Pokémon, czyli jak wyszedłem z redakcji łapać dziwne stworki. Mogę Was tego nauczyć

Czytaj dalej
Bartosz Wojsa

Pokémon, czyli jak wyszedłem z redakcji łapać dziwne stworki. Mogę Was tego nauczyć

Bartosz Wojsa

Postanowiliśmy sprawdzić, jak działa gra, która podbiła serca milionów ludzi na całym świecie. Nasz dziennikarz chwycił smartfona i ruszył w miasto na poszukiwania jak największej ilości Pokémonów

Miliony graczy na całym świecie, wpatrzonych w telefony, Nintendo droższe nawet od Sony, a wszystko to za sprawą jednej gry mobilnej - Pokémon GO. Podbiła serca nie tylko młodych, ale też nieco starszych. Na czym polega? To aplikacja, która zachęca użytkowników do szukania w realnym świecie mitycznych stworzeń, wyświetlanych na ekranach telefonów. Tak, to nie żart. Jeśli widzicie ludzi, wpatrzonych w ekrany smartfonów, goniących bez ładu, składu po ulicach czy parkach, to właśnie oni. Dlaczego to robią. I to na całym świecie? Postanowiłem sprawdzić osobiście, jak działa gra, której stworzenie okazało się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Chwyciłem smartfona, wyszedłem na ulice Rybnika i ruszyłem na poszukiwania... Pokémonów.

Mieszkanie za czytanie

Kto zostanie mistrzem?
„Niniejszym oświadczam Pokémonom świata: Ja będę mistrzem Pokémon! Nim właśnie będę!” - brzmi znajomo? Te słowa wypowiedział Ash Ketchum, główny bohater kultowego animowanego serialu „Pokémon”. Oświadczenie padło w pierwszym odcinku, dzień przed rozpoczęciem przygody Ash’a z Pokémonami. Teraz podobne słowa padają z ust milionów graczy na całym świecie, którzy chwytają smartfony i co tam im jeszcze pod rękę wpadnie, by zagrać w Pokémon GO - mobilną grę od firmy Nintendo.

Od czego zacząć? Od zalogowania się i wybrania postaci, którą będziemy się poruszać - możliwe jest wybranie płci, a także drobna modyfikacja stroju naszego bohatera. Później oczywiście nadajemy mu imię, choć trzeba zaznaczyć, że wiele z nich jest już zajętych. W moim przypadku pada na: „xBarttek”. Niezbyt wymyślne, zdaję sobie z tego sprawę, ale w końcu nie chodzi tu o nazwę bohatera, a o zabawę. A ta zaczyna się już od pierwszego załadowania się gry.

- Uważaj na otaczających cię ludzi i przedmioty. Nie wchodź na tereny niebezpieczne - brzmią komunikaty przed załadowaniem się gry. Nie wszystkie na początku powstania Pokémon GO były wyświetlane, ale od czasu rozprzestrzenienia się gry na inne kraje (dla Europy, w tym Polski, oficjalnie gra stała się dostępna 16 lipca - red.) i wynikających z tego coraz liczniejszych wypadków, o czym później, dodatkowe informacje pojawiły się prędko. Wracając jednak do gry - klikamy „ok” przy każdym komunikacie, a gdy te znikną, zaczynamy.

Pokémon GO wykorzystuje technologię rozszerzonej rzeczywistości, co w skrócie polega na tym, że stworzony przez nas bohater porusza się po mapie okolicy, w której aktualnie się znajdujemy. Tym samym każdy nasz krok w prawdziwym świecie zostaje odwzorowany w grze. Stałem akurat na rybnickim deptaku, kiedy wokół mojego bohatera pojawiły się trzy pierwsze, podstawowe Pokémony - Bulbasaur (typ trawiasto-trujący), Charmander (typ ognisty) i Squirtle (typ wodny). Wybrałem pierwszego z sentymentu, bo uwielbiałem go w czasach dzieciństwa, a po kliknięciu w stworka na ekranie telefonu, Bulbasaur pojawił się przede mną na... deptaku.

- Robi pan zdjęcia? - pyta jedna z mieszkanek Rybnika, w którą akurat wycelowałem telefonem. - Nie, łapię Pokémony - odpowiadam, a uśmiechnięta pani stwierdza, że jej syn też „gra w te stworki”. Nie przedłużając, kilka zamaszystych ruchów dłoni, zaczynając od PokéBalla (takiego „pojemnika” na Pokémony - red.) i kończąc na stworku, łapię Bulbasaura. Najpierw kulka rusza się trzy razy (w tym czasie Pokémon może się jeszcze z niej wydostać), a gdy wszystko jest w porządku - następuje charakterystyczny dźwięk, wokół PokéBalla pojawiają się gwiazdki i gotowe - pierwszy stworek złapany. I na tym właściwie polega cała gra. Na tym, by „złapać je wszystkie”, jak głosi popularne hasło z animowanego serialu. Chodzę więc w pobliżu rybnickiej Bazyliki, przy fontannie łapię wodne Pokémony, a w parku niedaleko Kampusu trawiaste.

Przy okazji gry mamy oczywiście jeszcze dodatkowe przedmioty, które mogą leczyć nasze Pokémony, wskrzeszać je, inne osłabiać, czy ułatwiać nam ich schwytanie poprzez korzystanie z lepszych PokéBalli. Do tego mamy przedmioty zwabiające Pokémony wokół nas lub w dane miejsce - tzw. PokéStopy, czyli prawdziwe lokacje, które dają nam przedmioty, gdy w realnym świecie do nich dojdziemy i klikniemy w specjalne znaczniki. Do tego mamy walki w Gym’ach, czyli zdobywanie dla nas i naszej frakcji (którą wybieramy po zdobyciu 5. poziomu spośród trzech możliwych - red.) danych lokacji i parę innych, mniej istotnych opcji. W planach jest jeszcze stworzenie możliwości wymiany Pokémonów i walki między graczami. Najważniejsza zasada w grze? Chodzić, chodzić i jeszcze raz chodzić - no, ewentualnie jeździć na rowerze. Bo tak też można.

Niebezpieczna gra? To zależy...

Przy okazji spacerów po Rybniku i zbieraniu coraz to nowszych okazów Pokémonów (a warto to robić, bo po przejściu wyznaczonej ilości kilometrów ze specjalnych jajek wykluwają się rzadkie Pokémony - red.), często zdarzało mi się, że się zapatrzyłem. A to prawie w kogoś wszedłem, a to uderzyłem w ławkę czy wtargnąłem na drogę dla rowerzystów. I trochę racji w tym jest, że Pokémon GO może być niebezpieczne. Ale, jak celnie wskazują internauci, to nie gra jest tego powodem, a nieostrożni ludzie. Bo trzeba mieć na uwadze, że wciąż jesteśmy w realnej rzeczywistości. Zaś to, że nasz Pokémon może zostać przez nas wskrzeszony nie znaczy, że w prawdziwym świecie również można to zrobić... Zwłaszcza że przypadki śmiertelne przy okazji gry miały już miejsce. Media na całym świecie informowały o przypadkach takich jak znalezienie martwego ciała w jeziorze po tym, jak jeden z graczy chciał złapać na moście rzadkiego Pokémona i spadł. Było też zdarzenie z 18-latkiem z Gwatemali, który razem z kuzynem włamał się do jednego z domów w mieście Chiquimula, by zdobyć rzadkiego Pokémona, i został zastrzelony przez właściciela posiadłości.

Gra wzbudza także wiele kontrowersji, jeśli chodzi o miejsca, w których można złapać Pokémony. Mowa tu o Muzeum Holocaustu, Auschwitz czy łapaniu Pokémonów przy okazji wizyty papieża na Jasnej Górze. Bo o tym, że łapanie stworków w miejscu, w którym zginęły setki osób jest niestosowne, powinni wiedzieć wszyscy. Zwłaszcza że dane typy Pokémonów pojawiają się w lokacjach, które odpowiadają ich specyfikacji. A przynajmniej tak mają się pojawiać, bo na razie ta część gry nieco szwankuje. W każdym razie, idąc tym tropem - nad wodą znajdziemy Pokémony typu wodnego, w parkach Pokémony trawiaste, w górach skaliste. I tak dalej.

Co jednak w przypadku, kiedy ktoś sobie nie życzy, by w danym miejscu Pokémony występowały? Takie pytanie po raz kolejny, po aferze z Pokémonem typu trującego w Auschwitz, padło w czasie Światowych Dni Młodzieży, kiedy gracze chcieli urządzić sobie polowanie na stworki w trakcie wizyty papieża Franciszka w Częstochowie. Pikachu obok papieża?

- W teorii jest możliwe wyłączenie obszaru z pokazywania się stworków i zdezaktywowanie PokéStopów, ale to tylko teoria. Trzeba skontaktować się z twórcami aplikacji i ich o to poprosić. Jest szansa, że się zgodzą, choć równie dobrze mogą tego nie robić - mówi Piotr Grabiec, pracownik Spider’s Web, bloga o nowych technologiach, i specjalista w temacie Pokémon GO. Jak zapewniają w Spider’s Web, wówczas jedyna zmiana, jaka by nastąpiła to niemożność łapania Pokémonów na danym terenie, bo po prostu stworki by się tam nie pojawiały.

- Jeszcze nie było takiej sytuacji, by twórcy wyłączyli jakiś teren z aplikacji. W przypadku Muzeum Holocaustu bardziej prawdopodobne jest, że gracze po prostu poszli po rozum do głowy i przestali łapać tam pokemony - mówi Piotr Grabiec ze Spider’s Web.

Socjolog: „To wcale nie jest zła gra”

- Widzę na swoim osiedlu w Tychach dziesiątki młodych ludzi, czasami nawet w moim wieku, którzy szukają Pokémonów. Plusem jest już sam fakt, że wyszli z domów. Do tego pojawia się wiedza i możliwość poznania topografii swoich miast. Instytucje, parki, cmentarze, miejsca pamięci, zabytki - to jest nie do przecenienia. Czytałem krytyczne uwagi na temat tej gry, ale ja doceniłbym jej pozytywne aspekty. Ostatnio odwiedził mnie mój krewny z Niemiec. Razem z moim synem ruszyli na poszukiwania tych stworków. Nie zgadzam się z tym, że to jest „ zła gra”, która odrywa od „ realu”, jak mówią niektórzy ortodoksi. Ona wymusza wyjście w przestrzeń, wzbudza zachowania społecznościowe i łączy tych wszystkich ludzi, a to jest najważniejsze - ocenia prof. zw. dr hab. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Jednego grze nie można odmówić: wyciągnęła na zewnątrz miliony młodych ludzi, którzy do tej pory niejednokrotnie większość czasu spędzali w domach przed komputerami.Osobiście przyłapałem się na tym, że też częściej chodzę po mieście, zamiast jeździć. Cóż, na piechotę łatwiej spotkać jakiegoś rzadkiego Pokémona...

Bartosz Wojsa

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.