Ośrodek dla niepełnosprawnych w Ziemięcicach jest piękny. Ale trudno tam dojechać, bo nie ma drogi. Pomóżmy im

Czytaj dalej
Elżbieta Kazibut-Twórz

Ośrodek dla niepełnosprawnych w Ziemięcicach jest piękny. Ale trudno tam dojechać, bo nie ma drogi. Pomóżmy im

Elżbieta Kazibut-Twórz

Wspólnie z GPW S.A. pomagamy niepełnosprawnym dzieciom z ośrodka szkolno-wychowawczego w Ziemięcicach. Takiej szkoły jak ta w Ziemięcicach ze świecą szukać w całej Polsce. Jest dla niepełnosprawnych dzieci szkołą życia i często drugim domem. Jest piękna - jak z obrazka. Tylko dojechać trudno, bo drogi nie ma.

W szczerym polu, w Ziemięcicach koło Zbrosławic, prawie "za płotem" pobliskiej stadniny koni, niespełna trzy kilometry od zabytkowej stacji wodociągowej Zawada w Krachowicach i w sąsiedztwie oczyszczalni ścieków mamy perełkę - Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla dzieci niepełnosprawnych. Drugiego takiego nie ma w całej Polsce. Z daleka wygląda jak kolorowe miasteczko zbudowane z klocków lego. A w środku - wszystko, czego dziecko niewidome, z dysfunkcjami ruchu i zaburzeniami rozwoju zapragnie - szerokie korytarze, żeby swobodnie zmieścił się wózek inwalidzki, przestronne sale lekcyjne, gabinety do rehabilitacji i... atmosfera - miłości oraz akceptacji.

Czego więcej trzeba do szczęścia? Podziwu, gratulacji, medali i dyplomów dla pedagogów, lekarzy, rehabilitantów oraz rodziców, którzy na co dzień opiekują się dziećmi ciężko dotkniętymi przez los? Szczęście to rzecz względna i ulotna, o szczęściu w tej szkole zresztą rzadko się mówi - raczej o trosce, oddaniu, miłości i o trudnościach też. Z wolą Pana Boga tutaj się nie "dyskutuje", ale z wolą ludzką można, a nawet trzeba.

W Ziemięcicach czyta się w alfabecie Braille’a, ale czuje się sercem
Dziewczyny z kalendarza GPW też dołożyły do pomagania cegiełkę.

Nikt nie jest skazany

Do Ziemięcic trafiają oseski w pieluchach, przedszkolaki i nastolatki. Uczą się tu i rehabilitują także dorośli - chociaż wciąż dzieci - nawet powyżej 24. roku życia.

- To są dzieci ciężko dotknięte przez los i chorobę, najczęściej niewidome oraz słabowidzące z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym, a także głębokim. U nas jest miejsce dla wszystkich dzieciaków z tzw. niepełnosprawnościami sprzężonymi - wyjaśnia Sylwia Korfanty-Zdanowska, dyrektorka ośrodka w Ziemięcicach. - Są to więc dzieciaki mocno pokiereszowane, często zarówno fizycznie, jak też intelektualnie - dodaje.

Jeśli już trafią do Ziemięcic, to będą uczyć się tu ról społecznych i rehablitować przez całe życie. Nigdy nie dostaną świadectwa ukończenia szkoły, ale na świadectwo dojrzałości pracują codziennie i mogą zdobyć dyplom z pokonywania drogi trudniejszej niż zdobycie Korony Ziemi - najwyższych szczytów na wszystkich kontynentach. - Nasze dzieci mają cudowny potencjał emocjonalny, który staramy się jak najlepiej wykorzystać - zapewnia Sylwia Korfanty-Zdanowska. - I mają rodziców, którzy oddaliby wszystko, żeby zdarzył się cud - mówi - nie odbieramy im nadziei, bo kto wie, może cuda się zdarzają?

15 milionów to dużo i mało

Jeden cud w Ziemięcicach już się zdarzył. To sam ośrodek wybudowany za 15 mln zł z funduszy europejskich przez Regionalną Fundację Pomocy Niewidomym z Chorzowa. Może tu uczyć się, mieszkać i rehabilitować setka dzieci. Na razie jest 31 uczniów na stałe oraz 55 maluchów w tzw. wczesnym wspomaganiu rozwoju dowożonych na zajęcia przez rodziców. W internacie mieszka dwunastka. Ośrodek przeznaczony jest dla niepełnosprawnych dzieci z całej Polski, ale jest nowiutki, otwarty wczesną jesienią ubiegłego roku, więc wiele się tu jeszcze zmienia, ,,uklepuje”, dostosowuje. Ośrodek wzorowany jest na rozwiązaniu niemieckiej Fundacji Instytutu Niewidomych w Würzburgu, a charakter oraz zasady jego działania opierają się na wzorcach podobnego obiektu funkcjonującego w Regensburgu (Ratysbona). Piętnastu mln zł wystarczyło na zbudowanie tzw. segmentu głównego, w którym znajdują się m.in. sale szkolne, a także pion terapeutyczny, w kolejnych budynkach są też części administracyjna i techniczno-gospodarcza oraz internat. Ale ośrodek został pomyślany tak, aby możliwa była jego rozbudowa. Fundacja nie zasypia więc gruszek w popiele i realizuje już dwa kolejne projekty unijne - związane właśnie z rozbudową ośrodka.

Wokół szkoły ma powstać park, będą również boiska sportowe oraz tereny rekreacyjne. - Wszystko po to, by objąć dzieci niewidome oraz niedowidzące z dodatkowymi dysfunkcjami kompleksową pomocą - wyjaśnia dyrektor Sylwia Korfanty-Zdanowska.

A droga w rozsypce

Jeśli miałaby pani możliwość załatwienia najpilniejszych potrzeb ośrodka, która byłaby na pierwszym miejscu? Na to pytanie dyrektor Korfanty-Zdanowska bez namysłu odpowiada: „Droga dojazdowa”. Dziwne, prawda? Bo przecież skoro jest ośrodek jak malowany i są w nim dzieci, to jakoś do niego trzeba dojechać.

To błędne myślenie! Bo sprawa drogi dojazdowej jest - jak to u nas często bywa - „skomplikowana”. Najpierw fakty. Placówka w Ziemięcicach jest dumą nie tylko Zbrosławic, ale całego Śląska. Tyle, że aby dojechać do tej dumy trzeba pokonać leśny dukt - latem w kurzu i po wertepach, jesienią oraz zimą w błocie lub śniegu. Rodzice niepełnosprawnych dzieci, które leczą się w ośrodku jakoś dają radę, jednak z tym „jakoś” trudno żyć - tym, których życie i tak nie rozpieszcza. Urzędnicy wzruszają ramionami i mówią: „Nie nasza droga, nie nasz problem”. Wójt Zbrosławic może by i coś wyskubał - przynajmniej na utwardzenie duktu, ale to droga powiatowa, więc nie w jego gestii.

A przecież to tylko kilometr (dosłownie jeden kilometr) porządnego, możliwego do pokonania bez wstrząsów dojazdu do stojącego w szczerym polu ośrodka. Widok wnętrza, wyposażenie, program edukacyjny i terapeutyczny to skala europejska, a droga nawet niewiejska, więc Ziemięcice pukają gdzie mogą prosząc o pomoc .

Ciężarówki rozjechały...

Rodzice ośmioletniego Karola dowożą go do ośrodka autobusem. Samochodu nie mają, ale nawet gdyby mieli, to niewiele zmienia, bo niejedno auto zostawiło już na prowadzącym do szkoły dukcie kawałek zawieszenia. Rodzice Karola wysiadają więc na jedynym w pobliżu ośrodka przystanku (na szczęście udało się go załatwić, bo jeszcze do niedawna nawet tego „udogodnienia” nie było) i pchają wózek inwalidzki omijając dziury w drodze.

Przez jakieś pół roku było łatwiej, ale się skończyło. Fundacja, za zebrane pieniądze, utwardziła drogę, jednak śmigające do oczyszczalni ciężarówki raz dwa ją rozjechały. Co będzie kiedy Karol dorośnie, a jego rodzice nie dadzą rady pokonać dziurawego slalomu? Optymiści mówią, że ktoś wreszcie się obudzi i powstanie porządna droga. To tak niewiele. Przecież nikt nie chce budować autostrady.

Pesymiści wiedzą swoje. To jest droga powiatowa, ale też dojazdowa do oczyszczalni, która z kolei jest gminna. Spychologia będzie trwać, bo przecież o społecznej odpowiedzialności biznesu łatwiej pisać w internecie niż realizować ją w praktyce.

Byle się nie poddawać!

Taka to już szkoła i tacy ludzie nią zarządzają, że o poddawaniu się nie ma mowy. Wydeptują więc ścieżki do starostwa, piszą pisma, umawiają się na spotkania i gromadzą wokół siebie sojuszników.

Tych na szczęście przybywa, rośnie też liczba rodziców zainteresowanych umieszczeniem chorych dzieci w Ziemięcicach. Jak mówią nauczyciele, nawet w dobie internetu najskuteczniej działa „poczta pantoflowa” - ktoś komuś powie o szkole, ktoś zaręczy, że są efekty terapii, a troska o dzieci jest na pierwszym miejscu i kolejni rodzice się zgłaszają. A że rekrutacja trwa w ośrodku przez cały rok, to jeśli są wolne miejsca nikt w kolejce nie czeka.

W Ziemięcicach jednak czekają. Nie tylko na drogę, ale również na zwykłe, ludzkie gesty dobrej woli. Czują, jeśli ich doświadczają i są wdzięczni. Bo przecież kto jak kto, ale to oni najlepiej wiedzą czym jest pomaganie.

Elżbieta Kazibut-Twórz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.