Pokaż im fryzurę, a Korzonkowie z Raciborza powiedzą, jaki był ustrój

Czytaj dalej
Aleksander Król

Pokaż im fryzurę, a Korzonkowie z Raciborza powiedzą, jaki był ustrój

Aleksander Król

Na początku lat 70. w rozpieranym energią młodziutkim, ledwo 10-letnim mieście Jastrzębie-Zdrój, czesali górników i przybyłych tu z całej Polski młodych ludzi, otwartych na zmiany i nowości płynące z Paryża, a przynajmniej Warszawy. - To był “Kosmos” - w przenośni i dosłownie - mówią Korzonkowie, bo właśnie tak nazywał się nowoczesny zakład fryzjerski Danuty Saniewskiej, który - jak mówią - wyprzedził epokę i w którym wszystko dla nich się zaczęło. Potem w starym, dostojnym Raciborzu, gdzie po siedmiu latach otwarli w końcu swój własny zakład strzygli klienta bardziej dojrzałego, który bywał w “Reichu”, czasem płacił markami i wiedział czego chce. Ale to były już lata 80. i na głowach zrobiło się smutno, tak jak w całej Polsce. Bo fryzury i mody w salonach fryzjerskich zmieniały się co dekadę, buzowały jak zrywy “Solidarności”, albo gasły jak “Teleranek” 13 grudnia, odzwierciedlając sytuację społeczno-polityczną w Polsce. Można by rzec - pokaż mi fryzurę, a powiem ci, jaki mamy ustrój i w których latach jesteśmy.

LATA 70

Ale od początku, który dla młodych Marianny i Bernarda, którzy tydzień temu świętowali 35-lecie swojego salonu fryzjerskiego Olymp w Raciborzu, był jastrzębskim “Kosmosem” lat 70. - Salon pani Danuty Saniewskiej w Jastrzębiu, w którym pracowaliśmy był pierwszym tego rodzaju salonem w regionie, a może i na Śląsku. Wyprzedził epokę i to pod każdym względem - w modzie, zarządzaniu. Niby dalej się strzygło, ale to było już zupełnie coś nowego - wspomina z uznaniem dla pierwszej swojej szefowej Bernard Korzonek.

Dotąd wszystkie fryzury kręciło się na wałki, na piwie, czesało się ciężkie fryzury. Tak nas uczono w szkole. I nagle na początku lat 70., w tym naszym “Kosmosie” przyszła moda na modelowanie, strzyżenie modelowe - wspomina Marianna Korzonek. Tłumaczy, że to był ogromny przełom. Coś jak pierwszy krok Armstronga na księżycu, tak wielki dla ludzkości. - Wcześniej tylko wałki, wałki, wałki, a nagle lekkie, zwiewne fryzury. Do lamusa odeszły duże suszarki, które zastąpiły ręczne. Zaczęliśmy też jeździć na szkolenia. W tamtych czasach to było rzadkie, właściwie niespotykane. Szkolenia dla pracowników prywatnego sektora? Zupełnie tego nie było. Studiowaliśmy kolorowe katalogi z zagranicy. Boże, jakie to było wszystko pociągające - mówi Marianna Korzonek. - Mieliśmy to szczęście, że mogliśmy pracować w “Kosmosie”. To był już Paryż, gdy inne zakłady wokół były jeszcze w głębokim PRL. Do tego stopnia, że u nas czesały się dziewczyny pracujące w innych zakładach fryzjerskich w mieście - śmieją się Korzonkowie i mówią, by może lepiej tego nie pisać.

Może idealizują, wszak byli tacy młodzi i tacy zakochani. To tu się poznali - a właściwie podczas wspólnej drogi do pracy - on był z Lubomii, ona z Rydułtów. To tu z nożyczkami w dłoniach - które wówczas były jeszcze wielkie, podobne do tych krawieckich - szeptali sobie pierwsze czułe słówka. Jednak to u słynnej wówczas w młodym Jastrzębiu Saniewskiej rozwinęli skrzydła i w tych trudnych pełnych kontroli czasach zapragnęli wyrwać się jak “Ikar” do własnego “Olympu”.

LATA 80

- Do Raciborza przyjechaliśmy na początku lat 80. z “gotową rodziną”. Córka urodziła się jeszcze w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie wynajmowaliśmy mieszkanie - mówią Korzonkowie. Dodają, że wówczas jak małżeństwo było fryzjerami to ciężko było utrzymać rodzinę. - Te zarobki fryzjerskie nie były aż tak wygórowane. Dlatego, chociaż lubiliśmy pracę w Jastrzębiu, postanowiliśmy otworzyć swój zakład - mówi pani Marianna.

Początki w lubiącym jeszcze stary “Ordnung” Raciborzu nie były łatwe. - Pamiętam, jak przyszliśmy do Cechu w Raciborzu (red. dziś Bernard Korzonek jest Starszym Cechu w Raciborzu) i powiedzieli, że chcemy, by nasz zakład miał nazwę “Olymp”. Zrobili wielkie oczy. Nawet nie o ten “Olymp” grecki chodziło tylko o nazwę jako taką. W tamtych czasach żaden zakład fryzjerski nie miał swojej nazwy, każdy nazywał się tak samo bezpłciowo “zakład fryzjerski”, a my tu z tym “Olympem” wyskakujemy - śmieje się Bernard Korzonek. - Byliśmy młodzi, to nas traktowali obcesowo - dorzuca małżonka. - Mówili, że nie będzie tej nazwy. A ja powiedziałem tej pani, która nas obsługiwała, że jej już nie będzie, a ta nasza nazwa jeszcze będzie. I jest - Olymp do dnia dzisiejszego - mówi pan Bernard, pokazując 35-letni pierwszy szyld swojego zakładu. No, nazwa trochę się zmieniła... - To był rok 1980, gdy wieszaliśmy ten szyld. Dwie zwykłe deski. A zamiast “Y” w słowie Olymp napisano nam “I”. Ale i tak byliśmy dumni. Na tamte czasy ten szyld był piękny i jedyny w mieście. Myślę, że to właśnie dzięki temu szyldowi, no i oczywiście ciężkiej pracy odnieślismy sukces - przekonują Korzonkowie.

Na tamte czasy - początek lat 80. ich salon miał piękny oryginalny wystrój. - Mieliśmy okrągłe, kryształowe lustra. Meble zrobione na zamówienie u stolarza. Ładne stanowiska. A pamiętasz Benku - cała ściana główna była w pięknej tapecie - wzór glamur. Nowocześnie i fantastycznie jak na tamte czasy - wspomina pani Marianna. Wraz ze zmianą miasta, zmienił się też klient. - W Raciborzu klient był inny - bardziej wymagający. Tam w Jastrzębiu przychodzili głównie młodzi górnicy. Tu w Raciborzu klient był bardziej dojrzały. Stawiał nam wyższe poprzeczki. Wiadomo, był kontakt z “Reichem”. Dlatego zaczęliśmy szukać ciekawszych kolorów. Początek lat 80. na głowach był bardziej czerwony, weszły “wiśnie” - wspominają Korzonkowie.

Oczywiście te “cuda” nie były dostępne na Śląsku. - Maż jeździł po farby do Gdańska, do prywatnej wytwórni pociągiem - mówi pani Marianna. Nie mieliśmy własnego samochodu. Kupiliśmy dopiero w 1982 roku 3 Maja. Wtedy nie było święta. Cały towar nadawaliśmy na bagaż w pociągu. Dziś jest to nie do pomyślenia. Było z tym wszystkim sporo zachodu, ale byliśmy szczęśliwi - wspomina pani Mariannna, a w oczach pana Bernarda od razu pojawia się błysk, powracają wspomnienia. - Na noc się jechało. Wybrałem się po farby nawet w stanie wojennym. Wybuchł 13 grudnia, a ja pojechałem 19 i wróciłem 22. Wynająłem wtedy duży samochód, starego żuka i jechałem w niespokojną Polskę, do niespokojnego Gdańska! Jakieś kłopoty po drodze? Miałem pozwolenie, taki “ausweis”. Jakoś poszło i jeszcze choinkę na święta do domu przywiozłem - śmieje się pan Bernard. Opowiada wesoło, ale wówczas wszędzie było smutno, także na głowach. - Wszystko stanęło w miejscu. Także na głowie. Ograniczone wyjazdy, nie jeździło się po farby. Nikomu nie było w głowie farbowanie. Znów głównie się strzygło - wspomina Korzonek.

W latach 80. panowie na głowach mieli tzw. małpki, w dobrym guście były wąsy, a już “za Wałęsy” - to niemal obowiązkowe...

LATA 90

- Feerią barw “chodnik” wybuchł na początku lat 90. Zrobiło się wesoło na ulicach. Zaczęliśmy się inaczej ubierać. Kolorowo zrobiło się też na głowie - śmieje się pan Bernard. - Modne stały się pasemka. Wszystkie panie chciały mieć platynowe pasemka, a kłopot był z farbą blond-platynowy. Znów do Gdańska, do Stasia trzeba było po nią jechać - mówi pani Marianna.- Staś wszystko produkował - płyny do trwałej. Uczył się w Paryżu. Był dobrym kolegą z Januszem Szymanskiem z Warszawy, który prowadził w stolicy piękny zakład. Oboje mieli żony z Paryża. Podpatrywali Francuzów i tę modę przywozili do nas - mówi Korzonek. Na ulicach pojawiło się wiele “Mokrych Włoszek”, ach jakie one piękne były! Już nie każda chciała zwykła trwałą lat 80. - Trwała? Teraz robi się ją raz na miesiąc - zauważa pan Bernard.

XXI wiek

Nowa era w salony fryzjerskie weszła znów w 2000 roku, a dla Korzonków, a konkretnie pani Marianny zaczęła się “era konkursowa”. - Dotąd jeździliśmy na konkursy jako widzowie, ale zawsze po takiej imprezie myślałam sobie, że my to też potrafimy zrobić. I w końcu zaryzykowałam i sami wystartowaliśmy w konkursie - wspomina pani Marianna, która jako trenerka przygotowywała do zmagań swoje utalentowane stażystki. Wspólnie wygrywały konkursy od Rybnika, przez Katowice Sieradź i “Look” w Poznaniu i tak przez 11 lat. - Miałam intuicję, że przygotuje swoją dziewczynę tak, że ona musi wygrać. I wygrywała - mówi pani Marianna.

Każdy sukces był prawdziwym “świętem”, zaś na co dzień w pięknym salonie Korzonków przeniesionym na Solną w Raciborzu zaczęto robić balejaże, jeszcze lżejsze fryzury i piękniejsze koloryzacje. - Dziś klient ma do dyspozycji nie tylko ubogą “Przyjaciółkę” z tamtych lat, ale piękne katalogi i na zdjęciu modelki, pokazuje, jaką chce mieć fryzurę. A te całkiem są dziś zwariowane. Raz Edyta Górniak wystąpiła w telewizji z zafarbowanymi na jasno końcówkami. Wcześniej to było nie do pomyślenia, bo wyglądało jak odrosty. Ale, jak pokazała celebrytka, to tak chce nosić “ulica”. Wiele dziewczyn życzy sobie farbowanie w 3D, czyli tzw. ombre - mówi pani Marianna. A mężczyźni? - Całkiem oszaleli z tymi brodami - śmieją się Korzonkowie.

Aleksander Król

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.