał Gniezno i ukradł z katedry relikwie świętego Wojciecha wraz ze srebrnym sarkofagiem. Wojna polsko-czeska lada moment miała się wpisać w konflikt cesarstwa niemieckiego z papiestwem. W roku 1064 Bolesław odbudował katedrę w Gnieźnie. Na rok 1075 zwołał synod biskupów polskich i legatów papieskich, na którym za zgodą Grzegorza VII nie tylko odrestaurował arcybiskupstwo gnieźnieńskie, ale też utworzył biskupstwo w Płocku i dostał zgodę na koronację. Koronacja i odnowienie Królestwa Polskiego nastąpiły w katedrze gnieźnieńskiej w dzień Bożego Narodzenia 1076 roku w obecności książąt, legatów papieskich oraz piętnastu polskich i zagranicznych biskupów.

Następne lata to wojna Bolesława na Rusi, ale też i twarda ręka w kraju. Czy rzeczywiście był gwałtownikiem i gwałcicielem? A może konflikt z biskupem krakowskim wynikał z ambicji, a nie rozwiązłości króla? Ten bowiem nie dostał tronu arcybiskupiego, choć zapewne na to liczył. W czasie koronacji Bolesława był tylko obserwatorem, nie dane mu bowiem było pomazać króla świętymi olejami. I jakby było mało, biskupstwo krakowskie straciło ziemie płockie - po utworzeniu w Płocku biskupstwa. Wiele więc wskazuje na to, że Stanisław zaczął z zemsty i z urażonych ambicji spiskować przeciwko Bolesławowi, co doprowadziło do jego śmierci, a co Gall Anonim, spisujący swoją kronikę 30 lat później, odnotował tak: „… tyle można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem bożym, nie powinien być drugiego pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi, grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś nie usprawiedliwiamy biskupa - zdrajcy, ani też nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw”.

Biskup z haremem

Paweł z Przemankowa - kronikarz Jan Ptaśnik napisał o nim, że „znany był z rozwiązłości swego życia. Cały harem na biskupstwie utrzymywał, a nawet z klasztoru w Skale porwał zakonnice i włączył ją do swego haremu”.

Biskup Paweł był kanclerzem Bolesława Wstydliwego i biskupem krakowskim, który na fatalną opinię w kronice Jana Długosza zasłużył sobie swoim zaangażowaniem politycznym. Biskup bowiem otwarcie toczył spór nie tylko z Bolesławem, ale też i z księciem Leszkiem Czarnym, przyrodnim bratem Władysława Łokietka, który scalił podzielone na dzielnice Królestwo Polskie. Konflikty pomiędzy władcami poszczególnych księstw, ich ambicje polityczne, plany i siłą rzeczy mieszanie się biskupa do tych planów doprowadziło do uwięzienia go przez Leszka. Paweł w odwecie obłożył księcia klątwą i interdyktem, co w XIII wieku miało jeszcze niemałą siłę rażenia. Panowie ostatecznie do porozumienia doszli, biskup otrzymał sowitą rekompensatę za uszczerbek na autorytecie, ale kolejny raz trafił do odosobnienia, kiedy sprzeciwił się objęciu krakowskiego tronu przez śląskiego Piasta Henryka IV Probusa. Wbrew pozorom gra toczyła się o dużą stawkę. Bolesław Wstydliwy ożeniony z Kingą, późniejszą świętą, dzieci nie mieli. Leszek razem z nim brał udział w wyprawie przeciwko czeskim Przemyślidom, którzy dla odmiany porozumieli się nie tylko z Probusem, ale też i Władysławem Opolskim. Zgodna współpraca bezdzietnego Bolesława z Leszkiem spowodowała, że ten drugi został wyznaczony na dziedzica w księstwie krakowsko-sandomierskim. Dokument poświadczający te zamiary został wydany w 1265 roku, a osiem lat później część krakowskich panów zbuntowała się przeciwko swojemu władcy - bali się, że Czarny, znany z mało przychylnego stosunku do możnowładców, co pokazał w Sieradzu, wobec nich też będzie stosował rządy twardej ręki. Przez ten bunt Wstydliwy o mało nie stracił tronu…

Czy Paweł z Przemankowa rzeczywiście był tak rozpustny, jak zaczęto go z czasem przedstawiać? Długosz pisze też, że był gwałtownikiem rozmiłowanym w polowaniach - zabił włócznią człowieka, który wypłoszył mu zwierzynę podczas łowów. Miał też być złośliwy - i znów wiemy o tym za sprawą Długosza. Ów kronikarz zostawił opis pewnej uczty, na którą biskup zaprosił kanoników krakowskich. Kiedy goście zasiedli za stołami, okazało się, że pod tymi stołami schowane są karły, które całą ucztę kłuły nieszczęśników szpilkami. Tak Paweł miał się mścić za ledwo skrywaną niechęć kanoników wobec niego.

Są jednak tacy, którzy twierdzą, że ów obraz to czarna legenda wynikająca z tego, że biskupowi marzył się Czech na tronie krakowskim - dokładniej zaś w 1291 roku zaprosił na ów tron Wacława II, od którego otrzymał przywilej gwarantujący prawa stanowe.

Historycy, zwłaszcza historycy Kościoła, przekonują, że Paweł z Przemankowa nie był tak zły, jak go malują. Twierdzą, że Długosz jak zwykle przesadził, a za Długoszem poszli inni. Bo chociażby porwanie zakonnicy z klasztoru na Skałce można podważyć tym, że mieszkały tam klaryski, które biskup wspierał w sporze z Leszkiem Czarnym, stając po stronie Kingi, żony Bolesława Wstydliwego. Spór ów dotyczył dominium sądecko-biecko--korczyńskiego, a jak ustalono później, za oskarżeniami wobec Pawła stali Otton i Żegota z rodu Starżów, którzy wsparli Leszka Czarnego w jego konflikcie z Kingą i biskupem Pawłem. To oni mieli puścić w świat opowieść o porwaniu zakonnicy z klasztoru w Skale, ba, rozpowiadali wszem i wobec, że zakonnica ta była ich siostrą…

Biskup, który był agentem?
Jan Muskata herbu Lilie, urodzony we Wrocławiu około 1250 roku, żył lat 70. To długo jak na średniowieczne statystyki. Jego ojciec był kupcem i to bogatym - na wrocławskim rynku handlował gałką muszkatołową i od tej gałki wziął się przydomek przyszłego biskupa - Muskata właśnie. Syn kupca studiował w Bolonii, zdobywając stopień magistra sztuk wyzwolonych, ale chodził też na wykłady z prawa. Po powrocie do kraju było kwestią czasu, kiedy zacznie się piąć po szczeblach kościelnej (i politycznej) kariery. Karierę zrobił, ale opinii dosłużył się fatalnej. „Nie ma na świecie niebezpieczniejszego odeń człowieka” - powiedział o Muskacie w 1306 roku prepozyt sandomierski Zdzisław. W „V Katalogu biskupów krakowskich” biskup występuje pod postacią krwiożerczego wilka z pastorałem w paszczy. Żaden duchowny w średniowiecznej Polsce nie budził takiego przerażenia, ale na ów strach - trzeba mu to oddać - solidnie zapracował.

Muskata po raz pierwszy pojawił się na scenie w czasie sporu o immunitet, jaki toczyli ze sobą biskup wrocławski Tomaszem II i książę Henryk IV Probus. Jan był posłem biskupa do Rzymu, później zaś wziął na siebie rolę mediatora - doceniły go i nagrodziły obie strony sporu. Przy okazji zaś zadbał o własne interesy, bo wychodził sobie stanowisko papieskiego kolektora świętopietrza na Polskę. W Rzymie nawiązał też współpracę z Wacławem II, która stała się źródeł zarzutów, iż był w gruncie rzeczy jego agentem.

Muskata, podobnie jak Paweł z Przemankowa, działał w okresie schyłku rozbicia dzielnicowego. O wpływy walczyli rodzimi Piastowie, koronę krakowską chcieli też zdobyć władcy Czech. I to Czesi poparli Jana w jego staraniach o krakowskie biskupstwo. Elekcja, która odbywała się 11 lipca 1294 roku, nie przeszłaby do historii z racji samych obietnic, jakie Muskata złożył kanonikom. Przeszła, bo przed budynek, w którym obradowano, zajechał wraz z uzbrojonymi ludźmi starosta. Przywiózł ze sobą list od króla Wacława II, oczywiście popierający kandydaturę Muskaty.

Ta zależność miała znaczenie dla polityki. Biskup krakowski nie przyjechał do Gniezna na koronację Przemysława II. Pojechał za to do Pragi na koronację Wacława II - w 1297 roku. Prawdopodobnie brał udział w pertraktacjach z księciem Władysławem I Łokietkiem, reprezentując stronę czeską. A w 1300 roku razem z Wacławem II uczestniczył w wyprawie zbrojnej, która doprowadziła do wygnania Łokietka. Zaangażowania Muskaty w politykę nie dało się ignorować. Kiedy w 1301 roku wygasła węgierska dynastia Arpadów, najpoważniejszym kandydatem do tronu okazał się król Czech i Polski Wacław III. Oczywiście towarzyszył mu biskup Jan - został za to podkanclerzym Królestwa Węgierskiego. Dopiero, kiedy tronem w Budzie zainteresował się papież Bonifacy VIII, ambitny biskup wrócił do Polski. Miał zresztą powody do zmartwień, bo jego zwierzchnik, metropolita gnieźnieński Jakub Świnka nie zdzierżył tego zaangażowania politycznego i obłożył go karami kościelnymi.

Muskatę trudno uznać za osobę oddaną swemu powołaniu duchownemu. Gospodarzem kościelnych włości był świetnym, bo zależało mu na rozkwicie miast, należących do biskupów krakowskich. Ale szybko przestało być tajemnicą, że nudzą go nabożeństwa, z trudem wytrzymuje na nich do końca, no i jawnie żyje z córką wójta sądeckiego, Gerussą, łamiąc regułę celibatu.

Muskacie zarzucano mordy na przeciwnikach politycznych czeskich władców. Kiedy do Polski wrócił z wygnania Łokietek, nie wahał się wezwać do wojny domowej. Jego najemnicy grabili i palili wsie, miasta, przetrzymywali dla okupu niewinnych ludzi. A budzący grozę biskup krakowski twierdził, że topór jest najlepszym kluczem św. Piotra do otwierania kościołów, w których proboszczowie byli wierni Łokietkowi.

Jan Muskata konsekwentnie stawiał na Czechów. Zaaranżował ślub Wacława III z księżniczką cieszyńską Viola, uznając, że w ten sposób syn jego protektora będzie miał otwartą drogą do Krakowa. Sytuacja była niebezpieczna i napięta - Łokietek miał za sobą Świnkę, Wacław - Muskatę. Karta obróciła się, kiedy w Ołomuńcu 4 sierpnia 1306 roku zasztyletowano króla Czech. Jego armia nie zamierzała zdobywać Krakowa, co więcej, miesiąc później krakowianie zdradzili swojego biskupa, stając po stronie Łokietka.

Pod koniec 1308 roku Jan Muskata został wezwany przez Władysława do Krakowa i aresztowany. Pół roku biskup siedział w ciemnicy. Miękł, aż w końcu podpisał z księciem ugodę w 1309 roku w lipcu. Ostatni akt kapitulacji nastąpił podczas koronacji Łokietka. Muskata już samą swoją obecnością w katedrze dowodził klęski planów politycznych, jakie przez tyle lat układał - złączenia Polski z germanizującym się Królestwem Czeskim - najpierw pod berłem Przemyślidów, później Luksemburgów. Zmarł dwa tygodnie po koronacji, 7 lutego 1320 roku.

Wierni Habsburgom szpiedzy Hohenzollernów
Piotr Tomicki, dyplomata, człowiek wszechstronnie wykształcony, kształcony nie tylko w Akademii Krakowskiej, ale też w Bolonii i najpewniej w Wiedniu. W 1500 roku rozpoczął praktykę w kurii rzymskiej i to w tym czasie nawiązał znajomości, które pozwoliły mu na prowadzenie zakulisowych działań, nie zawsze korzystnych dla Polski. Tomicki, jedna z najciekawszych postaci europejskiego renesansu, człowiek, który korespondował z samym Erazmem z Rotterdamu, na Akademii w Krakowie utworzył Katedrę Prawa Rzymskiego oraz wprowadził naukę hebrajskiego i greki, był jednocześnie wielkim stronnikiem Habsburgów. Razem z kanclerzem koronnym Krzysztofem Szydłowieckim był twórcą ugody z dworem wiedeńskim, które została zawarta w 1515 roku. Czy zdawał sobie sprawę, że 11 lat później ów układ otworzy drogę do korony węgierskiej i czeskiej Fryderykowi Habsburgowi? Tomicki był też jednym z bohaterów uroczystości hołdu lennego na rynku krakowskim w 1525 roku - wygłosił w imieniu króla Zygmunta I siedzącego na tronie przemowę i podał wielkiemu mistrzowi zakonu krzyżackiego otrzymaną z rąk królewskich chorągiew i inwestyturę na piśmie, wysłuchując później przysięgi nowego lennika Korony Polskiej: „Ja, Albrecht, margrabia brandenburski, a także w Prusiech szczeciński, pomerański, Kaszubów, Słowian etc. książę, burgrabia norymberski i pan Rugii, ślubuję i przysięgam Bogu Wszechmogącemu, że od tej chwili na wieczne czasy będę wiernym, uległym, hołdownym i posłusznym ze wszystkimi swymi poddanymi duchownymi i świeckimi Najjaśniejszemu Miłościwemu panu Zygmuntowi, królowi polskiemu i jego potomkom, oraz całej Koronie Polskiej w ten sposób, w jaki winien to uczynić książę lenny i miłośnik pokoju, a to według opisu i w sprawach, jak jest rozporządzono. Tak mi, Boże, dopomóż i święta Ewangelio!”.

Stanisław ze Szczepanowa. Dla Kościoła święty, dla Korony zdrajca.
Wikipedia Commons/Domena publiczna Biskup Piotr Tomicki, lobbował na rzecz Habsburgów

Tomickiego w jego dyplomatycznych przedsięwzięciach wspierał kanclerz Szydłowiecki, który nie brzydził się łapówkami od gdańszczan, z władcą Prus zawarł braterskie przymierze, co oznaczało, że informował Albrechta o wszystkim, co działo się na Wawelu na dworze Zygmunta, w zamian zyskując kosztowne prezenty. Wszystkich ich łączyła oględnie mówiąc niechęć do królowej Bony, chciwość i ambicje, ale miarą upadku kanclerza niech będzie fakt, że nie tylko donosił Hohenzollernom, ale wysyłał też im kopie tajnych, królewskich dokumentów…

Hołd pruski i porozumienie z Habsburgami były dyplomatycznym zwycięstwem Tomickiego, ale historia pokazała, że było to iście pyrrusowe zwycięstwo. Habsburgowie, jak mogli, tak szkodzili Królestwu Polskiemu, a hołd pruski ostatecznie doprowadził do pojawienia się na północnej granicy Polski jej śmiertelnego przeciwnika - Prus.

Biskup od czarnoksiężnika

Łukasz Kościelecki to kolejna kłopotliwa postać w tym szczególnym panteonie - czyż można podejrzewać polskiego biskupa o to, że zlecił otrucie polskiego króla? A jednak szpieg cesarza Rudolfa II doniósł na dwór swojego chlebodawcy, iż roku pańskiego 1578 do królewskiego lochu wtrącono niejakiego Gradowskiego, czarnoksiężnika. Do ciemnicy nieszczęśnik nie trafił jednak za czary, uroki, nekromancję, czy co tam jeszcze można było wymyśleć z dziedziny czarnej magii. Biedaka zamknięto, bo na zlecenie biskupa poznańskiego Łukasza Kościeleckiego miał otruć Stefana Batorego.

Kościelecki biskupem Poznania został w 1577 roku. Był zdecydowanym przeciwnikiem reformacji, mając wsparcie jezuitów. Dowody? Kazał zamknąć oficynę drukarską Neringa. Wydaną w niej „Diatrybę” Niemojewskiego skierowaną przeciwko jezuitom, rozkazał spalić na poznańskim rynku. Groził tamtejszemu magistratowi ekskomuniką, jeśli wpisze do akt miejskich inwestycje gminy luterańskiej, uznając tym samym jej prawa. Jednocześnie codzienne życie duszpasterskie kompletnie go nie interesowało, potrafił nie przyjść do kościoła nawet w najważniejsze święta, zarzucano mu też nepotyzm i synomię. Prawdę mówiąc, diecezję poznańską doprowadził do takiej ruiny, zarówno duchowej, jak i materialnej, że władze kościelne planowały skierować do Poznania koadiutora, który zacząłby sprawować w biskupstwie faktyczną władzę i doprowadził je do jako takiego porządku. Dość kłopotliwy był bowiem widok biskupa, który w porze śniadania wędrował wraz ze swoim parobkiem od kanonika do kanonika, w nadziei, że gdzieś go nakarmią.

Czy istotnie biskup upadły zamierzał jednak otruć króla? Można o tym przeczytać w artykule Antoniego Knota „Dwór lekarski Stefana Batorego” w wydanej w 1928 roku książce „Archiwum historii i filozofii medycyny oraz nauk przyrodniczych”: „(…) Batory obawiał się zamachu na swoje życie. Opierając się na innej wiadomości, możemy twierdzić, że zamach taki miał miejsce (…). Oto szpieg Rudolfa II w Polsce, niejaki dr. Scharff, który zaopatrywał cesarza w zajmujące i ważne wiadomości, pisał 4 kwietnia 1578 roku do kamery śląskiej, że jakiegoś Gradowskiego, czarnoksiężnika, wtrącono w Rawie do więzienia, bo chciał króla otruć, jak on zeznaje, za namową biskupa poznańskiego Łukasza Kościeleckiego, gorliwego stronnika domu austrjackiego. Gradowskiego oskarżyła stara czarownica”. Z przypisu możemy się dowiedzieć, że „sprawa ta nie nabrała większego rozgłosu, gdyż żaden z historyków ówczesnych o tem nie wspomina. Zapewne więc z obawy przed możliwem otruciem zwracał się Batory do berlińskiego lekarza Thurneissera, z którego porad korzystał Zygmunt August, rozmiłowany w alchemii i magii”.

Stanisław ze Szczepanowa. Dla Kościoła święty, dla Korony zdrajca.
Wikipedia Commons/Domena publiczna Biskup Łukasz Kościelecki. Wysłał truciciela na króla Stefana Batorego

Biskup, co chciał rządzić jak król

Andrzej Olszowski był prawnukiem Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Kształcony w kolegium jezuickim w Kaliszu, później w Akademii Krakowskiej, po studiach znalazł się u ciotecznego dziadka, kanonika gnieźnieńskiego Mikołaja Koniecpolskiego - to u niego przygotowywał się do stanu duchownego i otrzymał niższe święcenia kapłańskie. W 1642 roku 21-letniego księdza ojciec wysłał do Italii na dalsze studia. Tam nie tylko uzyskał doktorat z prawa, ale też zwiedził co ważniejsze miasta, wyjechał też na krótko do Francji, skąd wrócił do kraju w orszaku Ludwiki Marii Gonzagi, nowej żony Władysława IV.

Olszowski karierę robił u boku prymasa, ale z poparciem królowej, która po śmierci Władysława wyszła za mąż za jego brata Jana Kazimierza. Znalazł się zresztą w ścisłym gronie wokół królowej, które miało za zadanie opracować reformę państwa, zmierzającą do budowy monarchii absolutnej - na wzór francuski. Najciekawsza była jednak jego wolta polityczna, oto bowiem w senacie nie poparł przedstawionych na dwóch sejmach planów reform… A potem skutecznie wyeliminował Kondeuszy zabiegających o polski tron.

Po abdykacji Jana Kazimierza najpierw poparł Wielkiego Księcia Kondeusza, po czym w kluczowym momencie podrzucił pomysł, by głosował na Piasta.

17 czerwca 1688 roku zniecierpliwione tłumy szlachty ostrzelały tzw. szopę senatorską, gdzie obradowali senatorzy. 18 czerwca nie przyniósł rozstrzygnięcia - króla nie wybrano. I wtedy biskup chełmiński, podkanclerzy koronny Andrzej Olszowski, zaproponował, by na króla wybrać księcia Michała Korybuta Wiśniowieckiego. 19 czerwca w swoich Pamiętnikach zrelacjonował Jan Chryzostom Pasek: „Skoczę ja znowu do swoich i powiedam: «Mości Panowie, już w kilku województwach zanosi się na Piasta». Spyta mię pan krakowski: «A na któregoż?» - Powiedam, że «na Polanowskiego, a tu na Wiśniowieckiego». A tymczasem hukną w Sandomierskiem: «Vivat Piast!» - Dębicki, podkomorzy; ciska czapkę do góry, wrzeszczy na wszystek głos: «Vivat Piast! Vivat rex Michael!» A tu też nasi Krakowianie: «Vivat Piast!» - Rozbieży się nas kilka między województwa insze z musztułukiem, wołając «Vivat Piast!» Łęczycanie i Kujawianie rozumiejąc, że na ich Polanowskiego poczęli zaraz też wołać; insze województwa toż”.

Nowy król był synem wojewody ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego i Gryzeldy Konstancji Zamoyskiej. Popularność zawdzięczał ojcu, dowódcy obrony Zbaraża i zwycięzcy spod Beresteczka. Prawdę mówiąc, wybór był fatalny. 29-letni mężczyzna był zniewieściały, nosił się na modłę francuską, był leniwy, kochał jeść i szybko zawiódł też biskupa Olszowskiego, który był pewien, że da szlachcie króla idealnego - takiego, którym będzie mógł sam kierować. Nie spełniły się więc oczekiwania, że rządy Piasta przyniosą dobry czas Polsce - król słuchał intrygantów, zbierał płotki, był podatny jak plastelina i myślał tylko o tym, jak utrzymać władzę. Paweł Jasienica nie miał wątpliwości, że „Michał Korybut postępował jak każdy mały człowieczek, który się dorwie do władzy i znaczenia”. Polityką zagraniczną faktycznie kierował podkanclerzy Andrzej Olszowski. Na stronie Muzeum w Wilanowie z artykułu Marii Babnis można dowiedzieć się, jak wyglądało to w praktyce: „Kiedy w styczniu 1672 r. Turcja wypowiedziała wojnę Rzeczypospolitej, Polska miała pół roku, by przygotować obronę. Zamiast tego stronnicy królewscy zerwali dwa sejmy, ostatni 30 czerwca. Tymczasem na początku czerwca Mahomet IV ruszył na północ, a w Warszawie wciąż trwały spory. Dopiero 16 lipca hetman Sobieski wyruszył na południe. W tym czasie niemal stutysięczna armia turecka zbliżała się do Dniestru. Zaczynało być groźnie. Król Michał zamiast wzmocnić siły hetmana, zaczął odwoływać niektóre chorągwie z najbardziej zagrożonej strefy. Nie zapomniał, że Sobieski był jego przeciwnikiem politycznym, groźnym, bo miał wojsko nie tylko pod sobą, ale też za sobą. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 26 sierpnia padł Kamieniec, twierdza niezdobyta. Armia turecka posunęła się pod Lwów. Ten miał szczęście, zdołał się okupić. Zagony tatarskie zapędzały się w okolice Krosna i Biecza, a więc na rdzenne ziemie Rzeczypospolitej. Wprawdzie Sobieski zmusił czambuły do odwrotu i odebrał jasyr, ale groźba turecka skłoniła króla do podjęcia pertraktacji. Przepędzenie Tatarów przez Sobieskiego złagodziło nieco żądania Turcji, ale i tak podpisany w 1672 r. w Buczaczu układ był dla Polski hańbiący. Wtedy dopiero szlachta się opamiętała. Na tzw. pacyfikacyjnym sejmie w 1673 r. nie ratyfikowano traktatu i uchwalono nowe podatki na zaciąg pięćdziesięciotysięcznej armii. Wojna była nieunikniona”.

Andrzej Olszowski w 1674 roku został prymasem Polski. Tym wyróżnieniem cieszył się zaledwie trzy lata - zmarł w Gdańsku w 1677 roku.

A zdrajcy będą wisieć

Aleksander Świętochowski z przekonaniem pisał, że nigdy i nigdzie nie było tylu przedajnych biskupów, mając na myśli I Rzeczpospolitą, czego dowodem były dokumenty znalezione w czasie insurekcji kościuszkowskiej w ambasadzie rosyjskiej. Taki na przykład biskup Wacław Sierakowski skarżył się w liście do Osipa Igelströma - od końca 1792 r. naczelnemu wodzowi wojsk rosyjskich w Polsce, a w latach 1794-97 ambasadorowi moskiewskiemu w Rzeczypospolitej), że chociaż jest pierwszym aktywistą konfederacji targowickiej, jest pomijany w awansach. W innym liście biskup Ignacy Massalski rekomendował ambasadorowi swego podopiecznego biskupa Józefa Kossakowskiego - rzecz jasna jako szczerze oddanego carycy Katarzynie II i Moskwie.

Nic dziwnego, że szwedzki poseł w Warszawie Johann Christopher Toll raportował do swojego króla 3 maja 1794 roku: „Mówi się powszechnie, że w papierach rosyjskiej ambasady znajduje się dużo danych, które w obecnej sytuacji mogą skompromitować wiele osób i dać powód do nowych aresztowań”.

Sześć dni później przed warszawskim ratuszem kilkutysięczny tłum słuchał słów sekretarza Hugona Kołłątaja, Kazimierza Konopki, który expressis verbis sformułował żądanie powieszenia zdrajców w purpurach. I na ręce prezydenta miasta przekazał stosowne pismo (plotkowano zresztą, że inicjatywa powieszenia zdrajców z pałaców biskupich wyszła od samego Kołłątaja…). Tego samego dnia do aresztu odprowadzono biskupa inflanckiego, Józefa Kossakowskiego, a w ratuszu, w sali na parterze, w tempie iście ekspresowym, bo zaledwie w ciągu czterech godzin, odbył się sąd. O tym, kto siedzi w kieszeni carycy nie tylko w Warszawie mówiono od dawna, ale po raz pierwszy przedstawiono wykaz wypłat, jakie szły z carskiego skarbca. Tym sposobem lud Warszawy dowiedział się, że biskup Kossakowski wziął od ambasady rosyjskiej za kwartał w 1789 r. 750 czerwonych złotych i w 1790 r. za kwartał 750 złotych.

Biskupa oskarżono też o wsparcie targowicy na Litwie, przyczynienie się do drugiego rozbioru. Zarzutów w sumie było pięć i w każdym z nich uznano Kossakowskiego za winnego. Wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci.

Biskupa przewieziono do kościoła Bernardynów, aby zdjąć z niego święcenia kapłańskie. Kiedy szedł na szubienicę, lud oszalał z wściekłości - szarpano go, wyszydzano, pluto nań. Kronikarze odnotowali, że nie reagował na tę agresję, ale krzyczał, że wraz z nim zawisnąć powinni inni. I wymieniał biskupa płockiego Szembeka, biskupa poznańskiego Okęckiego i prymasa Polski Michała Poniatowskiego, powszechnie uważanego za zdrajcę.

Zgodnie z tym, co podają źródła, biskup przywiedziony pod szubienicę, został rozebrany do bielizny. Jędrzej Kitowicz odnotował złośliwie, że bielizna owa była brudna.

Kiedy Kossakowski stał się trupem, tłum obserwujący egzekucję zaczął wiwatować, krzycząc „Wiwat!”, „Niech żyje rewolucja”, wreszcie rzucając się sobie w objęcia z radości.

Stanisław ze Szczepanowa. Dla Kościoła święty, dla Korony zdrajca.
Wikipedia Commons/Domena publiczna Biskup Jozef Kossakowski, zawisł za zdradę na rzecz Rosji i Targowicy

Insurekcja kościuszkowska, która wybuchła 24 marca 1794 roku pod wodzą Tadeusza Kościuszki, doprowadziła na szubienicę przed pałacem prymasowskim z pomocą zrewoltowanego ludu również biskupa Massalskiego, którego powieszono 28 czerwca - powieszono go na końskich lejcach. Nie czekając na egzekucję, otruł się prymas Poniatowski, któremu szubienicę pod oknami pałacu postawiono w nocy z 27 na 28 czerwca. Co prawda jedno twierdzą, że Poniatowski na widok szubienicy dostał ataku serca, ale inni powiadają, że ktoś życzliwy z rodziny podał mu truciznę, by nie hańbił nazwiska. Stąd wziął się wierszyk popularny w Warszawie - „Książę prymas zwąchał linę, wolał proszek niż drabinę”.

Lista jurgieltników na rosyjskim żołdzie jest jednak dłuższa. Dariusz Łukasiewicz z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk dopisuje do niej biskupa Antoniego Ostrowskiego, prymasa Polski, który nie tylko brał pieniądze od Katarzyny, ale też po rozbiorze napisał służalczy list do Fryderyka II, wyrażając nadzieję „że po skończeniu sprawy Polski, zechce Wasza Królewska Mość kontynuować swe względy i dobroć, darząc mnie nieco większym dochodem z dóbr kościelnych”.

Na rzecz Rosji „pracował” jak naczelny kapłan Targowicy biskup Michał Sierakowski, biskup Andrzej Młodziejowski, prymas Gabriel Podoski. Prusy wspierali (w zamian za pensję) biskup warmiński i arcybiskup gnieźnieński Ignacy Krasicki i Ignacy Raczyński, który w podziękowaniu za zasługi w 1805 roku dostał od Fryderyka Wilhelma III arcybiskupstwo gnieźnieńskie. Rewanżował się zresztą i później, kiedy głosił, że Księstwo Warszawskie utworzone przez Napoleona to prowadzący Polaków do zguby francuski wyrób państwopodobny.

Nie z Bogiem na ustach

Biskupi doby Oświecenia dzisiaj mogliby być bohaterami filmu Smarzowskiego „Kler” i nie byłoby w tym cienia przesady. Biskup Antoni Ostrowski korzystał z gromadki ponętnych dziewcząt, które trzymał pod ręką - oddając im skrzydło jego warszawskiego pałacu, zwane prymasiarnią.

O prymasie Gabrielu Podoskim, człowieku wykształconym, modnym i dowcipnym, Jan Korytkowski pisał: „człowiek bez wiary, oddany namiętnościom i zimnym rachubom samolubnym”. Podoski żył w konkubinacie z Niemką i protestantką, wdową po kupcu saskim, panią Öhmchen, której obfite kształty przedstawił potomnym na rysunkach Daniel Chodowiecki. Konkubinat nie przeszkadzał mu jednak w utrzymywaniu stosunków z wieloma innymi pannami - warszawiacy mogli zobaczyć swojego biskupa w czasie procesji Bożego Ciała, w oknie jego pałacu. Za plecami miał zawsze młode panny. Głośne były uczty, jakie urządzał w poście, podczas których libertyni prowadzili debaty wolteriańskie oczywiście wyszydzając i Kościół, i prawdy wiary.

Prymas Podoski, protegowany ambasadora Moskwy Repnina (ten nazywał go swoim sekretarzem) miał niebywale lekką rękę do szastania pieniędzmi, co koniec końców doprowadziło go do zguby. W 1771 roku prymas Podoski wyjechał z kraju- oficjalnie dla poratowania zdrowia, ale wieść gminna niosła, że bał się słusznego gniewu ludzi bogobojnych, którzy mieli dość jego skandalicznego trybu życia. W 1776 roku prymas wyjechał do Marsylii, gdzie oczywiście popadł w długi. Pomógł mu rząd Francji, dzięki czemu uniknął więzienia, co niewątpliwie wywołałoby skandal w całej Europie. Koniec biskupa Podoskiego był jednak bliski - w 1777 roku znów narobił długów. Najwyraźniej uznał, że sytuacja tym razem jest bez wyjścia, bo… otruł się wraz z towarzyszącą mu kobietą.

W 1778 roku do Polski przyjechał matematyk Johann Bernoulli, profesor uniwersytetów w Gronigne i Bazylei. W swoich notatkach z podróży zapisał: „Szczególnie zabawny był widok biskupów, których większość składała się z eleganckich, młodych i pełnych kokieterii galantów arystokratycznej proweniencji, zdających się współzawodniczyć wzajemnie wytwornością i kosztownością kościelnych strojów, zdobnych w najprzedniejsze koronki, oraz kunsztownym trefieniem swych krótkich fryzur”.

Kolejny gość Johann Joseph Kausch w swoim dziele „Wizerunek narodu polskiego. Opis podróży ze Śląska do Krakowa w Małopolsce odnotowywał” pisał zaś: „Kiedy obserwuje się w Polsce kontrast między niskim stanem etyki a pełną obłudy mnisią pobożnością, tak zwłaszcza częstą u starszego pokolenia szlachty, musi się doznać ostrej niechęci do kleru”.

Polski historyk Aleksander Brückner stwierdzał wprost: „Od prymasów do plebanów oskarżano wszystkich o niemoralność życia, o zbytki, o chciwość nadmierną, o wysługiwanie się królowi czy Rosji”.

A my się oburzamy na „Kler”…

Natalia Lisowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.