Prezes Kaczyński nie chce wojny z samorządami

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Kapala
Jacek Deptuła

Prezes Kaczyński nie chce wojny z samorządami

Jacek Deptuła

Czy PiS wycofuje się ze zmian w ordynacji wyborczej do samorządów pod presją, czy też boi się, że więcej straci aniżeli zyska?

Jak PiS chciał „odbić” samorządy, w których ma niewielu swoich ludzi? Zmienić ordynację wyborczą i uniemożliwić start dotychczasowym wójtom, burmistrzom i prezydentom miast, którzy rządzą dwie lub więcej kadencji. W większości to działacze ugrupowań opozycyjnych wobec PiS.

Według wcześniejszych zapowiedzi, zmiany miałyby wejść w życie w 2018 roku, jeszcze przed wyborami. Uniemożliwiłoby to start blisko 1600 polskich samorządowców, z których większość to działacze PO i PSL. Byłby to ewidentny skok na samorządy, biorąc pod uwagę choćby wysokie notowania PiS.

Tymczasem Jarosław Kaczyński po poniedziałkowym spotkaniu z z przewodniczącymi Wojewódzkich Zespołów Samorządowych oraz prezesami zarządów okręgowych ogłosił, że jego partia podtrzymuje zasadę dwukadencyjności, ale nie będzie ona obowiązywać podczas najbliższych wyborów samorządowych.

Lider PiS podkreślił, że jego partia zmieniła stanowisko w tym aspekcie po konsultacjach z prezydentem Andrzejem Dudą i „niepewnej” opinii Trybunału Konstytucyjnego.

– Podtrzymamy zasadę dwóch kadencji dla osób, które pełnią funkcje jednoosobowe, a więc wójtów, burmistrzów i prezydentów, ale z karencją, tzn. z odłożeniem tego na dwie kadencje – doprecyzował Kaczyński.

Jak dodał, stanowisko wobec zmian w prawie wyborczym zostało złagodzone, by nie tworzyć wrażenia, że PiS chce „uczynić coś, co niektórzy traktowaliby jako złamanie niektórych reguł prawa”.

– Pojawiają się także inne koncepcje, jednak każda z nich sprowadza się do tego, że to będzie odłożone, nie wejdzie w trakcie tych wyborów – powiedział prezes PiS.

Jako pierwszy o możliwości wycofania się z „twardej” wersji zmian w sposobie wybierania samorządowców informował wicemarszałek Sejmu i jeden z najbliższych współpracowników Kaczyńskiego, Ryszard Terlecki.

- PiS wycofuje się ze swojego pomysłu dlatego, że działanie prawa wstecz byłoby tak ewidentnym złamaniem prawa, że nawet obecny Trybunał Konstytucyjny musiałby tę ustawę zakwestionować - tłumaczy poseł Eugeniusz Kłopotek z PSL. Jego partia zdobyła w 2014 roku prawie 25 proc. głosów.

Koncepcji PiS na zmianę ordynacji do samorządów sprzeciwia się nie tylko opozycja. Wicepremier Jarosław Gowin, koalicjant PiS i szef partii Polska Razem, zapowiedział, że jego ugrupowanie nie poprze projektu dotyczącego dwukadencyjności w samorządzie działającej wstecz. Według wicepremiera to rozwiązanie sprzeczne z konstytucją.

Andrzej Walkowiak, radny sejmiku kujawsko-pomorskiego z partii Gowina, uważa, że wycofanie się PiS z tego pomysłu jest krokiem w dobrą stronę: - Poprzemy natomiast pomysł dwukadencyjności w przyszłych latach, najlepiej, żeby kadencje trwały pięć lat.

Opozycja wobec PiS argumentuje, że reforma samorządowa z 1990 roku jest jedną z najbardziej udanych reform mijającego ćwierćwiecza. Monopol państwa na rządy w miastach i gminach, w tzw. terenie, został przełamany. Ale od czasu zdobycia władzy przez PiS nad samorządami stale krąży widmo powolnej centralizacji władzy przez jedną partię.

Wójt gminy Koneck Ryszard Borowski z PiS, mający za sobą dziewiętnaście lat na stanowisku, również jest przekonany, że proponowana przez PiS koncepcja nowej ordynacji wyborczej byłaby złamaniem konstytucji. - Rozumiem władze PiS o tyle, że chcieliby zrobić reformę szybko, ale z doświadczenia wiem, że takiej zmiany się łatwo nie przeskoczy. Wprawdzie ta sprawa mnie dotyczy, ale wiem, że moją pracę już wiele razy weryfikowali wyborcy. Były np. dwa referenda o odwołanie mnie z funkcji.

Jest jeszcze inny argument przeciw projektowi ordynacji PiS do samorządów. Otóż partia Kaczyńskiego wcale nie może być pewna, że w wyborach do sejmików i rad zdobędzie więcej mandatów, aniżeli ma dziś. Wybory w małych ojczyznach kierują się inną logiką i innymi prawami, aniżeli wybory parlamentarne. Ewentualna przegrana PiS w wielkich miastach i małych samorządach byłaby nie tylko wizerunkową porażką.

- Rozumiem dylemat PiS - tłumaczy Maciej Cichowicz, wiceprzewodniczący Rady Miasta Torunia, b. członek PO. - Partia Kaczyńskiego to pierwsze ugrupowanie, które zauważyło przeogromny problem polskiego samorządu. Zostały one w dużej mierze przejęte przez grupy postlewicowe. Oni pozwijali sztandary partyjne, ale nadal są. Ewidentnym przykładem jest Toruń.
Realizacja konkretnego projektu przewidującego dwie kadencje dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast niesie jeszcze jedno zagrożenie dla partii rządzącej. To otwarcie kolejnego politycznego frontu, na którym bitwy nie będą odbywać się w Sejmie, tylko w całej Polsce.

Jacek Deptuła

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.