„Po co ty to robisz?”, czyli o czym na trasie myśli ultramaratończyk

Czytaj dalej
Paweł Franczak

„Po co ty to robisz?”, czyli o czym na trasie myśli ultramaratończyk

Paweł Franczak

167 i pół kilometra biegu. W mgle. W nocy. W deszczu i śniegu. Po Alpach, dookoła masywu Mont Blanc. Ze skręconą kostką. W nieco ponad 27 godzin. Piotr Choroś, urzędnik ratusza w Lublinie, ma niecodzienny pomysł na czas wolny.

W zeszły piątek wystartowałeś w biegu Ultra-Trail du Mont-Blanc. Przebiegłeś 167 kilometrów dookoła Mont Blanc w 27 godzin i 22 minuty. Co bolało Cię w niedzielę?

Wszystko. Mięśnie nóg, głowa, pewnie ze zmęczenia, żołądek i skręcona kostka.

Według badań, ciało biegacza po maratonie dochodzi do siebie około pół roku. A co z ciałem ultramaratończyka? Trzy razy dłużej?

Sądzę, że podobnie. Badania pokazują, że po takim biegu cały organizm jest właściwie w stanie zapalnym. Stawy, które dostają wycisk, mięśnie. Mam też na ciele mnóstwo otarć. W pewnym momencie zauważyłem, że plecak ociera mi plecy, dopiero w domu okazało się, że mam krwawą ranę na plecach.

W takim zmęczeniu nie kontroluje się też techniki biegu, więc regularnie ocierałem lewym butem o prawą kostkę. Po biegu zobaczyłem, że mam szramę na kostce. To przez adrenalinę: póki biegniesz, nie czujesz bólu, jest wyciszony, a na postoju zapalają się lampki, jak na desce rozdzielczej samochodu: akumulator wysiada, kończy się paliwo…

Póki silnik na chodzie, można biec. Ile straciłeś kilogramów podczas UTMB?

Nie ważyłem się. Ale sprawdzę, ile straciłem kalorii na swoim zegarku, ma taką funkcję… (sprawdza - dop. red.). OK, wiem: 17 tysięcy kalorii. Sporo kalorii jednak na biegu przyjąłem.

„Po co ty to robisz?”, czyli o czym na trasie myśli ultramaratończyk
archiwum prywatne Ultra-Trail du Mont-Blanc - Jeden z najtrudniejszych ultramaratonów terenowych w Europie. Uczestnicy muszą pokonać 168 kilometrów, a łączne przewyższenie to 9600 m. Trasa wiedzie malowniczymi szlakami dookoła masywu Mont Blanc i przebiega przez trzy państwa: Szwajcarię, Francję i Włochy. Piotr Choroś w tym roku był na 63. miejscu, najlepszym ze wszystkich Polaków na tym dystansie.

Co jadłeś?

Miałem swoje żele energetyczne, każdy ok. 80 kilokalorii. Na takim biegu wyznaczone są regularne punkty bufetowe, gdzie oprócz wody można dostać jedzenie. Starałem się na każdym punkcie zatrzymać na jakieś dziesięć sekund i coś przekąsić.

Wyposażenie było znakomite i różne, w zależności od postoju: czekolady, zupy, pokrojone arbuzy, suszone morele, banany, makarony z sosem wegańskim. Można było też pić bulion, zupy wołowe, ale z tego nie korzystałem z uwagi na moją dietę.

Bo dodajmy, że jesteś dowodem na to, że niejedzenie mięsa wcale nie pogarsza wydajności organizmu. Jesteś weganinem czy wegetarianinem?

Weganinem. Argument o niezdrowej diecie wegańskiej to miejska legenda. Sądzę, że dbanie o jakość diety przy diecie roślinnej jest wręcz łatwiejsze niż w przypadku mięsa.

O czym myśli ultramaratończyk na pierwszym kilometrze biegu?

Ja akurat skupiam się na tym, by nie pobić rekordu życiowego. Liczba osób dopingujących jest niebywała, to dziesiątki tysięcy ludzi, którzy na pierwszych, dość płaskich kilometrach stoją przy trasie, przy barierkach. Gdy barierki się kończą, kibice wchodzą na trasę i dopingują biegaczy, czasem ich ściskają. Wygląda to jak Tour de France.

To bardzo niesie, ale trzeba pamiętać, by nie zarżnąć się już na pierwszym kilometrze. Sprawdzam więc zegarek mierzący tempo, pilnuję się też, by nie wpaść na nikogo, nie potknąć się.

W tłoku zawodników na pierwszych kilometrach widać takich, którzy od razu wyrywają do przodu, ale ja nie myślę o mecie, bo to jeszcze kawał drogi, ponad 20 godzin biegu. A prawie każdą osobę, która cię wyprzedziła na początku, za jakiś czas wyprzedzisz ty. Niech lecą: „spotkamy się na punkcie bufetowym, jak będziecie tam leżeli”.

O czym myśli ultramaratończyk na 43. kilometrze biegu? Właśnie skończył maraton.

Faktycznie, jest to jakiś ważny moment. Ja dzielę biegi na taki dystans, mówię sobie, na przykład: „właśnie przebiegłem maraton. Przede mną jeszcze jeden, tylko jeden maraton…”. Wracam wtedy myślami do własnych przebiegniętych maratonów i sprawdzam, gdzie powinienem być o tym konkretnym czasie. Rysuję flamastrem na ciele lub na odwrocie numeru startowego miejsca, w których powinienem być o godzinie X, potem gdzie o godzinie Y.

Który kilometr w tym biegu był kryzysowy?

Mam wrażenie, że w moim przypadku dwie trzecie biegu to czas najgorszy. W połowie dystansu przeżywam największą euforię - mam poczucie, że odniosłem już sukces. „OK, udało się, przebiegłem połowę, chyba w tym tempie to mogę biec do końca życia!”, myślę sobie. Tak, pewnie… (śmiech).

Ale po dwóch trzecich, czyli w tym przypadku po stu kilometrach, pojawiają się inne, niekontrolowane myśli: „Może zejść? Tyle pokonałem… następnym razem zrobię to lepiej”. Bo przecież wiem, jakie błędy popełniłem w trakcie i przed biegiem. „Dobra, dobiegam do punktu bufetowego, schodzę z trasy, proszę, by mnie zwieziono samochodem na dół, do mety”. Zaczynam się zastanawiać: „Na co mi to było, po co to robię?”.

I co wtedy robisz?

Jedyne wyjście to biec dalej. Ale te myśli mocno wpływają na fizyczność, podłamują. Kiedy potem sprawdzam wyniki z całej trasy, tempo itd., to widzę, że na tym etapie na ileś kilometrów zwolniłem. Staram się więc coś zjeść, więcej pić, odliczam czas do następnego punktu. Kiedy mam przewyższenie, odliczam ile kroków muszę zrobić, by wspiąć się o jeden metr. Zajmuję czymś głowę, odganiam kłębiące się myśli. Motywuje mnie też muzyka.

Jaka?

Poza muzyką, którą lubię aktualnie w moim życiu, wrzucam na smartfona i taką, która ma dla mnie znaczenie emocjonalne, choć nie słucham jej obecnie. Na przykład muzykę z czasów podstawówki.

Czyli?

Guns’n’Roses, Róże Europy. Przypominają mi się chwile związane z tą muzyką, jakaś impreza, spotkanie. Wtedy głowa odpoczywa.

Mówiłeś o popełnionych błędach. Jakie to błędy? Bieg ze skręconą kostką?

Przede wszystkim nie doceniłem trudności UTMB. Ten bieg w naszym środowisku jest kultowy, to legenda, najważniejszy bieg w cyklu rocznym. Tu przyjeżdżają najważniejsi zawodnicy. Ale pomyślałem: „E tam, długi to on faktycznie jest, ale skoro biegnie tyle ludzi i tyle go kończy, to dam radę. Przecież, gdyby był rzeczywiście taki trudny, to biegłoby 300 zawodników, a kończyło 30”. Zlekceważyłem to. Drugi błąd to skręcenie kostki, to była moja wina.

Na którym kilometrze się to stało?

Siedemnastym. Na tym etapie biegnie się jeszcze człowiek przy człowieku. I na prostym zbiegu, wcale nie strasznie pochyłym ani kamienistym, nie spojrzałem pod nogi, straciłem koncentrację. Inny, techniczny błąd: w piątek wieczorem nie ustawiłem lampki czołowej na maksymalną jasność, nie widziałem dobrze trasy. I taki to efekt: skręcona lewa kostka.

W Ultra-Trail du Mont-Blanc startuje około 2,5 tysiąca osób. Ile nie kończy biegu?

W tym roku - ponad 800.

Bardzo dużo

W tym roku to i tak niedużo. Pewnie byłoby ich więcej, bo ultramaraton ma ustawiony czas maksymalny, do niedzieli po południu. Niedziela rano była jednak piękna, ciepła i słoneczna, co motywuje. Pewnie w mgle i zimnie, deszczu, śniegu - a tak było w sobotę - więcej osób zeszłoby z trasy.

Jaki procent ultramaratonu biegniesz, ile to marsz?

Generalnie, cały czas. Choć przy takim dystansie i na tak stromych podejściach nie sposób wbiec pod górę, trzeba wchodzić. Nie wygłupiałem się też na zejściach po śliskich kamieniach, nocą, w deszczu, schodziłem, bo nie chciałem ryzykować.

Zdarzało się, że biegłeś bez świadomości?

Na szczęście nie, choć przy dłuższej trasie pewnie tak by było. Choć pod koniec wzrok zaczął płatać figle.

Miałeś halucynacje?

Trudno powiedzieć. Zdarzało się, że myliłem krzaki z ludźmi siedzącymi na poboczu. Poza tym w tych górach miejscowi rzeźbią w drzewie, w pniach. W dzień nie ma sprawy - widzi się to wyraźnie. Jednak kiedy biegniesz nocą, we mgle, a właściwie w chmurze i nagle widzisz w odległości kilkunastu metrów dzika, możesz się zastanowić: „czy to halucynacja, czy kolejna rzeźba?”.

Znasz się z czołówką ultramaratończyków z UTMB? Rozmawiałeś z nimi na mecie, by wymienić opinie?

Nie, nie znam ich, czytam wywiady z nimi w internecie. Choć musiałyby to być diametralnie inne odczucia.

Dlaczego?

Bo to zawodowcy, zupełnie inny świat, oni żyją z biegania, to ich praca.

Czy tempo w tym roku było wysokie?

Bardzo. Zwycięzca, Francois D’haene przebiegł 167,5 kilometra w 19 godzin i jedną minutę. To kosmiczny czas. W tym roku tak się złożyło, że przyjechała cała światowa elita. Zazwyczaj jest to 10 najlepszych zawodników na świecie, w tym roku był tu każdy, kto się liczył, jakieś sto osób z naprawdę najwyższej ligi.

Mimo to uzyskałeś fantastyczny czas - 63. miejsce z najlepszym czasem z Polaków.

Mogłem zrobić to lepiej, bo nie jestem zadowolony do końca. Mam sporo przemyśleń, wiem, co poprawić. Kiedyś tam będę chciał wrócić, choć może nie za rok, bo nie chcę być szybszy o godzinę, chcę powalczyć o megarezultat. Ale czas rzeczywiście dobry - bo to trzeci czas w historii polskich występów w UTMB, a przecież nie jestem zawodowcem, nigdy nie zajmowałem się sportem w szkole czy na studiach.

Następny bieg? Maraton dla relaksu?

Nie wiem czemu wszyscy pytają ultramaratończyków o maratony właśnie w ten sposób; że po płaskim, że krócej. Tłumaczę wszystkim - maraton to jeden z najbardziej morderczych biegów na świecie. Biegłem maraton i wiem, jak ogromny to wysiłek dla ciała, więc w tym roku na pewno nie wystartuję. Choć chciałbym poprawić swój wynik w maratonie.

Jaki to wynik?

2 godziny 55 minut. Myślę, że co jakiś czas powinienem to poprawiać. Chcę złamać 2 godziny 45 minut.

Twój umysł w pewnym momencie zawodów zadał pytanie: „Po co to robię?”. Po co to robisz?

To strategia medytacyjna, ucieczka od codzienności i pokazanie samemu sobie, że można w każdym momencie życia zmienić je. Moja historia z bieganiem zaczęła się niedawno. Przez 30 lat nie interesowały mnie góry, ani żaden sport, miałem inny tryb życia. Aż zorientowałem się, że będę miał 50 czy 60 lat i będę z trudem wstawał.

To trochę sprawa terapeutyczna, by mieć coś poza pracą. Zarobkowo robię to, co lubię, co mnie angażuje emocjonalnie, także tu, w urzędzie. Zdarzało się więc, jeszcze w organizacji Homo Faber, że pracowałem po godzinach, do nocy, bo przecież trzeba, bo przecież to moja pasja, bo mi zależy.

Bez biegania siedziałbym pewnie w robocie 24 godziny na dobę. Do tego dochodzi kwestia przebywania z ludźmi, z którymi łączy mnie bieganie, ale oprócz tego wszystko inne różni - światopogląd, wartości, styl życia.

To kierowcy, prezesi wielkich firm, ludzie z różnym wykształceniem. Poznałem ich dzięki bieganiu. I teraz, kiedy patrzę na swoje życie sprzed dziesięciu lat, to widzę, o ile uboższe było bez biegania.

Paweł Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.