Samotni rodzice czwórki dzieci w mieście przyjaznym rodzinie

Czytaj dalej
Marta Żbikowska

Samotni rodzice czwórki dzieci w mieście przyjaznym rodzinie

Marta Żbikowska

W Gdańsku prezydent wręczył rodzicom trojaczków urodzonym w jego mieście wózek, inne samorządy przysyłają listy gratulacyjne. W Poznaniu Paulina i Paweł, rodzice trojaczków, wysłali w lutym list do prezydenta miasta. Proszą w nim o wsparcie takich rodzin jak ich, pominiętych przez system. Odpowiedzi nie ma.

Od początku były mistrzami budowania napięcia. Podczas pierwszej wizyty u lekarza Paulina otrzymała potwierdzenie o ciąży.

- Cieszyliśmy się, bo chcieliśmy mieć drugie dziecko

- mówi Paweł, mąż Pauliny. Tydzień później, podczas kolejnej wizyty lekarz poinformował ich o ciąży mnogiej. Wrócili do domu i zaczęli oswajać się z tym wyzwaniem. Bliźniaki zmieniały trochę wyobrażenie o przyszłości.

- Na początku to był szok, ale po rozmowie uspokoiliśmy się trochę - mówi Paweł. - Mamy duże mieszkanie, nieźle zarabiamy, poradzimy sobie - wspomina mężczyzna.

Trzecia wizyta u lekarza zupełnie rozbiła ten z trudem zbudowany spokój. Okazało się, że ciąża jest trojacza.

- Zaczęłam bać się kolejnych wizyt, bo nie wiedziałam, ile jeszcze dzieci się pojawi

- trochę żartuje dziś Paulina. - Zacząłem szukać w internecie informacji, ile dzieci może maksymalnie urodzić się z jednej ciąży - wspomina Paweł.

Trudna ciąża

Lekarze od początku nie dawali im wielu powodów do radości. Ciąża mnoga z definicji jest zagrożona. W czasie oczekiwania na dzieci Paulina i Paweł przeżyli wiele dramatycznych chwil.

- Słyszeliśmy od lekarzy, jakie mamy małe szanse na to, żeby wszystkie dzieci się urodziły, a już minimalne, żeby były zdrowe

- wspomina Paweł. - Staraliśmy się przygotować na każdą ewentualność, ale to jest trudne, bardzo obciążające psychicznie. W tym czasie musieliśmy normalnie zajmować się naszą starszą, wtedy dziewięcioletnią córką, odprowadzać ją do szkoły, odrabiać z nią lekcje.

Już wtedy zmieniła się sytuacja materialna małżeństwa. Wprawdzie zwolnienie lekarskie w czasie ciąży gwarantuje sto procent wynagrodzenia, ale znaczącą częścią dochodu rodziny była praca Pawła, który prowadzi własną działalność gospodarczą.

- Paulina musiała leżeć, a ja zajmowałem się domem i córką, coraz mniej pracowałem, co wiązało się z utratą dochodu

- przyznaje Paweł. - Mieliśmy jakieś oszczędności, ale mieliśmy też świadomość, że po urodzeniu dzieci czekają nas większe wydatki. Organizacyjnie też było to trudne, chociaż totalny paraliż miał dopiero nadejść. Szczęściem było, że prowadzę własną firmę i mogę gospodarować swoim czasem, gdybym był na etacie, nie wiem, jak byśmy sobie poradzili.

Wczesny poród

Pierwsza na świat przyszła Kaja z wagą 1185 gramów. Otrzymała tylko jeden punkt w skali Apgar. Dziewczynka trafiła na oddział intensywnej opieki neonatologicznej w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym UMP przy ulicy Polnej w Poznaniu. To właśnie tam 22 sierpnia 2016 roku Paulina urodziła trojaczki. Druga była Nina, która ważyła 1370 gramów, ostatni Antoś z wagą 1590 gramów. Dziewczynki są podobne do siebie jak dwie krople wody. Są jednojajowe. Antoś ciągle jest zdecydowanie większy od sióstr. Żadnego z dzieci nie ominęły problemy zdrowotne.

- Były to typowe problemy wcześniaków, dzieci urodziły się w 32 tygodniu ciąży

- tłumaczy Paulina. - Wymagały jednak przez jakiś czas opieki szpitalnej, a po powrocie do domu rehabilitacji.

Małżeństwo próbuje opisać, jak wyglądało ich życie, gdy dzieci zaczęły wracać do domu. Bo ze szpitala nie zostały wypisane jednocześnie. Pierwszy, po 3 tygodniach wrócił Antoś, Kaja potrzebowała dwóch miesięcy, żeby osiągnąć odpowiednią wagę i stan zdrowia. Paulina i Paweł balansowali wtedy na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej.

- Gdy wszystkie były w szpitalu, jakoś to ogarnialiśmy, choć też były na różnych oddziałach, starałem się, aby każdego dnia spędzić z każdym trochę czasu

- przyznaje Paweł.

Paulina w tym czasie odciągała mleko, które podawane było przede wszystkim najmniejszej córeczce.

- Gdy Antoś wrócił do domu, jedno z nas jeździło do szpitala, a drugie musiało zostać z synkiem w domu - wspomina Paulina. - Staraliśmy się wymieniać.

Czasu na pracę Paweł miał coraz mniej, ale prawdziwy kubeł zimnej wody miał się wylać na ich głowy dopiero po powrocie wszystkich dzieci do domu.

Samotność w dużym mieście

Paulina i Paweł pochodzą znad morza. Tam mieszkają ich rodziny. W Poznaniu zostali po studiach. Z tym miastem związali przyszłość. Tutaj pracowali, płacili podatki, tutaj kupili mieszkanie. Na szczęście duże, w którym pomieści się ich wielodzietna rodzina.

- Moja mama miała możliwość przejścia na zasiłek przedemerytalny i przyjechała do nas pomóc nam w pierwszych tygodniach

- mówi Paulina. - Ale ona też ma swoje życie, pozostałe wnuki, nie mogła u nas siedzieć w nieskończoność. Jej pomoc w tym pierwszym okresie była nieoceniona.

Gdy trojaczki wyszły ze szpitala, rodzice otrzymali cały plik skierowań do specjalistów. - Kalendarz mieliśmy napięty do granic możliwości - wspomina Paulina. - Każdego dnia coś mieliśmy zaplanowane. Jeździliśmy na rehabilitację, wizyty kontrolne do specjalistów, na szczepienia. Wszędzie z całą trójką.

Ze względów logistycznych rodzice zdecydowali się na rehabilitację domową, która dla trojga dzieci kosztuje ich ponad 1000 złotych miesięcznie.

Nie jest tajemnicą, że człowiek ma tylko dwie ręce. A pani Paulina jeździła wszędzie z trójką dzieci w fotelikach. Pomagał jej mąż. Ciągle kosztem pracy.

- Nie oczekiwaliśmy jakiegoś specjalnego traktowania z tego powodu, że urodziły się nam trojaczki, ale chcieliśmy chociaż zrozumienia naszej sytuacji

- mówi Paweł. - Tymczasem mieliśmy wrażenie, że wszędzie napotykamy schody.

Paulina i Paweł nigdy nie korzystali z pomocy miasta ani żadnych organizacji. Radzili sobie dobrze, nie mieli takiej potrzeby. Uznali jednak, że znaleźli się w sytuacji wyjątkowej i naiwnie sądzili, że dla takich przypadków Poznań posiada specjalną ofertę.

- Wstąpiliśmy do takiej grupy na portalu społecznościowym dla rodzin z trojaczkami i czworaczkami - mówi Paulina.

- Tam widzieliśmy, że rodziny z innych miast otrzymują pomoc od swoich samorządów. Ktoś wrzucił zdjęcie z prezydentem Gdańska, który wręczył trojaczkom wózek, ktoś inny cieszył się, że dostał list gratulacyjny. Zaczęliśmy więc szukać pomocy w Poznaniu.

Szczęście, wydatki i 500+ razy 3

Rodzice trojaczków wysłali e-maila do Urzędu Miasta z pytaniem o możliwości uzyskania wsparcia w ich sytuacji. Otrzymali odpowiedź z listą linków do instytucji, które mogłyby im pomóc.

- Okazało się, że 90 procent tych adresów to informacje o zasiłkach, które nam się nie należą z powodu zbyt wysokich dochodów - mówi Paweł. Nam nawet nie chodziło o pieniądze. Pytaliśmy na przykład o możliwość uzyskania pomocy opiekunki.

Po usługi opiekuńcze rodzina została skierowana do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. W mieszkaniu trojaczków pojawił się pracownik socjalny, który przeprowadził wywiad. Po nim okazało się, że takich wizyt potrzeba więcej. Rodzinę odwiedziła kolejna osoba - szefowa opiekunek. Na koniec dowiedzieli się, że z powodu zbyt wysokich dochodów, które uzyskali w 2014 roku, mogą liczyć jedynie na usługi opiekuńcze, które muszą opłacić sobie sami. Do tego, opiekunka mogłaby przychodzić do nich dwa razy w tygodniu, w wyznaczonych z góry dniach i godzinach. Akurat takich, kiedy dzieci śpią.

- Za te usługi mieliśmy sami płacić 25 złotych za godzinę - mówi Paweł. - Wyjątkowo w pierwszych miesiącach przyznano nam 20 procent zniżki, czyli za to, że przyszłaby do nas pani popatrzeć, jak dzieci śpią, mielibyśmy płacić 80 złotych tygodniowo. Zrezygnowaliśmy.

Po odbijaniu się od urzędu do urzędu, w lutym, zdesperowani rodzice napisali list do prezydenta Poznania, w którym przedstawili swoją sytuację.

„Mieszkamy w Poznaniu, tu jesteśmy zameldowani. Zwracaliśmy się już z pytaniami o finansowe i „osobowe” (opiekunka) wsparcie do MOPR, PCŚ, WZISS Urzędu Miasta Poznania. Otrzymaliśmy karty dużej rodziny, zniżkę na MPK i 500+, ale to standardowe świadczenia dla rodzin wielodzietnych. Nie udało nam się do tej pory uzyskać informacji, czy jest możliwe wsparcie z tytułu urodzenia trojaczków właśnie, gdzie potrzeby opieki i wydatki są duże i trzeba je ponosić na bieżąco dla trójki dzieci jednocześnie. Z uzyskanych odpowiedzi wnosimy, że brak procedur na sytuację, gdy w Poznaniu rodzą się trojaczki, ale też nikt ich nie tworzy ani nie rozpatruje sytuacji indywidualnie, kiedy ta się już pojawiła”

- napisali do prezydenta. Do dzisiaj nie otrzymali odpowiedzi.

W końcu rodzice trojaczków trafili do Centrum Inicjatyw Rodzinnych. Po raz pierwszy spotkali się ze zrozumieniem.

- Skontaktowałam panią Paulinę z Poznańskim Centrum Wolontariatu i Związkiem Dużych Rodzin Trzy Plus - mówi Urszula Mańkowska, dyrektor Centrum Inicjatyw Rodzinnych w Poznaniu. - Poinformowałam o ich sytuacji również Komisję Rodziny Rady Miasta Poznania, prezydenta oraz Radę Rodziny Dużej. CIR w swoich kompetencjach nie ma takiej możliwości, aby udzielić bezpośredniej pomocy tej rodzinie. Ich kłopot polega na tym, że do tej pory bardzo dobrze sobie radzili, zresztą niekoniecznie chodzi o wsparcie finansowe, ale o realną pomoc i wiedzę, której im brakuje. Nikt nie jest przygotowany na problemy, które mogą pojawić się wraz z przyjściem na świat trojaczków.

Urszula Mańkowska zaprosiła Paulinę i Pawła na spotkanie z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, który odwiedził CIR. Rzecznik był zainteresowany sytuacją osób, które potrzebują wsparcia, ale nie mieszczą się w systemie standardowej pomocy. Ich losem zainteresowało się również poznańskie koło Związku Dużych Rodzin Trzy Plus.

- W systemie wsparcia dla rodzin jest luka i należy ją wypełnić

- mówi Monika Ławrynowicz z ZDR 3 Plus. - Odsyłanie takich osób od urzędu do urzędu to nie jest rozwiązanie. Uważam, że należałoby wypracować w naszym mieście procedury obowiązujące w takiej sytuacji. Nawet dobrze radząca sobie rodzina w obliczu tak dużego wyzwania, jakim jest pojawienie się trojaczków, ma prawo czuć się zagubiona.

Na podstawowe potrzeby trojaczków Paulina i Paweł wydają około 3 tysięcy złotych miesięcznie. Tyle kosztują tylko pieluchy, mleko i rehabilitacja.

- Na szczęście pomaga nam rodzina - mówi Paulina. - Na początku też znajomi przynosili nam ubranka czy pieluchy. Taka pomoc nie będzie jednak trwała wiecznie, ale też nie o to chodzi.

Paweł mówi wprost, że gdyby nie musiał tyle czasu przeznaczać na opiekę nad dziećmi, mógłby normalnie pracować, a to wystarczyłoby na utrzymanie rodziny.

- To wszystko jest ze sobą związane, potrzebujemy pomocy, aby normalnie pracować i zarabiać, bo jeśli nie, będziemy potrzebować zasiłków, żeby się utrzymać

- mówi Paweł.

Rodzice przyznają, że spotykają się z różnymi reakcjami na swoją niespodziewaną i nagłą wielodzietność.

- Zazwyczaj są to pozytywne gesty, ale często też słyszę przykre słowa, które świadczą o kompletnym nierozumieniu naszej sytuacji - mówi Paulina. - Gdy idziemy z naszym trojaczym wózkiem przez osiedle, ludzie zazwyczaj widzą to 1500 złotych, które otrzymujemy z programu 500 plus.

Rodzina rośnie, komfort spada

Komfort życia polskich rodzin Główny Urząd Statystyczny badał w 2011 roku, czyli na długo przed wprowadzeniem programu 500 plus. Choć struktura wydatków mogła ulec zmianie, tendencja ciągle jest taka sama, a potrzeby dzieci nie zmieniły się. Według tamtych badań zagrożonych ubóstwem było 11,4 procent rodzin z jednym dzieckiem i 34,4 procent rodzin z co najmniej trojgiem dzieci. To pokazuje, jak wraz z kolejnym dzieckiem spada standard życia rodziny. GUS przedstawił też analizy, z których wynika, że ze wspólnego wyjazdu wakacyjnego z powodów finansowych rezygnuje 18,7 małżeństw i związków nieformalnych, w których wychowuje się jedno dziecko oraz 63,5 procent rodzin z co najmniej trojgiem dzieci. Z tych samych badań wynika, że im więcej dzieci w rodzinie, tym więcej wydatków, z których trzeba zrezygnować. Brak możliwości zorganizowania każdemu dziecku przyjęcia urodzinowego deklarowało 3,7 proc rodzin z jednym dzieckiem, 6 proc. rodzin z dwojgiem dzieci i 21,7 proc. rodzin wielodzietnych, w których wychowuje się troje lub więcej dzieci.

- Spadek standardu wynika nie tylko z większych wydatków, ale też w rodzinach wielodzietnych zazwyczaj jedna osoba nie jest w stanie skoncentrować się na zarabianiu pieniędzy, ale zajmuje się domem - zauważa Monika Ławrynowicz. - Często rezygnuje z pracy, a nawet jeśli ją zachowa, to pracuje mniej wydajnie.

Klub poznańskich trojaczków

Trojaczki to sytuacja wyjątkowa nie tylko ze względu na fizjologię. Według statystyki trojaczki przychodzą na świat raz na 7 tysięcy urodzeń. W 2016 roku w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym UMP przy ul. Polnej odbyło się 12 porodów trojaczych (na 7608 wszystkich porodów). Jest to jednak szpital wyjątkowy. Trafiają tu trudne przypadki z całego województwa, a nawet z bardziej odległych rejonów. Ciąża mnoga zawsze jest przypadkiem trudnym.

Do Poznańskiego Centrum Świadczeń od 2010 roku wpłynęło 11 wniosków o potrójne „becikowe”. Można więc przypuszczać, że w tylu poznańskich rodzinach przyszły w tym czasie na świat trojaczki.

- Dużo myślałam o sytuacji pani Pauliny, która mi bardzo imponuje swoim macierzyństwem

- przyznaje Urszula Mańkowska. - Zastanawiałam się razem z nią, co moglibyśmy zrobić w ramach działalności CIR-u. Doszłyśmy do wniosku, że jedna z rzeczy, których im brakuje to wiedza. Stąd pomysł na spotkanie dla rodzin, w których urodziły się trojaczki.

- Na spotkanie zaprosilibyśmy rodziny na różnym etapie rodzicielstwa, w których urodziły się trojaczki lub czworaczki. Mogłyby one regularnie dzielić się swoją wiedzą, doświadczeniem, a także rzeczami materialnymi. Nowy wózek trojaczy to wydatek zaczynający się od 4,5 tysiąca złotych. W większości sklepów jest on niedostępny, zdarza się, że może być sprowadzony na zamówienie, co wymaga czasu. Paulina i Paweł stracili wiele godzin na poszukiwanie takiego wózka. A czas w rodzinie wielodzietnej jest na wagę złota. Według wspomnianych badań GUS-u w rodzinie z jednym dzieckiem kobieta przeznacza na zajmowanie się domem ok. 4,5 godziny dziennie. W rodzinach z trojgiem i więcej dzieci jest to 5,5 godziny. Aby więc nie tracić cennego czasu, rodzice w klubie dowiadywaliby się, na przykład, gdzie udać się po wózek.

- Być może dla osób, które nigdy nie zetknęły się z takimi problemami, to sprawy abstrakcyjne

- mówi Monika Ławrynowicz, która wychowuje z mężem pięcioro dzieci. - Ale rodziny podobne do naszej wiedzą, jak samotna może być wielodzietność.

Marta Żbikowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.