Sąd skazał nauczyciela z niewielkiej miejscowości w pow. mieleckim za seks z nieletnią. - A gdzie dowody? - pyta nauczyciel

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Andrzej Plęs

Sąd skazał nauczyciela z niewielkiej miejscowości w pow. mieleckim za seks z nieletnią. - A gdzie dowody? - pyta nauczyciel

Andrzej Plęs

Wojciechowi B., nauczycielowi z niewielkiej miejscowości w pow. mieleckim, świat zaczął się walić w 2015 roku, kiedy został oskarżony o utrzymywanie kontaktów seksualnych z nieletnią. Zawalił się ostatecznie, kiedy został skazany. - Bez dowodów winy - zapewnia.

Dla nauczyciela, szczególnie w niewielkiej miejscowości, to śmierć zawodowa. Zapewne niebawem pan Wojciech trafi do powszechnie dostępnego Rejestru Osób Skazanych za Przestępstwa na Tle Seksualnym, więc cały świat będzie mógł się dowiedzieć, że „lubi małe dziewczynki”. I za kraty też może trafić, bo wyrok jest prawomocny.

Nauczyciel do dziś nie może pojąć, jak to się stało. Potrafi tylko zrelacjonować, co znalazł w sądowej dokumentacji. I zapewnia, że nie znalazł tam niczego, co świadczyłoby o jego winie. Bo żadnej winy - zapewnia - nie było.

Pewnie, że znał poszkodowaną, w tej niewielkiej miejscowości w pow. mieleckim wszyscy się znają. Znał Krysię, bo po swoim rozwodzie uderzał w konkury do jej matki, ze związku jednak nic nie wyszło. To było jeszcze w 2013 roku, Krysia wtedy zaczęła chodzić na zajęcia szkolnej sekcji zapaśniczej, którą pan Wojciech prowadził w tutejszej podstawówce.

Później zeznawała, że do sekcji trafiła z dwóch powodów: była wybitnością intelektualną w szkole, za co rówieśnicy - jak mówiła - ją nienawidzili. I była „przy kości” - to też jej słowa - więc z tej nienawiści wołali za nią: wieloryb i tramwaj.

Trafiła do sekcji, żeby stracić trochę na wadze, a poza tym nauczyciel jej się podobał, był dla niej życzliwy i bardzo, bardzo dobrze znał się z jej matką. Pojechała nawet na obóz sportowy, na którym on był jednym z wychowawców.

Potem Krysi zapał sportowy minął, skończyła podstawówkę, nauczyciel stracił z nią kontakt, jak z większością kończących szkołę uczniów. Kontakt odzyskał, kiedy w 2015 r. prokurator zarzucił mu, że dwa lata wcześniej uprawiał seks z 13-letnią wówczas Krysią. I się zaczęło.

Mamo, nie jestem dziewicą

Jest lato 2014 r. Krysia trafia do jednego z małopolskich szpitali z podejrzeniem anoreksji. To tu - przed pierwszym badaniem ginekologicznym - miała zwierzyć się matce, że nie jest dziewicą. Matka nie zgadza się wtedy na badania ginekologiczne córki. Do 2015 r. nie dzieje się nic, matka prokuratury nie zawiadamia, choć „dziewicą nie jest” 14-letnia dziewczynka, a seks z nieletnią jest karalny. W 2015 r. dziewczyna trafia do szpitala po raz drugi, z podobnym rozpoznaniem.

Akt oskarżenia przytacza trochę niejasne okoliczności zdarzenia: matka dziewczynki ponoć znalazła w swojej komórce na fejsbukowym profilu córki wpis pana Wojciecha: „Kochanie, jak się czujesz, odwiedzę cię, mam nadzieję, że się nie gniewasz”. Zaniepokojona postanowiła porozmawiać z córką.

Ta zwierzyła się jej, że przyznała się nowemu partnerowi matki - policjantowi, że dwa lata wcześniej, kiedy była w szóstej klasie, była molestowana przez nauczyciela, że uprawiała z nim seks i ten związek trwał kilka miesięcy.

Do kontaktów miało dochodzić w kantorku sali gimnastycznej w szkole, na obozie sportowym wręcz kilka razy dziennie, podczas zawodów zapaśniczych miał być seks klasyczny, oralny i analny, akt oskarżenia pełen jest szczegółowych opisów tych sytuacji. Także na działce brata pana Wojciecha pod Dębicą.

W telefonie nastolatki miała być moc erotycznych SMS-ów, jakie otrzymywała od nauczyciela. Dziewczyna wszystko to odnotowywała w pamiętniku, tu nazwisko pana Wojciecha nie pada, erotycznym partnerem dziecka jest Volt lub Voldemort.

Matka powiadomiła lekarzy, szpital w takiej sytuacji ma obowiązek zawiadomić prokuraturę, co też uczynił. Prokuraturze Krysia przyznała, że do kontaktów seksualnych z nauczycielem dochodziło za jej zgodą, choć nie zawsze. Kontakt między uczennicą a nauczycielem urwał się, kiedy dziewczynka skończyła podstawówkę i trafiła do gimnazjum.

Jeszcze rok później nauczyciel miał wysłać dziewczynce SMS-a na Dzień Kobiet. To dla dziecka był - jak utrzymuje akt oskarżenia - początek stanów depresyjnych, początek drastycznej diety odchudzającej, w wyniku której Krysia trafiła do szpitala.

To był też początek śledztwa, procesu przed Sądem Rejonowym w Mielcu, potem okręgowym w Tarnobrzegu, gdzie po trzech latach od postawienia zarzutów nauczyciel ostatecznie został skazany na pięć lat więzienia, pięć lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela i pracy z dziećmi, przez osiem lat zakazano mu kontaktowania się z poszkodowaną i zbliżania do niej. I od tej pory skazany zastanawia się, na podstawie jakich dowodów został skazany. Bo te, na które powoływała się prokuratura i sądy, według niego za dowody uznać nie można.

- Nigdy nie kontaktowałem się z tą dziewczynką ani telefonicznie, ani mejlowo, ani przez żadnego fejsbuka, z którego i tak nie korzystam.

- zapewnia.

Obrona kontratakuje

Zdaniem powołanej przez prokuraturę biegłej psycholog, dziewczynka jest wybitnie inteligentna, średnio podatna na wpływy zewnętrze, nie ma skłonności do fantazjowania. Za to zdradza zachowania posttraumatyczne i ma Syndrom Stresu Pourazowego. Stąd anoreksja, depresja i myśli samobójcze. Badaniom biegłych poddano również nauczyciela, biegli uznali, że nie ma skłonności władczych, nie ma powodu leczyć go z zaburzeń preferencji seksualnych.

Obrońca skazanego siadł do lektury akt sprawy i dopatrzył się wielu niejasności. Pani psycholog badającej dziewczynkę i dwukrotnie wydającej w tej sprawie opinię nie ma na liście biegłych sądowych, więc jej kwalifikacje są wątpliwe - zaczął we wniosku dowodowym. Pani psycholog nie podała metod badawczych, a - jego zdaniem - jedynie powieliła w opinii zeznania poszkodowanej. I jak to się stało, że dziewczynka dopiero po dwóch latach zaczęła zdradzać objawy posttraumatyczne, a przez te dwa lata nie miała objawów depresji, jej wyniki w nauce były więcej niż wybitne?

Obrońca przytacza też zapis z wywiadu lekarskiego z 2014 r., sporządzonego na podstawie słów matki: „Według matki, dziewczynka jest bardzo inteligentna i bardzo manipulująca, potrafi sprawić, że otoczenie odbiera ją tak, jak ona chce”. I jeszcze symptomatyczny zapis ze szpitalnej historii choroby: „Pacjentka przyjęta w dniu dzisiejszym, jak sama mówi - z powodu chorej głowy - cierpi na chorobliwe dążenie do doskonałości”. A w zeznaniach byłej nauczycielki znalazło się takie zdanie: „Miała wybitne zdolności aktorskie” i uczestniczyła w szkolnych inscenizacjach teatralnych.

Obrońca oskarżonego dał opinię pani psycholog do analizy biegłemu sądowemu z zakresu psychologii, z tytułem doktora i wykładowcy uniwersyteckiemu. Dokonana przez niego wielostronicowa analiza obu opinii, napisanych przez panią psycholog, zawiera takie zdanie: „Nie da się stwierdzić, aby opinie zostały napisane w zgodzie z aktualnym stanem wiedzy psychologicznej”. Wytkniętych błędów jest tu moc. W podtekście: opinie pani psycholog są nieprofesjonalne i mało wiarygodne. A przecież to one stały się podstawą do skazania nauczyciela.

Wątpliwości więcej

Zapisy z pamiętnika nie obciążają nauczyciela bezpośrednio z nazwiska, ale pełno w nim wątków, które można z nim powiązać. A obrońca ma wątpliwości, kiedy te wpisy powstały. Bo między notatkami puste strony, raz ołówkiem, raz długopisem. I kiedy? W 2013 r., więc „na bieżąco”, czy dwa lata później dla potrzeb procesu?

Ekspert kryminalistyczny w zakresie grafologii i biegły sądowy potwierdził, że pisane były tą samą ręką, ale zaznaczył w swojej opinii: „wykonawczyni ich ma skłonności do konfabulacji, do których sama przyznaje się w tekstach. Nie można wykluczyć, że skłonność do konfabulacji jest przypisana nagminnie”. Sąd nie uwzględnił uwag eksperta, bo też opinia pisana była na zlecenie obrony.

I wcale nie trauma była powodem anoreksji dziewczynki, jak twierdziła pani psycholog - przekonuje obrońca. Raczej presja koleżanek, które nazywały ją „wielorybem” i „tramwajem”, złośliwie podrzuciły książkę o odchudzaniu.

I znalazł jeszcze więcej nieścisłości, których - według niego - śledczy nawet nie starali się wyjaśnić. Bo matka dziewczynki zeznała, iż ma nagranie z 2014 r., w którym nauczyciel przyznał się jej do obcowania płciowego z jej córką. Nagrania nikt nie słyszał, nie wiadomo, czy w ogóle istniało. Gdyby jednak, to dlaczego matka nie zawiadomiła prokuratury jeszcze tego samego dnia, tylko zdecydowała się to zrobić rok później?

I więcej: dyrektorka szkoły, w której pracował trener, zeznała, że matka Krysi pojawiła się w jej gabinecie w 2014 r. z informacją, że podejrzewa, iż nauczyciel wf. molestuje jej dziecko. Skąd podejrzenia? Nie córka jej powiedziała, ale wie o tym z jej pamiętnika albo od lekarza. Dlaczego wtedy lekarz nie zgłosił sprawy policji, choć miał taki obowiązek? I który lekarz - tego też nie wyjaśniono.

Na propozycję dyrektorki, że ona sama zawiadomi prokuraturę, matka stanowczo jej tego zabroniła. Jak to się ma do późniejszych jej zeznań, że o rzekomych kontaktach nauczyciela z jej córką dowiedziała się dopiero w 2015 r. podczas pobytu córki w szpitalu? - pyta obrońca.

Poszkodowana zeznała też, że w 2013 r. nauczyciel wywoził ją na działkę brata pod Dębicą, gdzie przez trzy godziny uprawiali seks. Musieliby to robić na gołej ziemi, bo domek letniskowy zaczęto tam budować dopiero w 2016 roku. Sąd uznał, że do tego zdarzenia musiało dojść, bo „skąd poszkodowana wiedziałaby, że brat oskarżonego ma pod Dębicą działkę”.

A dowody pisane, które miały świadczyć o winie trenera? Wpisy nauczyciela na Facebooku dziewczynki? Ona sama oświadczyła, że stronę skasowała, bo lekarze doradzili jej, że będzie to miało dla niej działanie psychoterapeutyczne. Czyli tu dowodów brak.

A SMS-y od niego? Starego telefonu dziecka nie udało się uruchomić, SMS-ów dowodowych też nie ma, a dziewczynka oświadczyła, że SMS-y i zawartość skrzynki mejlowej z wpisami od mężczyzny wykasowała. Że takie wpisy w ogóle istniały, śledczy (i sąd) wiedzieli tylko od niej. Czy w ogóle istniały - dowodów nie ma.

Obrona wnioskowała, by zwrócić się do operatorów o dostarczenie tych wpisów. Okazało się, że po trzech latach to technicznie niemożliwe.

A co o związku nauczyciela i uczennicy mówią zeznania świadków? - Przesłuchano uczestników obozów sportowych, w których poszkodowana uczestniczyła, wychowawców, opiekunów, jej koleżanki i kolegów szkolnych. Nikt nie potwierdził, żeby zauważył jakieś nienormalne relacje między nami - zapewnia skazany. Jednak koledzy nauczyciela, też trenerzy, mocno dziwili się, że zabiera na obozy i trenuje dziewczynkę, która jako sportsmenka „nie rokuje”.

Wina nie budzi wątpliwości?

Uzasadnienie sądu w Mielcu do wyroku skazującego obszernie opisuje, dlaczego trenera uznano za winnego. Sąd oparł się na zeznaniach matki i córki, zaś wyjaśnieniom nauczyciela „nie dał wiary”.

Są też argumenty, które zadziwiłyby niejednego prawnika: „Szczegóły, jakie (pokrzywdzona) podawała, związane np. z poszczególnymi wyjazdami, znajdowały potwierdzenie w relacji innych osób. Osoby te nie zaobserwowały wprawdzie seksualnych zachowań oskarżonego, ale B... (pan Wojciech - red.) podejmując je, był bardzo ostrożny i patrzył, czy nikt go nie obserwuje”. W ten sposób brak dowodu stał się dowodem.

I dalej: „Podawała okoliczności związane z wyjazdami, które następnie weryfikowane w toku postępowania potwierdziły się. Wprawdzie część z nich nie znalazła potwierdzenia w zeznaniach świadków, ale nie znaczy, że nie miało to miejsca”. A w ogóle świadkowie „nie byli zainteresowani potwierdzeniem tego, gdyż mogłoby to oznaczać, że mieli wiedzę o takich zachowaniach, a nic z tym nie zrobili, nie zawiadomili nikogo”.

Sąd mielecki przyznaje w uzasadnieniu, że nie dało się odtworzyć SMS-ów z telefonu pokrzywdzonej, bo je wykasowała, nie dało się odtworzyć mejli od nauczyciela na jej skrzynce pocztowej, bo je wykasowała, ale nieistniejące SMS-y i mejle też stały się dowodem jego winy. Podobnie, jak badanie ginekologiczne poszkodowanej, które „wskazuje na wielokrotne odbycie stosunków płciowych”. Tyle że badania wykonano dwa lata po tym, jak ponoć spotykała się z nauczycielem.

Sąd wykluczył, że uprawiała seks z kimkolwiek innym. Dlaczego? Bo „z pewnością ktoś ze świadków miałby o tym wiedzę”. Jeśli szkolne koleżanki dziewczynki zaprzeczały w zeznaniach, by kiedykolwiek były świadkami niewłaściwego zachowania nauczyciela wobec poszkodowanej, to dlatego że „jest to sprawa wstydliwa i mogły nie chcieć tego potwierdzić”.

Sąd przyznał, że matka pokrzywdzonej nigdy nie była świadkiem tego, co zarzucono trenerowi, wszystko, o czym zeznała, wiedziała z ust córki. Podobnie jak jej partner - policjant: zeznawał przeciwko nauczycielowi, ale wszystko, co powiedział, wiedział albo od córki, albo od matki, która wiedziała od córki.

W ten sposób pan Wojciech - w opinii sądu - został pedofilem, na co wskazują SMS-y i mejle, których nikt nie widział, i badania ginekologiczne, wykonane dwa lata po tym, jak cokolwiek mogły ustalić. Nauczyciel poddał się dobrowolnie badaniu wariografem, to potwierdziło, że nie kłamie. Sąd taki dowód odrzucił.

Sąd w Mielcu uznał, że „wina oskarżonego nie budzi wątpliwości”. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu, który podzielił punkt widzenia sędziów mieleckich. Ostatecznie i prawomocnie: pięć lat więzienia, pięć lat zakazu wykonywania zawodu, który wiąże się z kontaktami z dziećmi.

Śmierć nie tylko zawodowa

Nim wyrok jeszcze zapadł, dyrekcja szkoły zawiesiła pana Wojciecha w pełnieniu obowiązków zawodowych do czasu zakończenia postępowania karnego. Wyrok przynajmniej na pięć lat eliminuje go z zawodu, w praktyce - może na zawsze, bo - jakiekolwiek były jego kontakty z nastolatką - opinia pedofila przylgnie do niego na długo, jeśli nie na zawsze.

Także - by zaprzeczyć takim sądom - poddał się badaniom trzyosobowego konsylium psychiatrów, a ci zaprzeczyli, by miał pedofilskie skłonności i zaburzenia seksualne.

- Wyrok Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu oraz poprzedzający go wyrok Sądu Rejonowego w Mielcu są - w mojej ocenie - przykładem karnego populizmu penalnego - ocenia Wojciech Lachowicz, adwokat skazanego. - Polega to na tym, że sąd kształtuje swoje opinie pod wpływem emocji potępiających czyny pedofilskie, a nie na podstawie materiału dowodowego, który nie jest należycie analizowany.

On i jego klient czekają jeszcze na uzasadnienie do wyroku sądu okręgowego, na jego podstawie mają zamiar sformułować wniosek o kasację wyroku.

PS Dane personalne zostały zmienione.
OD REDAKCJI: Nie czujemy się uprawnieni do tego, by przesądzać o winie bądź niewinności skazanego. Prawomocny wyrok zapadł. Sposób potraktowania przez sąd materiału dowodowego budzi jednak poważne wątpliwości.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.