Aldona Minorczyk

Podczas bójki dźgnął nożem Omara

Aldona Minorczyk

1 marca 2004 roku, osiedle Witosa w Katowicach. Tutaj wychował się Marek Z. Kiedy w klubie "Wyższy wymiar" podczas bójki dźgnął nożem Omara, studenta medycyny ze Stanów Zjednoczonych miał 22 lata. Chłopak mimo reanimacji zmarł.

Klub "Wyższy wymiar" odwiedziła zagraniczna grupa studentów medycyny. Przyszli potańczyć, wypić alkohol. Nad ranem na parkiecie doszło do bójki. Z relacji świadków wynika, że jeden z Amerykanów był zaczepiany przez polskiego uczestnika zabawy. 22-letni Omar stanął w obronie kolegi. Wtedy doszło do przepychanki. Omar został pchnięty nożem. Studenta przewieziono do szpitala w Ochojcu. Lekarze kilkadziesiąt minut walczyli o jego życie.

Morderstwo wstrząsnęło środowiskiem akademickim. Odbył się marsz milczenia. Jak mówił ówczesny rektor Śląskiej Akademii Medycznej, prof. Tadeusz Wilczok, był hołdem złożonym zmarłemu i wyrazem solidarności z bliskimi i przyjaciółmi Omara.

Blok przy ul. Kossutha. Brudny, pokryty graffiti. Wąska klatka schodowa, odrapane ściany, pokryte niezbyt wybrednymi napisami. Zabójca mieszkał wraz z mamą i dwoma 16-letnimi siostrami. Kiedy zaraz po zbrodni odwiedziliśmy rodzinę, zastaliśmy jedną z sióstr i matkę.

— Mieliśmy fatalne życie. Ojciec dwa miesiące temu trafił do aresztu. Wśród zarzutów ma także jeden o znęcanie się nad rodziną. Od tego czasu dopiero mama i rodzeństwo zaczęło trochę normalniej żyć. Ja od dawna już z nimi nie mieszkam. Usamodzielniłam się, ale często ich odwiedzam — mówiła dziewczyna.

Była związane z bratem. Byli dla siebie oparciem. Zawsze bronił ich przed ojcem. Marek skończył szkołę podstawową. Zaliczył też dwa lata zawodówki. Miał kłopoty z koncentracją . Zrezygnował z nauki. Potem jeszcze dwukrotnie próbował się uczyć w szkołach dla dorosłych. Nie wychodziło mu. Szukał pracy, ale bez wykształcenia nie miał szans na stałe zatrudnienie. Popadł w konflikt z prawem. W policyjnych kartotekach był notowany za udział w bójkach. Był kibicem GKS "Katowice".

- Uwielbia czytać, szczególnie książki historyczne. Jest stałym gościem pobliskiej biblioteki. Pasjonują go także gry komputerowe. Z kolegą z bloku spędzali wiele godzin przed monitorem - opowiadały o nim matka i siostra.

Obie kobiety nie wiedziały jeszcze, co myśleć o podejrzeniach policji. Pewne było tylko to, że w feralną noc, kiedy doszło do zabójstwa, Marek na pewno był w "Wyższym wymiarze".

- Wrócił po godz. 4.00. Rozebrał się i położył. Nic nie mówił o bójce. Nie miał na ciele żadnych śladów pobicia. Jego bluza na pewno nie była poplamiona krwią. Wiem to, bo sama ją prałam. To mnie bardzo zastanowiło, bo policja twierdzi, że został pobity przez kolegów Omara - mówiła DZ matka Marka.

I dodała: - Nie wiem co się stało, że Marek wplątał się w tę tragiczną sprawę. Nie wiem, czy zabił. Powiedział, żebym nie wierzyła gazetom, że kiedyś mi to wszystko wyjaśni. Bardzo boję się o niego. Najgorsza jest ta niepewność.
Magdalena Szymańska-Mizera, ówczesna rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Katowicach wyjaśniała, że Marka Z. poszukiwali policjanci z sekcji kryminalnej i dochodzeniowo-śledczej. Opublikowano za nim list gończy.

Pod koniec marca: Bingo. Policjanci ustalili, że podejrzany o zabójstwo ukrywa się w jednej z bacówek na szczycie Turbacza w Gorcach. Czas naglił, a Marek Z. mógł zmienić miejsce pobytu.

– Żeby nie tracić czasu na dojazd, powiadomiliśmy o tym komendę w Nowym Targu. Policjanci wspomagani przez GOPR-owców ujęli Marka Z. Był kompletnie zaskoczony. Nie stawiał oporu – relacjonował kom. Piotr Bieniak, wówczas z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Zatrzymaniu towarzyszyły dramatyczne okoliczności. W okolicach Turbacza nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Wiał silny wiatr, padał śnieg. W drodze na górę zakopały się w śniegu dwa radiowozy. Funkcjonariusze poprosili o pomoc GOPR. Także samochód terenowy ratowników utknął w zaspach. Ostatecznie wykorzystano skutery śnieżne, do których doczepiono sanie. Na szczyt dostało się w ten sposób dziewięciu policjantów. Pozostali próbowali wejść tam pieszo. Brnęli po pachy w śniegu.

– Nie wiedzieliśmy, w której z bacówek ukrywa się poszukiwany listem gończym. Musieliśmy sprawdzać je po kolei. Marka Z. znaleziono w Metysówce, niemal na szczycie Turbacza – opowiadał asp. Bogdan Kadłubek, oficer Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu.

Fatalna pogoda nie pozwoliła policjantom na zejście z góry. Niemożliwe było także użycie śmigłowca. Trzeba było czekać do rana. Spędzili noc w schronisku na Turbaczu. Po przewiezieniu do Nowego Targu Marek Z. został przekazany policjantom ze śląskiego garnizonu, którzy odtransportowali go do Katowic. Wyrok - 25 lat więzienia.

Aldona Minorczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.