Nie ma Hajzera, ale góry wciąż kuszą lodowych wojowników

Czytaj dalej
Fot. PHZ
Michał Wroński

Nie ma Hajzera, ale góry wciąż kuszą lodowych wojowników

Michał Wroński

Gdyby żył, w niedzielę mógłby zdmuchnąć 53 świeczki na urodzinowym torcie. W ciągu dwóch lat, które niebawem miną od tragicznej śmierci Artura Hajzera napisano o nim bardzo wiele. O zdobytych ośmiotysięcznikach, dramatycznej akcji ratunkowej pod Mount Everestem i pomyśle dokończenia polskiego, zimowego podboju Himalajów i Karakorum. A co stało się z jego drużyną lodowych wojowników?

Przedszkole Hajzera - tak o nich czasem mówiono, gdy startował program Polskiego Himalaizmu Zimowego. Trochę żartobliwie, a trochę złośliwie, bo wymyślony przez "Słonia" projekt nie wszystkim się spodobał. Po prawdzie sam termin niezbyt był trafny, bo nieopierzonych "przedszkolaków" w tym gronie było bardzo niewielu. Gdyby trzymać się oświatowych odniesień, to należałoby raczej powiedzieć, że przeważali "gimnazjaliści", bądź wyczekujący sposobności do zdania górskiej matury "licealiści". Zresztą, mniejsza o słówka. Faktem jest, że zorganizowane w ramach PHZ ekspedycje stały się szansą dla głodnych sukcesów alpinistów młodego (i nieco starszego) pokolenia.

- Miał z nimi bardzo dobry kontakt i oni jadąc z nim w góry też czuli, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Dobrze czuł się w roli opiekuna tej grupy. Miał takie niespełnione pedagogiczne skłonności, więc chyba mu to nawet schlebiało - śmieje się Iza Hajzer, wdowa po Arturze.

- Podczas ostatniego roku pokazał mi jak postępować w górach, jak działać w nich bezpiecznie. W ciągu tego czasu przekazał mi taką wiedzę, którą sam na własnej skórze musiałbym zdobywać przez 15 lat. Chętnie dzielił się swoim doświadczeniem, patentami, pokazywał mi swój sposób na góry. Uczył mnie, jak nie popełniać błędów, które były popełniane w latach 80., kiedy sam zaczynał się wspinać - mówił zaraz po śmierci Hajzera w rozmowie z DZ Artur Małek, jeden z pierwszych zimowych zdobywców Broad Peaku.

Skład drużyny "Słonia" ciągle się zmieniał. Jedni kończyli udział w programie na jednej wyprawie, inni odchodzili po dłuższym czasie, uznając, że zimowa wspinaczka niezbyt im odpowiada i wolą zająć się czymś innym (Andrzej Bargiel pod szyldem PHZ próbował pobić rekord szybkości wejścia na Lhotse, a dziś jest znany głównie ze swoich zjazdów na nartach z ośmiotysięczników). Na ich miejsce przychodzili kolejni. Ci najlepsi ruszali na zimowe wyprawy.

- Artur chciał stworzyć szeroką kadrę, złożoną w większości z młodych utalentowanych wspinaczy - komentuje Krzysztof Wielicki, jeden z najbardziej znanych polskich himalaistów.

Czy to się udało? To zależy jaki przyjąć punkt odniesienia. Na pewno tak szerokiej kadry jak w połowie lat 80. XX wieku nie mamy, ale porównując to z sytuacją sprzed dekady, trudno nie zauważyć, że znów zaczęliśmy się liczyć w światowym himalaizmie. Dwa zdobyte po raz pierwszy zimą ośmiotysięczniki zrobiły swoje. Skończyło się mówienie o "przedszkolu Hajzera", choć... zaczęły pytania o cenę, jaką przychodzi płacić za sukcesy. Mimo tragicznych wydarzeń sprzed dwóch lat żaden z lodowych wojowników nie porzucił jednak myśli o wspinaczce.

Adam Bielecki - najbardziej znany z drużyny Hajzera - od czasu śmierci "Słonia" i publicznej nagonki na uczestników feralnej ekspedycji na Broad Peak nie pojawił się na żadnej z polskich wypraw (inna sprawa, że ich zeszłoroczne cele miały prawo go nie interesować, gdyż zdobył je już wcześniej). Zamiast tego pojechał z Denisem Urubką - legendą światowego himalaizmu - na Kanczendzongę (trzeci szczyt świata). Również z nim miał wybrać się zeszłej zimy na K2, lecz ta wyprawa nie doszła do skutku ze względu na wycofanie przez Chińczyków zezwolenia na działalność w pobliżu granicy z Pakistanem.

Pod K2 splotły się w zeszłym roku losy Janusza Gołębia i Artura Małka. Związany z gliwickim Klubem Wysokogórskim Gołąb wspólnie z Bieleckim w marcu 2012 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum I w Karakorum. 31 lipca ubiegłego roku w świetnym stylu zdobył owianą złą sławą drugą górę świata (tego samego dnia na szczycie zameldował się też Marcin Kaczkan - obecny w PHZ od samego początku). Cała trójka jest wymieniana - podobnie zresztą jak Bielecki - w gronie żelaznych kandydatów do udziału w zimowej wyprawie na K2, choć kiedy mogłaby ona nastąpić, to wciąż pozostaje sprawą otwartą. Na razie w tym roku pewne są dwie inne wyprawy.

- Celem jednej będą niezdobyte dotąd sześciotysięczniki w rejonie doliny Lachit w Karakorum, drugiej południowo - zachodni filar Annapurny IV - mówi Janusz Majer, który po śmierci "Słonia" koordynuje program PHZ (obecnie Polskie Himalaje).

Biegamy dla Słonia
Dziś po raz trzeci w Parku Śląskim odbędzie się Bieg dla Słonia. Pomysł narodził się w lipcu 2013 roku, tuż po tragicznej śmierci Artura Hajzera. Z inicjatywą upamiętnienia "Słonia" wystąpił Marcin Rudzki, dziennikarz Polskiego Radia Katowice. Pomysł spotkał się z olbrzymim odzewem. Mimo koszmarnego gorąca na starcie stanęło ponad tysiąc osób.

Dziś pewnie będzie podobnie. Uczestnicy biegu będą mieli do pokonania 7 km. W tym biegu nie ma zwycięzców, ani pomiaru czasu (nie ma też żadnych opłat startowych). Nikt się z nikim nie ściga. Liczy się po prostu sam udział.

- W zeszłym roku widzieliśmy trzylatkę, która biegła razem ze swoim tatą, świetnie go motywując z pozycji jego pleców, na których się znajdowała. Były też osoby starsze, 60-cio, 70-cioletnie, więc nie ma tutaj żadnych ograniczeń. Po prostu spotkajmy się i upamiętnijmy Artura Hajzera - zachęca Marcin Rudzki.

O czym warto pamiętać? Jedynie o tym, aby zabrać ze sobą latarkę - czołówkę, bo start jest o godzinie 22. Początek i koniec biegu przy Stadionie Śląskim, obok pomniku górników.

Michał Wroński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.