Portale randkowe nie zastąpią swata. O dawnym obrzędzie przypomina Koło Gospodyń Wiejskich w Karakulach

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Olga Goździewska-Marszałek

Portale randkowe nie zastąpią swata. O dawnym obrzędzie przypomina Koło Gospodyń Wiejskich w Karakulach

Olga Goździewska-Marszałek

Dziś miłość znajdujemy w pracy, na imprezie, u przyjaciół na prywatce. Mamy też popularne, internetowe portale randkowe typu Tinder, Badoo itp. Okazuje się jednak, że nawet najbardziej zaawansowana technologia nie zastąpi poczciwego… swata. O obrządku swatania przypomina Koło Gospodyń Wiejskich w Karakulach. Projekt zdobył nawet uznanie wojewody podlaskiego i zyskał miano Społecznej Inicjatywy Roku 2020.

Członkinie regionalnego zespołu „Jarzębina” chciały przypomnieć mieszkańcom swojej wsi i okolic o nieco zapomnianym obrządku swatania. Kiedy założyły koło gospodyń, pojawiła się szansa, by zrealizować pomysł i wystawić w wiejskiej świetlicy niezwykły spektakl.

– Miałyśmy możliwość złożenia projektu do Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych i ta instytucja przyznała nam środki na jego realizację. I wtedy zaczęło się na całego! – wspomina radośnie Alina Ochrymiuk, szefowa koła gospodyń. – Zaczęłyśmy poszukiwać przedmiotów „z duszą” na terenie wsi i w okolicach Bielska Podlaskiego. Kupiłyśmy m.in. stare makatki, kołowrotek, wyszywany ręcznik. Chciałyśmy jak najwierniej odtworzyć obraz dawnej chałupy wiejskiej z początku XX wieku, kiedy odbywały się w nich obrzędy swatania. Przeprowadziłyśmy również mnóstwo rozmów z najstarszymi mieszkańcami wsi, 80- i 90- latkami, którzy pamiętali jak ten obrzęd wyglądał – opowiada gospodyni.

Na Podlasiu swatali panowie. Przy wódce i kiełbasie

Na podstawie opowieści sędziwych mieszkańców wsi powstał scenariusz przedstawienia. To opowieści o miłościach, które rodziły się pomiędzy dwójką ludzi nie przed, ale po ślubie.

– Chciałyśmy pokazać młodszemu pokoleniu, jak w czasach naszych dziadków i babć odbywało się kojarzenie par. Wtedy nie było jeszcze telefonu ani internetu. Za to był stary, słowiański zwyczaj swatania – uśmiecha się pani Alina. – Najważniejszą i honorową rolę w tym obrzędzie pełnił oczywiście swat.

Był to najczęściej mężczyzna z danej wsi, który cieszył się zaufaniem lokalnej społeczności i był bardzo komunikatywny. Musiał umieć ubarwić opowieści i przekonywać do swoich racji. Przy tym, zazwyczaj był osobą zabawną i radosną. Co ciekawe, kobiety – wbrew obiegowej opinii – pełniły rolę swata znacznie rzadziej niż mężczyźni, ponieważ w niektórych regionach wierzono, że kobieta kojarząca małżeństwo przynosi mu pecha.

– Swat najpierw przeprowadzał rozmowę z gospodarzem, u którego była córka na wydaniu – zaczyna pani Alina z karakulskiego KGW. – Opisywał postać potencjalnego kawalera i umawiali się na kolejne spotkanie, tym razem już obu rodzin. Do takich wizyt przeważnie dochodziło w sobotnie wieczory, kiedy rolnicy byli już po robocie. Swat jechał wtedy z kawalerem do domu panny. Najpierw rodzic przedstawiał swoją córkę, zachwalając i opowiadając o niej jak najlepiej, by zdobyć względy chłopca. A swat z kolei przedstawiał w samych superlatywach kawalera. W całym tym swataniu ważne było, skąd kawaler pochodzi i jaki ma majątek. Liczyło się również, jaki posag otrzyma z domu panna, co potrafi zrobić, co umie ugotować, czy jest gospodarna i oczywiście jaką ma urodę – uśmiecha się gospodyni.

Na ziemiach podlaskich – zróżnicowanych kulturowo i religijnie – nie bez znaczenia było też czy kawaler jest wiary katolickiej czy prawosławnej. Wtedy jeszcze nie było tylu małżeństw tzw. mieszanych.

Ostatecznie, jak ojcu spodobał się przywieziony w swaty kawaler, córka nie miała już zbyt wiele do powiedzenia. W większości przypadków obrzęd wieńczyło małżeństwo. Zdarzało się jednak, że co odważniejsza panna potrafiła się zaprzeć i odmówić przyjęcia kawalera. A jak ten dostał „kosza”, to swat od razu szukał mu innej wybranki.

– Każdy swat miał swoje kryteria, według których dobierał młodych w pary – zastrzega gospodyni. – Nikt nie wiózł chłopca lekkoducha do panny z dobrego domu, która miała majątek.

Podczas obrzędu swatania nie mogło zabraknąć wódki. I z każdym kieliszkiem rozmowa stawała się coraz bardziej swobodna, a na zakończenie swat mówił: „Dobra była wasza, a jest nasza. Stawiaj, póki na stole kiełbasa”. I wtedy kawaler – na dobicie targu – wyciągał zza pazuchy kolejną butelkę trunku. Tak przypieczętowywano przedślubną umowę dwojga młodych.

Uciekający pan młody

Obrzęd swatania nie wygasł z dnia na dzień. Trwało to latami, bo młodzi coraz częściej sami dobierali sobie przyszłą żonę czy męża. Ostatnie tradycyjne swaty na Podlasiu odbywały się w latach 60. XX wieku.

– Wtedy też w mojej rodzinie została skojarzona ciotka Nina z wujem Józefem – wspomina Alina Ochrymiuk. – Wujek był wożony do panny bardzo daleko, bo aż pod Sokółkę. I, co najlepsze, miał być zawieziony do innej panienki, ale po drodze zajechali razem ze swatem do znajomego, żeby ten im dokładnie wytłumaczył, gdzie tamta panna mieszka. A jak zajechali, to kawaler zobaczył moją ciotkę. I powiedział: To jest ta dziewczyna i dalej nie pojadę w żadne swaty! I ona jego też sobie upodobała, choć wtedy była młodziutka, nie miała jeszcze 18 lat. Ale tak jej wpadł w oko, że ślub trzeba było załatwiać przez sąd. Wszystko się udało i spędzili ze sobą życie. Ciocia Nina nadal mieszka w Karakulach i dobrze wspomina swoje małżeństwo oraz nieżyjącego już męża. Zgodni byli, doczekali się dwójki dzieci.

Czasami jednak swatanie kończyło się porażką. Jedna z mieszkanek Karakul opowiedziała gospodyniom historię znajomego małżeństwa, które pobrało się w latach 40. Otóż wyswatany kawaler w dniu ślubu stchórzył i nie przyjechał do panny młodej. Rozmyślił się w ostatniej chwili. Jego rodzice zaś nie chcieli robić wstydu sobie i rodzinie wyswatanej dziewczyny, więc wysłali... brata niedoszłego pana młodego. Kiedy pod dom panny młodej przyjechali wszyscy weselnicy i dziewczyna wyszła, by zgodnie z tradycją zaprosić narzeczonego do domu, jakież to było jej zdziwienie, gdy zobaczyła obcego mężczyznę... Nie chciała jednak robić sobie we wsi wstydu i zgodziła się za niego wyjść.

- I przeżyli ze sobą całe życie! – podkreśla pani Alina. – On trochę lubił wypić, ale żyli szczęśliwie i doczekali się siódemki dzieci.
Spektakl o swatach gospodynie wystawiły najpierw w swojej wsi. Przyszło tyle ludzi, że się nie zmieścili w świetlicy i niektórzy musieli oglądać widowisko przez okna. Ale każdy z widzów miał uśmiech na ustach. Ludzie pamiętali bowiem opowieści babć i dziadków o magicznym swataniu, które łączyło w pary na całe życie.

– Kiedyś na wsiach nie było rozwodów – wspominają panie z KGW. – Nawet jak dziadek zaszedł babci bardzo za skórę, a babcia zamęczała dziadka ględzeniem, to i tak trwali razem.

Tinder nie zastąpi swata

Dziś do zawarcia małżeństwa teoretycznie nie potrzeba swatów. Mamy szerokie możliwości poznania drugiej połówki – imprezy, spotkania towarzyskie, a nawet programy telewizyjne. Na portalach randkowych możemy oglądać całe katalogi potencjalnych kandydatów na męża czy żonę. Wszelkie decyzje leżą w naszych rękach. Dlaczego więc zaaranżowane dawniej małżeństwa były bardziej trwałe niż te, które zawieramy z pełną świadomością?

– Bo kiedyś nie było takiej mody na rozwody – powtarza Alina Ochrymiuk. – Było lepiej czy gorzej, ale zdecydowana większość trwała w związkach. Był to często racjonalny wybór, bo para miała dzieci, wspólne gospodarstwo rolne... Czasami kobieta nie była szczęśliwa w związku, ale po prostu nie miała dokąd pójść i żyła przy mężu. Dziś dziewczyny pracują, są samodzielne. Potrafią sobie poradzić same. Równouprawnienie kobiet i to, że są wykształcone, wpływa na fakt, że szukają szczęścia na własną rękę. Nie muszą na siłę trwać przy mężu, który nie spełnia ich oczekiwań. Z drugiej strony, dzisiaj wszyscy mamy mniej cierpliwości. Na pewno wiele małżeństw dałoby się uratować, gdyby ludzie podjęli wysiłek poukładania wspólnego życia.

Dr Maciej Białous z Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku podkreśla, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nastąpiła znacząca zmiana funkcji małżeństwa:

– W czasach naszych babć i dziadków model społeczeństwa był inny. Rodzina prowadziła gospodarstwo domowe i starała się przetrwać. Potrzeby emocjonalne i romantyczne schodziły na dalszy plan. Taki model rodziny odszedł już do lamusa. I faktycznie, równouprawnienie płci ma tutaj kluczowe znaczenie – mówi dr Białous. - Zmieniliśmy sposób postrzegania małżeństwa.

Oczekujemy dziś, że będzie to czysta relacja, czyli pewnego rodzaju układ, z którego czerpiemy korzyści i przyjemność. I z którego można wyjść, kiedy nam to pasuje. Chociaż oczywiście w tych częściach Polski, które są bardziej konserwatywne lub związane z Kościołem katolickim, rozwodów jest mniej. Mamy wbudowane religijno-etyczne kompasy, które decydują o naszej skłonności do wyjścia z małżeństwa. Wiele zależy od tego, w jakim środowisku dorastaliśmy – podkreśla socjolog.

Zapytany, czy portale randkowe to współczesna wersja swatów, zaprzecza: – Raczej nie!

Współczesny model aplikacji randkowej, której symbolem stał się Tinder, dla większości użytkowników nie służy do tego, by budować trwałe relacje. Dla wielu to jedynie sposób na znalezienie partnera seksualnego. I te kontakty wcale nie są obliczone na długi czas, a nastawione znowu na przyjemność i satysfakcję obu stron. Ale z drugiej strony powstały też algorytmy, które mają za zadanie dobierać do siebie ludzi. I dziś mamy mnóstwo par, które poznały się i zakochały w sieci.

Olga Goździewska-Marszałek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.