Jacek Drost

Największe marzenie Sebastiana Kawy? Przelot nad Antarktydą [LINIA CZASU]

Największe marzenie Sebastiana Kawy? Przelot nad Antarktydą [LINIA CZASU]
Jacek Drost

Wyobrażam sobie życie bez szybownictwa. W życiu można robić różne rzeczy. Na różne sposoby można się realizować - zwierza się „Dziennikowi Zachodniemu” najbardziej utytułowany polski szybownik.

Kiedy pan leciał nad Kaukazem, jako pierwszy człowiek na świecie, to co pan sobie myślał?

Lataliśmy (Kawa wprowadzał w arkana szybownictwa dwóch rosyjskich pilotów - red.) przez 10 dni, więc myślałem o różnych rzeczach.

Mieszkanie za czytanie

Ale za pierwszym razem?

Jak wrócić, bo było wiele zagrożeń i trudności, które trzeba było pokonać. Przede wszystkim nie wiedziałem, jak się będą zachowywać burze, a z drugiej strony pogranicznicy. Nasze loty były uzgodnione, ale rejon jest niebezpieczny, sytuacja napięta i każdemu mogło nie spodobać się, że latamy. Nawet nie chodziło o to, że ktoś mógłby zrobić nam krzywdę, bo szybowca nie widać na radarze, nie można go zestrzelić, ale ktoś mógłby po prostu zabronić nam latania.

Góry Kaukazu różnią się od gór, nad którymi latał pan wcześniej, na przykład od Himalajów?

Różnica polegała na tym, że było bardzo mokro i są to bardzo dzikie góry. W dolinach nie ma infrastruktury, brakuje dróg. W Europie czy nawet Himalajach to się nie zdarza - zawsze są jakieś wioski, osady ludzkie, coś się dzieje. Na Kaukazie jest zupełnie pusto i tylko na Elbrusie panuje ruch.

Jedni zdobywają ten szczyt idąc od dołu, pan zdobył go z góry. Jakie to uczucie?

To zupełnie inny rodzaj wysiłku niż ten, jaki muszą pokonać wspinacze wysokogórscy. Jeśli ma się wszystkie zgody do latania i dobrą pogodę, to na pewno szybowcem jest łatwiej. Z drugiej strony nie każdy potrafi to zrobić. Na piechotę na Elbrusie pewnie było już tysiące ludzi, ale szybowcem nad nim jeszcze nikt. I powinienem być z tego zadowolony. Próbowano na Elbrus wlecieć szybowcami w latach 80. ubiegłego wieku, ale nie ma śladu, żeby to się udało. W Rosji latanie szybowcami nie było i nie jest proste. Podejście w danym kraju do szybownictwa jest dla mnie takim wyznacznikiem jak tam traktowane są swobody obywatelskie. W Rosji jest mnóstwo przepisów, zakazów.

Rozumiem, że przygotowanie wyprawy nie było proste?

Byłem zaskoczony, że udało się ją zorganizować. Stało się to dzięki wielkiej aktywności Aeroklubu Rosyjskiego i mojego przyjaciela Aleksieja Spiridonowa. Żeby legalnie latać, musiałem zdobyć rosyjską licencję szybowcową, czego na świecie się nie praktykuje - wysyła się dokumenty i tyle, musiałem też przejść badania lotniczo-lekarskie. Jako obcokrajowiec nie mogłem nawet wejść do Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Ale spotkałem dużo ludzi pozytywnie nastawionych do naszego projektu i dzięki pomocy różnych osób udało się przygotować wyprawę.

Nie zniechęcały pana te wszystkie trudności?

Uznałem, że gra jest warta świeczki i warto spróbować.

O tym Kaukazie pan już od dawna myślał?

Bardzo chciałem polatać nad górami Azji, bo to są takie białe plamy na szybowcowej mapie.

To szczyt pana marzeń czy ma pan w planach kolejne wyprawy?

Chciałbym polatać nad Pamirem Północnym. Byłoby to coś bardzo ciekawego, ale tak naprawdę moim największym marzeniem jest, żeby znaleźć się nad Antarktydą. Ponieważ jest to bardzo trudne do zorganizowania, to w międzyczasie zajmuję się innymi projektami.

Nie ma pan dość latania?

Trochę mam dość tego, że parę zamierzeń musi czekać. W tym roku miałem problem, bo w wielu instytucjach po wyborach zmieniły się zarządy i nie miałem sponsorów na wielkie przedsięwzięcia. To dla mnie nadal problem - w przyszłym tygodniu mam startować na mistrzostwach świata na Litwie, potem są mistrzostwa świata w RPA, następne w Australii i jeśli nie znajdę pieniędzy, to nie wiem, czy tam w ogóle pojadę.

Nikomu nie zależy, żeby swoimi wyczynami promował pan Polskę?

Może dziennikarzom by zależało, ale są instytucje, które żyją swoim życiem... Tak naprawdę uważam, że to wina Aeroklubu Polskiego. Aeroklub Polski nie zajmuje się sportem. Moim zdaniem to fatalna instytucja. Jak wiele związków, zajmuje się tylko samym sobą i swoim majątkiem. Ja jestem sam swoim menedżerem, trenerem, sam organizuję sobie szybowce na mistrzostwa świata. Mam wrażenie, że lotnictwo szybowcowe w Polsce za parę lat popadnie w bardzo duży kryzys. Do tej pory bazowaliśmy na tym, że były inwestycje w lotnictwo i mieliśmy rzeszę pilotów mogących pojechać na mistrzostwa świata. W tej chwili pilotów mogących pojechać na MŚ jest trzech - Karol Staryszak, Łukasz Wójcik i ja. Następców nie widać.

Oprócz Antarktydy ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Antarktyda jest faktycznie moim wielkim marzeniem i taką ostateczną wyprawą. Jest tak daleko i jest tam tak niebezpiecznie, że być może byłby to jedyny taki przelot w historii, więcej nikt by się tam nie pojawił... Z punktu widzenia technicznego jest to do zrealizowania.

Mam jeszcze jedno marzenie - chciałbym się swoimi umiejętnościami, wiedzą i doświadczeniem dzielić z innymi szybownikami.

Wyobraża pan sobie swoje życie bez szybownictwa?

Wyobrażam. Zajęcia w swoim życiu zmieniałem wiele razy. Z żaglówki przesiadłem się na szybowce. Nie było to łatwe, bo z poziomu, że wygrywaliśmy mistrzostwa Polski, trafiłem na poziom, że wszystkiego musiałem się uczyć od nowa. Ale jak się skończy szybownictwo, to zajmę się czymś innym.

Ma pan coś w zanadrzu?

W życiu można robić różne rzeczy, na różne sposoby można się realizować.

Jacek Drost

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.