Reforma sześciolatków wchodzi w życie po sześciu latach

Czytaj dalej
Katarzyna Domagała - Szymonek

Reforma sześciolatków wchodzi w życie po sześciu latach

Katarzyna Domagała - Szymonek

Sześć lat bo ogłoszeniu reformy sześciolatków ta w pełni wchodzi do szkół. Mimo ogromu pieniędzy, jakie zmiany pochłonęły, można odnieść wrażenie, że rodziców niechętnych zmianom jest coraz więcej. Dr Annę Watołę, pedagoga z Uniwersytetu Śląskiego pytamy dlaczego tak się dzieje i czy 6-latki naprawdę do szkoły się nadają.

Mija szósty rok od ogłoszenia reformy 6-latków. Tyle lat potrzebowało Ministerstwo Edukacji Narodowej, by w pełni wprowadzić zmiany, czyli obowiązek szkolny dla wszystkich dzieci 6-letnich. Mimo ogromnych pieniędzy, jakie wpompowano w szkoły czy kampanii promocyjnych, nie udało się przekonać wszystkich rodziców. Mam wrażenie, że z roku na rok tych niechętnych zmianie było coraz więcej.
Rodzice, którzy przetestowali reformę na własnych dzieciach mogli zobaczyć w praktyce jak ona wygląda. Kiedy nasza pociecha jest z nami w domu i nie mamy jej z kim porównać, do kogo odnieść jej osiągnięć, to nam - rodzicom - wydaje się, że wszystko robi najlepiej, najszybciej i w ogóle, we wszystkim jest naj. Tymczasem posłanie dziecka do szkoły, gdzie oceniane jest inną miarą, niż rodzicielska, zmienia to spojrzenie. W szkole albo dany poziom rozwojowy osiąga się albo nie. W wielu przypadkach odsłoniło to "niedoskonałości" dzieci, których rodzice wcześniej nie zauważali, nie chcieli zauważyć lub uznali, że z czasem same się wyrównają.

To jak jest z tymi 6-latkami? Nadają się do pierwszej klasy czy nie?
Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć. Każdy 6-latek nadaje się do szkoły, pod warunkiem, że stworzymy w niej odpowiednie dla niego warunki. Przez "odpowiednie" rozumiem zróżnicowane warunki. Bowiem każde dziecko w tym wieku jest inne. (Na przykład w wiejskich szkółkach w Afryce dzieci grupuje się nie ze względu na wiek, a według ich umiejętności. W jednej klasie widziałam 5 i 12 -latka, który wcześniej nie miał styczności ze szkołą. Uczyli się tych samych rzeczy). Wychodząc z założenia, że 6-latek ma zachowaną równowagę w rozwoju fizycznym, psychicznym, społecznym i intelektualnym, możemy założyć, że z pewnością da sobie radę w szkole. Tylko tu też postawię warunek: musi spotkać nauczyciela, który doskonale zna mechanizmy psycho-fizyczne rozwoju dziecka. To znaczy, znać powinien je każdy nauczyciel. Ta wiedza jest konieczną do zdania egzaminów na studiach. Ważne jest to, by stosował ją w praktyce. A z tym wiadomo jak jest. Nauka swoje, a życie codzienne swoje. Dlatego zmieniłabym postawione przez panią pytanie, bo powinniśmy pytać czy szkoła gotowa jest dobrze przyjąć 6-latka.

Wielka przeciwniczka obniżenia wieku szkolnego, Karolina Elbanowska, która wraz z mężem Tomaszem prowadzą akcję "Ratuj Maluchy", nieraz wyliczała wiele przeciwwskazań do posyłania 6-latka do szkoły. "Wiele z tych małych rączek nie ma jeszcze wykształconego tzw. chwytu pisarskiego, a oczekuje się od nich kaligrafowania" - czytamy w jednym z jej komentarzy.
6-latki nie mają mieć takich zdolności. Dzieci w tym wieku powinny pisać, rysować, tworzyć znaki literopodobne (szlaczki) na gładkim papierze. Bez linii, kratek, wzorów. Jeśli już przestrzeń do pisana w jakiś sposób ograniczamy im, to i tak powinna być jak najobszerniejsza. By ruchy dzieci mogły być zamaszyste. Im drobniejsze znaczki dziecko ma napisać, tym napięcie mięśniowe wykorzystywane przy pisaniu jest mocniej angażowane. Pamiętajmy, że wtedy pracują nie tylko paluszki czy dłoń, a całe przedramię czy obojczyk. Chcąc przekonać studentów, by w szkole nie wprowadzali za szybko liniatury czy kratek proszę ich, by wzięli długopis do ręki, z której na co dzień nie korzystają i spróbowali starannie pisać w wąskiej liniaturze. Okaże się, że po chwili boli cała ręka. Taka ciekawostka: w eksperymentalnej szkole Areta w Norwegii w ogóle zrezygnowano z nauki ręcznego pisania. Dzieci uczą się korzystać wyłącznie z klawiatury. Dopiero, kiedy w pełni rozwiną się wszystkie kości (proces trwa nawet do 12 roku życia) zaczynają ćwiczyć pisanie ręczne.

Po tym jak prezydent Andrzej Duda zapowiedział głosowanie w referendum nad obniżeniem wieku szkolnego, resort edukacji natychmiast rozesłał komunikat, w którym przekonuje dlaczego warto posyłać 6-latki do szkoły. Pisze w nim, m.in. o tym, że w większości krajów europejskich 6-latki uczą się w pierwszej klasie. Spośród 202 państw, 134 wysyłają 6-latki do szkół. W UE są to 22 kraje (m.in. Niemcy, Belgia, Holandia, Dania, Francja czy Wielka Brytania). W większości z tych krajów pani była. Jak funkcjonuje w nich system oświaty?
Bardzo dobrze. Nie zauważyłam, by posyłanie 6-latków wiązało się z jakimiś problemami rozwojowymi. Dzieci są bardzo zadowolone z tego, że chodzą do szkoły. Tylko szkoły w tych krajach w jednej kwestii mocno różnią się od naszej. Chodzi o program nauczania.

Nasz jest gorszy?
Przeładowany treścią. My stawiamy przed dziećmi ogrom wymogów do spełnienia. Oczywiście w innych krajach UE uczniowie również muszą osiągać kolejne etapy rozwoju, tylko, że tempo w jakim mają to zrobić jest bardziej zróżnicowane i dostosowane do każdego z osobna. Jest to możliwe dzięki temu, że w klasach jest zdecydowanie mniej dzieci. My chcemy w szybkim tempie nauczyć je mnóstwo rzeczy. Chcemy by szybciej pisały, czytały, liczyły. Na tym nie koniec. Oczekujemy, by zaczęły myśleć na poziomie abstrakcyjnym. Czyli nie mając przed sobą kilku jabłek, które mogą wziąć w rękę i przełożyć obok siebie. Czasem mam wrażenie, że zapominamy analizować wiedzę z psychologii rozwojowej i chcemy przeskoczyć pewne etapy rozwoju dziecka. A tego nie da się zrobić. Dzieci najpierw potrafią myśleć konkretami i obrazami, polega to na wykorzystywaniu do liczenia paluszków czy innych przedmiotów. Nie da się przyspieszyć tego etapu i od razu przeskoczyć do myślenia abstrakcyjnego. Tego, które dzieje się tylko w naszej głowie. Oczywiście jedne dzieci zrozumieją to szybciej. Inne nie. I to one mogą utonąć w niewiedzy. Zaczynają się dla nich problemy. Pamiętajmy, że każde dziecko dobrze zniesie sukces. Problem polega na umiejętności zniesienia porażki. A w tej kwestii dzieci bardzo się różnią. Jednych drobna porażka zmotywuje do większego wysiłku, podejmowania kolejnych prób i osiągania coraz lepszych wyników. Natomiast są dzieci, które doświadczą porażki i nie podejmą drugi raz tego działania. To może być źródłem późniejszych problemów w szkole. Może wystąpić zniechęcenie, depresja a nawet fobia szkolna.

Chyba, by uspokoić rodziców MEN przypomniał jakie prawa mają rodzice 6-latków. Okazuje się, że do grudnia mogą skorzystać z odroczenia i cofnąć dziecko do przedszkola, by tego było mało mogą też poprosić nauczyciela, by nie przepuściło ich pociechy do kolejnej klasy. Taka szkoła na próbę ma sens?
Niech takie możliwości będą. Niech Ministerstwo Edukacji Narodowej o nich przypomina. Mimo to nie zachęcałabym rodziców do korzystania z tego typu rozwiązań. Nie możemy eksperymentować na dzieciach. Przypomnijmy sobie z własnego dzieciństwa, kiedy zrobiliśmy krok do przodu. Np. nauczyliśmy się korzystać ze sztućców, a rodzic po miesiącu czy dwóch uznałby, że jednak nie możemy nimi jeść, bo, np. krzywo trzymamy widelec i zacząłby nas karmić. Jak byśmy się wtedy czuli? Tak samo jest w szkole. Przejście z przedszkola do szkoły jest dla dzieci krokiem w przód. Cofnięcie ich może spowodować więcej szkody niż pożytku. Nie można tego robić. Chyba, że mówimy o dziecku, które dużo choruje, ma spore zaległości i może mieć problem z nadrobieniem ich. Wtedy jest to zrozumiałe.

W tym roku pierwsi uczniowie, którzy rozpoczęli naukę jako 6-latkowie pisali sprawdzian szóstoklasisty. Okazało się, że na każdej płaszczyźnie poradzili sobie lepiej niż ich starsi o rok koledzy z klasy. Tylko musimy pamiętać, że wtedy do szkoły poszły te najzdolniejsze 6-latki. Może to być jakąś formą uspokojenia dla rodziców?
Możemy odnosić się do tych liczb. Tylko musimy pamiętać, że nie dotyczą one całej populacji 6-latków, a tylko tych, które wywodziły się ze "świadomych domów". czyli takich, gdzie rodzice wiedzą jak ważne jest zapewnianie dziecku odpowiedniej liczby i jakości bodźców, spędzanie z nim czasu czy wspólna praca nad zadaniami szkolnymi.

Dr Anna Watoła, pedagog z Uniwersytetu Śląskiego, specjalizująca się w kształceniu wczesnoszkolnym. By poznać różne modele kształcenia najmłodszych dzieci odwiedziła już kilkadziesiąt krajów świata. Jednym z nich jest Kenia. Sytuacja dzieci w Afryce i ich ogromna chęć do nauki tak "uwiodły" panią pedagog, że zdecydowała się tam wybudować szkołę. W ramach prezentu od miejscowych otrzymała kawałek ziemi na wyspie Wasini. W styczniu wybiera się tam ponownie, by już rozpocząć prace budowlane. Cały czas prowadzi też zbiórkę przyborów szkolnych i sprzętu elektronicznego, który zawozi do afrykańskich szkół.

Katarzyna Domagała - Szymonek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.