Ogromna część ozdrowieńców cierpi na zaburzenia psychiczne lub neurologiczne

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Maria Mazurek

Ogromna część ozdrowieńców cierpi na zaburzenia psychiczne lub neurologiczne

Maria Mazurek

Problemy z bezsennością, ataki paniki, zaburzenia pamięci i koncentracji, a nawet psychozy czy udary. Co trzeci człowiek po covidzie ma zaburzenia neuropsychiczne. Do psychiatrów zgłaszają się rzesze młodych ludzi, którzy wiedli normalne życie, a po infekcji przestali sobie radzić z własną psychiką. Rozmowa z prof. Dominiką Dudek, kierownikiem Katedry Psychiatrii CM UJ i prezesem-elektem Polskiego towarzystwa Psychiatrycznego

Jest źle?
Źle. U osób, które już wcześniej miały zaburzenia psychiczne, po przechorowaniu covida dochodzi często do ich pogłębienia. Natomiast najbardziej niepokoi, że pomocy psychiatrycznej wymagają teraz ludzie, często młodzi, którzy przed pandemią doskonale sobie radzili, mieli poukładane, normalne życie, nie mieli żadnych problemów emocjonalnych. A po infekcji zaczęli je mieć. Zdarzają się nawet epizody psychotyczne, ale to, co widzę na co dzień, to przede wszystkim rzesze pacjentów z objawami neurotycznymi. Mają zachowania lękowe, kompulsywne, ataki paniki, różne somatyzacje. Krócej: przestają sobie radzić. I myślę, że te skutki psychiatryczne covida będziemy obserwować jeszcze przez wiele lat, znacznie dłużej niż same dolegliwości fizyczne.
Według „Lancet Psychiatry” co trzeci ozdrowieniec w ciągu pół roku od infekcji cierpi na zaburzenia psychiczne lub neurologiczne.
Tak, począwszy od „banalnej” utraty węchu czy smaku (a jednak nie ma nic przyjemnego w tym, że wszystko smakuje jak kartka papieru) przez bóle głowy, bezsenność, zaburzenia depresyjne czy lękowe aż po udary. Badania, o których wspomniałaś, nie są jedynymi alarmującymi. Jest publikowanych coraz więcej prac na temat wpływu infekcji na stan psychiczny i neurologiczny pacjentów. I to zarówno w trakcie trwania zakażenia, jak i po nim – dlatego mówimy o długim ogonie covida.

Ile ten ogon może się za ozdrowieńcami ciągnąć? Badania na razie wskazują na pół roku.
Bo od takiego mniej więcej czasu są na szeroką skalę prowadzone. My teraz jeszcze nie wiemy, czy i po jakim czasie te skutki miną.

Skąd one się biorą?
Jak to w psychiatrii: sprawa jest skomplikowana. To znaczy mamy czynniki psychologiczne, one są oczywiste: choroba wiąże się z dużym lękiem o swoje zdrowie, życie, o to, czy nie trafi się do szpitala, a jak trafi się do szpitala – czy nie wyląduje się „na rurze”, czyli pod respiratorem. Jeśli rzeczywiście dochodzi do hospitalizacji, to pobyt w szpitalu wiąże się z izolacją od bliskich, samotnością, kolejnymi nieprzyjemnymi doświadczeniami. Ale na tę zależność, o której mówimy, mają wpływ również czynniki biologiczne.

Czyli?
Po pierwsze: duszność. Objaw niby ze strony układu oddechowego, ale trzeba pamiętać, że ludzkie ciało nie jest zbiorem niepowiązanych ze sobą układów i narządów. Duszność zawsze nasila lęk, ale też jest wyrazem niedotlenienia, które w medycynie nazywamy hipoksją. A organem najbardziej narażonym na niedotlenienie jest mózg. Jeśli nie ma wystarczającej ilości tlenu, to po prostu zaczyna gorzej działać i nie zawsze wszystko wraca do normy od razu z odzyskaniem sprawności płuc. Po drugie koronawirus niszczy śródbłonek naczyniowy, czyli taką wyściółkę naczyń krwionośnych. To może z kolei prowadzić do udarów. Część z nich niestety może okazać się śmiertelna, ale niektórzy ozdrowieńcy mogą też przechodzić mikroudary, o których nawet nie wiedzą, ale które będą uszkadzać system nerwowy i prowadzić do zaburzeń stanu psychicznego czy funkcji poznawczych.

To, co nazywamy „mgłą pocovidową”?
Tak. Nawet 1/3 pacjentów po covidzie skarży się na zaburzenia koncentracji, pamięci, na stany drażliwości. A prawie wszyscy mają problemy z bezsennością, która przechodzi w stan przewlekły. Poza tym sam wirus jest wirusem neurotropowym.

Co to znaczy?
Potrafi w bezpośredni sposób oddziaływać na komórki nerwowe i glejowe. Uszkadza barierę krew-mózg, dostaje się do mózgu i tam wykazuje działanie neurotoksyczne. Na skutki psychiatryczne covida wpływ może mieć też samo leczenie infekcji. Jeśli pacjentowi na przykład trzeba podawać sterydy, to te sterydy mogą zwiększać ryzyko różnych zaburzeń depresyjnych, ale też upośledzać funkcje poznawcze. Jest jeszcze jeden czynnik, który dotyka głównie stosunkowo młodych ludzi. Burza cytokinowa. Wiesz, co to?

Profesor Dominika Dudek i Maria Mazurek
Andrzej Banas Profesor Dominika Dudek i Maria Mazurek

Silna reakcja układu immunologicznego?
Tak, nadmierna. Organizm jakby reaguje nieadekwatnie do zagrożenia, tworzy się bardzo silny stan zapalny. Oprócz tego, że on jest zwyczajnie niebezpieczny w samym przebiegu choroby, to jeszcze jest niebezpieczny dla naszej psychiki. Według jednej z teorii u przyczyn depresji leży właśnie przewlekły stan zapalny – i choć ciężko tak naprawdę stwierdzić, co tu jest kurą, a co jajkiem, to faktem jest, że u osób z depresją również obserwujemy nadmiar podobnych markerów zapalnych. Mamy tu wspólny mianownik i ten mianownik też musimy w tej covidowej układance uwzględnić.

Na pocovidowe zaburzenia psychiczne, wspomniałaś, narażeni są dość młodzi ludzie?
Tak wynika z brytyjskich badań. Trochę nieoczekiwanie okazało się, że nadreprezentacja objawów neuropsychiatrycznych występuje u osób po pięćdziesiątce. Mniej narażeni są seniorzy po osiemdziesiątym roku życia. Ale to nie znaczy, że i za nimi nie ciągnie się ogon covida. U osób w podeszłym wieku przejście covida może nasilać objawy dementywne.

Czyli tak zwane otępienie starcze?
To dość brzydkie określenie, ale tak, chodzi o zaburzenia funkcji poznawczych związanych z wiekiem. U niektórych pacjentów przed covidem miały one łagodną formę: a to człowiek nie mógł sobie czasem czegoś przypomnieć, a to stracił koncentrację i wybił się z rozmowy, a to był poirytowany. Ale infekcja te objawy nasiliła, przyspieszyła pogorszenie stanu, zwiększyła zaburzenia nastroju, sprawiła, że tych rzeczy, których nie można sobie przypomnieć, jest coraz więcej. I znów – to po części może być efektem deprywacji społecznej, izolacji, samotności, a po części – czynników biologicznych.

Te pierwsze czynniki – nazwijmy je społeczno-psychologicznymi – dotykają zresztą nie tylko tych, którzy na covid zachorowali.
Oczywiście. Niedawno ukazała się metaanaliza przeprowadzona przez chińskich naukowców. Wzięli pod lupę całe społeczeństwo, nie tylko ozdrowieńców. Okazało się, że po roku pandemii znacznie wzrosła liczba różnych chorób i zaburzeń psychicznych. Co piąty badany cierpi na zaburzenia lękowe. Co czwarty – na bezsenność. 25 proc. populacji ma mieć objawy PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego. Inne badania wskazują, że w ciągu ostatniego roku wzrosła liczba samobójstw, aktów przemocy domowej, więcej jest uzależnień. I tak szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie zaskakuje. Całe dekady nie spotkało nas nic, co można porównać z tą pandemią.

Od wojny?
Nie chciałam używać tego zestawienia, ale tak. Myślę, że w pewnym zakresie – narażenia na chroniczny stres, na stratę, ale też pewien rozpad społeczny – można te wydarzenia porównać. Minie bardzo dużo czasu, zanim po pandemii odbudujemy wzajemne zaufanie, przestaniemy traktować drugiego człowieka jako źródło zagrożenia.

Aż tak? Ja na samym początku pandemii obserwowałam stany lękowe – u niektórych znajomych, u siebie. Ale potem, mam wrażenie, wszyscy jakoś nauczyliśmy się z tym żyć.
Jesteś pewna, że to jest normalne życie? Ja to widzę tak: na początku pandemii był efekt szoku. Ludzie się bali, niedowierzali, w popłochu wykupywali ze sklepów mydła i papier toaletowy. Świat się zatrzymał, plany legły w gruzach, ulice opustoszały. Natomiast wszyscy gdzieś po cichu mieliśmy nadzieję, że to jest bardzo tymczasowe, że dwa tygodnie lockdownu – no, może miesiąc – załatwią sprawę, będzie po pandemii. Ale nie jest. Niby nauczyliśmy się z tym żyć, jednak szok i panikę zastąpiło wszechogarniające przygnębienie, apatia, poczucie braku nadziei. Weź poza tym pod uwagę, że wielu ludzi po prostu zachorowało. Niektórzy umarli. Prawie każdy z nas stracił kogoś z rodziny, z przyjaciół, albo przynajmniej kogoś, kogo znał, kojarzył. Dodatkowo musimy mierzyć się ze stratą świata, który być może już nie wróci, życia, które mieliśmy przed pandemią. Dla części z nas ta strata nie jest aż tak dotkliwa – niektórym nawet pewnie odpowiada, że siedzą w domu i w kapciach pracują zdalnie. Ale czy dla młodych ludzi, którzy od roku nie chodzą do szkoły, to nie jest dramat? Przecież w szkole nie chodzi tylko o zdobywanie wiedzy; chodzi też o to, żeby iść z kolegami na wagary, razem zrobić jakiegoś psikusa nauczycielowi, pokłócić się, zakochać, zawiązać sojusze, pojechać na klasową wycieczkę.

Ta społeczna funkcja szkoły jest może nawet ważniejsza niż edukacyjna.
Tak, nauczyć się materiału – zresztą, zwykle niepotrzebnego – można w domu. Jeśli się tylko chce. Ale jeśli jest się pozbawionym życia społecznego – w tak ważnym dla człowieka okresie rozwojowym! – to konsekwencje mogą się ciągnąć przez całe życie. Za całym pokoleniem! Szczególnie pokrzywdzonym pokoleniem są też osoby starsze. Pomyśl o tych wszystkich biednych ludziach pozamykanych w DPS-ach czy domach spokojnej starości. Nie mogą widzieć się z bliskimi, żyją w ciągłym strachu przed śmiercią. Przecież jeśli oni to wszystko przeżyją i dotrwają do końca pandemii, to w jakim będą stanie psychicznym? Jakby wychodzili z więzienia. Są wreszcie medycy z pierwszej linii frontu – lekarze, pielęgniarki, ratownicy, sanitariusze. O ich stan psychiczny też trzeba będzie zadbać. Przecież oni od roku żyją w ekstremalnym obciążeniu psychicznym. Takiej śmiertelności nie było, odkąd pracują. Na covidowych oddziałach w Polsce przez ten rok wymarło już średniej wielkości miasto, a oni są świadkiem tych śmierci. I nie tylko pracują w obciążeniu bezsilnością, ale też moralnych decyzji, kogo pod ten respirator podłączyć, a kogo – nie.

Takie decyzje naprawdę są podejmowane?
Oczywiście, że tak. Albo decyzje, kogo przyjąć na oddział. Szpitale są przepełnione i to przepełnione młodymi ludźmi. Pracownicy ochrony zdrowia, którzy pracują z covidem, codziennie walczą o ich życie, a ta walka często jest przegrana. Dodatkowo są przepracowani, przeciążeni, czasem od miesięcy bez urlopów. Nie da się bezkarnie żyć w tak przewlekłym stresie. Oni poniosą tego zdrowotne konsekwencje. A wraz z nimi poniesie je całe społeczeństwo, bo służba zdrowia wyjdzie z tej pandemii bardzo poharatana.

Zapowiedź tego krachu już widać w statystykach. Średnia długość życia w Polsce już spadła o ponad rok.
I niestety pewnie będzie spadać dalej. Za wyższą śmiertelność w ostatnich miesiącach odpowiada przede wszystkim covid, ale w kolejnych latach coraz więcej będzie pośrednich ofiar pandemii. Przez problemy z diagnostyką, lęk przed zgłaszaniem się do lekarza i ogólną dezorganizację ludzie po prostu nie otrzymają na czas pomocy lekarskiej. Już w tym momencie zwiększyła się śmiertelność w udarach i zawałach. Jednak skalę tego zjawiska dopiero poznamy.

Trudno zrobić pacjentowi badanie EKG przez telefon?
Powiem coś, z czym pewnie wielu moich kolegów-lekarzy się nie zgodzi i ja szanuję ich zdanie, ale mam inne: telewizyty nie mogą zastąpić osobistego kontaktu pacjent-lekarz. Oczywiście, one w dobie pandemii są również błogosławieństwem – jeśli mamy pacjenta ustabilizowanego, który zgłasza się tylko po receptę – to trudno wymagać od niego, żeby specjalnie po to przyjeżdżał do poradni i się narażał, zwłaszcza, jeśli jest starszym człowiekiem. Ale jeśli pacjent zgłasza się do lekarza po raz pierwszy – albo nawet leczył się u niego już wcześniej, ale długo go nie było albo coś się zmieniło w jego samopoczuciu – to telewizyty mogą stać się źródłem pomyłek. Powiem za siebie: żeby odpowiedzialnie wypowiedzieć się na temat człowieka, muszę nie tylko z nim porozmawiać, ale również – poobserwować go. Ja to robię od chwili, kiedy pacjent wchodzi do gabinetu; patrzę, jak się porusza, jak jest ubrany, jaki ma wyraz twarzy. Poza tym każdy człowiek wytwarza wokół siebie jakąś aurę, coś pozawerbalnego, trudnego do wytłumaczenia – w każdym razie coś, co czuje się tylko w bezpośrednim kontakcie. Zdaję sobie sprawę, że w innych specjalizacjach to może nie być aż tak ważne, jak w psychiatrii – ale sądzę, że wciąż jest na tyle ważne, żeby nie rezygnować ze spotkania z pacjentem.

Wspomniałaś, że efekty psychiczne pandemii będziemy obserwować jeszcze przez lata. Dużo Polaków będzie wymagało wsparcia psychicznego.
Tak, zdecydowanie.

A mówimy o specjalizacji, która od dawna jest niedofinansowana.
I kolejne lata to niedofinansowanie i zaniedbania pewnie obnażą. Jednak pocieszające jest to, że psychiatria przechodzi reformę i ona jednak wiąże się z lepszym finansowaniem, z lepszą opiekę nad pacjentem. Już teraz widzimy duże zmiany na tym polu. Tę niewesołą rozmowę zakończmy więc względnie optymistycznym akcentem.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.