Runął komin i normalne życie

Czytaj dalej
Fot. Alicja Kucharska
Alicja Kucharska

Runął komin i normalne życie

Alicja Kucharska

- Zimno wciska się w każdy kąt, nie mamy też ciepłej wody - żalą się ludzie. - Najgorzej znoszą to dzieci, zaczęły chorować - mówi jedna z mieszkanek.

Ogrzewania i ciepłej wody mieszkańcy jednego z bloku w Niekarzynie nie mają od ponad miesiąca. Bo na kotłownię zawalił się komin. – Najgorzej jest w łazience, człowiek rozebrany do mycia zimno tam odczuwa najdotkliwiej. Pogoda taka, że jeszcze trzeba by było dobrze dogrzać mieszkanie, ale nie stać nas na grzanie prądem – żali się jedna z kobiet.

Jak podkreślają mieszkańcy, dzieci są chore, powychodziła wilgoć, a chcąc wziąć kąpiel czy umyć naczynia, muszą najpierw zagrzać wodę.

Mieszkańcy wolą wypowiadać się anonimowo. Zaznaczają, że trwająca awaria jest dla nich udręką. - Żeby umyć naczynia, muszę grzać wodę. Żeby się wykąpać, tak samo. To powrót do średniowiecza! Najzimniej jest w łazience - mówi jedna z mieszkanek.

I tak od ponad miesiąca

Od takiego czasu trwają też rozmowy mieszkańców z właścicielem bloku, Lubuska Spółdzielnią Mieszkaniowo-Eksploatacyjną będącą w likwidacji. Chodzi oczywiście o naprawę komina i kotłowni. Szkopuł w tym, że spółdzielnia jest w likwidacji. Słowo „likwidacja” ma tu szczególne znaczenie, gdyż jak powiedziała nam likwidator spółdzielni (nazwisko do wiadomości redakcji), w takiej sytuacji majątek ma być wyprzedawany, a nie remontowy. W związku z tym nikt nie kwapił się do naprawy. Cierpieli i cierpią mieszkańcy.

Likwidator spółdzielni twierdzi, że jej przedstawiciele nie chcieli negocjować w tej sprawie.

– Podejmowaliśmy próby rozwiązania sytuacji, natomiast zarząd wspólnoty nie podjął z nami oficjalnych rozmów i prób znalezienia rozwiązań. Komin zawalił się samoistnie. Próbowaliśmy pomóc, natomiast jeśli nikt nie rozmawia z właścicielem, to my nic na siłę nie będziemy robić – wyjaśnia likwidator, stwierdzając, że zarząd musi zadbać o mieszkańców sam. – Każdorazowo należy rozmawiać. Tu takich rozmów nie przeprowadzono, nie było woli.

Prezes wspólnoty Marcin Grzeszyński jest odmiennego zdania i szybko odpowiada: - Na pierwszym spotkaniu, zaraz po zawaleniu się komina, zostaliśmy zapewnieni, że do świąt wszystko wróci do normy. Tak się nie stało, a teraz próbuje się nam wmówić, że tak naprawdę świetnie się czujemy bez ogrzewania i ciepłej wody, a nikt nie podjął naprawy, bo nam nie zależało. To absurd – podkreśla prezes wspólnoty.

Mieszkańcy postanowili więc wziąć sprawy w swoje ręce, bo po prostu nie było innego wyjścia.

W miesiąc po feralnym upadku komina, na jednym z zebrań wspólnoty zadecydowali, że chcą uniezależnić się od spółdzielni i wybudować kotłownię elektryczną. Jak podkreślił w rozmowie z nami prezes Grzeszyński, mieszkańcom zaproponowano kilka możliwości. Wśród nich były dalsze negocjacje z likwidator spółdzielni, dotyczące naprawy komina, a także zakup kotłowni czy jej termomo-dernizacja. Wygrała jednak inna opcja. – Mieszkańcy zadecydowali o budowie kotłowni elektrycznej, w związku z czym nasze najbliższe działania będą skupiać się na sprawdzaniu możliwości przyłącza. Czekamy na odpowiedź z zakładu energetycznego, czy w naszej lokalizacji w ogóle możliwie jest dostarczenie energii – wyjaśnił M. Grzeszyński.

Komin zawalił się na kotłownię w marcu.
Alicja Kucharska Komin zawalił się na kotłownię w marcu.

Choć wszystkie mieszkania w bloku są już własnościowe, to kotłownia, a także szambo i droga przed blokiem są własnością spółdzielni będącej w likwidacji. Kwestia wykupu gruntów stanie się kolejną sprawą, którą zajmie się wspólnota.

Alicja Kucharska

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.