Scenografia zza kulis. Wielka Barbara Ptak i jej książka [LINIA CZASU]

Czytaj dalej
Henryka Wach-Malicka

Scenografia zza kulis. Wielka Barbara Ptak i jej książka [LINIA CZASU]

Henryka Wach-Malicka

„Księga wspomnień” Barbary Ptak waży… 6 kilogramów. A to fragment dorobku wielkiej artystki, której znaczenia dla polskiej scenografii tak łatwo zważyć się już nie da.

Album nosi tytuł „Moje Fascynacje Filmem i Teatrem” (scenografka uwielbia wielkie litery, o których mówi, że mają w sobie energię i ekspresję). Jego wydanie sfinansował, rzecz w Polsce wciąż niesłychanie rzadka, prywatny biznesmen i znany mecenas sztuki - Stanisław Więcek, który mówi: - Twórczość pani Barbary Ptak darzę ogromnym uznaniem i uważam, że dorobek artystyczny tego formatu winien być promowany przez państwo i mecenat prywatny.

Książka ma zaś bardzo osobisty charakter. Artystka sama, co oczywiste, wybrała dziesiątki reprodukowanych tu projektów scenografii i kostiumów oraz skomponowała graficznie (naprawdę pięknie) każdą stronicę. Po raz pierwszy postanowiła natomiast spisać również swoje wspomnienia. Czasem są to poważne refleksje profesjonalistki, czasem eseje z pogranicza historii sztuki, kultury i mody, a czasem tylko ulotne impresje, dotyczące wydarzeń, ludzi, emocji, a nawet krajobrazów i obyczajów.

- Nigdy nie wiedziałam - opowiada o powstawaniu książki - dokąd zaprowadzi mnie kolejna teczka z dokumentacją konkretnego filmu lub przedstawienia. Otwierałam pudło, wyciągałam notatki i szkice, a wspomnienia przychodziły same. Spisywałam je ręcznie, zawsze tak robię. Podobnie projektuję. Dziś można posiłkować się programami komputerowymi, ale do mnie pomysły przychodzą tylko wtedy, gdy trzymam w ręku pędzel albo ołówek. Wtedy skupiam się całkowicie. Uwalniam wyobraźnię, pracuję bez poczucia czasu, wpadam w rodzaj transu. Przy pisaniu tych wspomnień też tak było. Nie raz i nie dwa odkrywałam ze zdumieniem, że jest głęboka noc, a ja wciąż w Bucharze, bo kręcimy „Faraona”.

Albo sprawdzam, czy na nowej sukni Barbary Niechcicowej fałdy układają się jak należy, bo nadchodzi kolejny dzień zdjęciowy do „Nocy i dni”. Albo znów złorzeczę, że roztrwoniono tyle pięknych kostiumów i prawdziwych klejnotów (bo one, te klejnoty, były prawdziwe, to w Jabloneksie przekuwano moje pomysły na korony i pierścienie) z „Królowej Bony”. Ktoś je niefrasobliwie porzucił, a potem zniknęły bez śladu; i futra, i biżuteria... Tak, przez dwa lata pracy nad „Moimi Fascynacjami” przeżyłam na nowo 60 lat pracy zawodowej i twórczej. To się przesuwało, jak na przyspieszonym filmie. Ale w końcu film i teatr to przecież połowa mojego życia. A może nawet więcej?

Mieszkanie za czytanie

Niekonwencjonalna (gdy chce)
„Droga Barbaro. Pierwsze projekty Twoich kostiumów do „Ziemi obiecanej” (…) wydawały się nadwyraziste. Ale w zagranych już scenach filmu dostrzegłem, jak dalece ośmielają one aktorów. Przekroczyłaś, Barbaro, krąg „dobrego gustu” i wypuściłaś z klatki te oszalałe ptaki (…) Jestem szczęśliwy, że oglądając projekty przed realizacją, nie zdradziłem przed Tobą swoich obaw. Nie zawiodłem się na rezultacie! Taka praca nie zdarza się w filmie zbyt często...”. Andrzej Wajda

Barbara Ptak zaprojektowała kostiumy do prawie stu filmów fabularnych i telewizyjnych. Zaufanie reżyserów do jej wiedzy, doświadczenia i niebywałej fantazji rosło wraz z kolejnymi obrazami, a ponieważ pracę w kinematografii zaczęła jako studentka Akademii Sztuk Pięknych, więc i dobrą markę wyrobiła sobie dość wcześnie.

Nigdy nie lekceważyła jednak żadnej propozycji, przygotowując się do kolejnej tak samo starannie, jak do wszystkich poprzednich. Nie miało też znaczenia, czy cała obsada „do ubrania” to raptem trzy osoby, jak w „Nożu w wodzie” Romana Polańskiego, czy cały królewski dwór (o reszcie postaci nie wspominając), jak w opowieści o Barbarze Radziwiłłównie, w reżyserii Janusza Majewskiego, czy innych filmach historycznych, których ma zresztą w dorobku pokaźną listę. Do dziś wszystkie realizacje darzy identycznym sentymentem, ale „Ziemia obiecana” ma w jej osiągnięciach i wspomnieniach miejsce szczególne. Z wielu względów.

Praca z Andrzejem Wajdą była nie tylko pracą z wybitnym reżyserem, ale także z artystą malarzem. A zetknięcie się silnych osobowości może skutkować w sztuce tylko dwoma rozwiązaniami: idealnym porozumieniem albo… walką na noże (czytaj: na wizje plastyczne). Scenografka nie ukrywa, że po wielokrotnej lekturze powieści Władysława Reymonta wymyśliła sobie wygląd i ubiór każdej postaci tak precyzyjnie, że gotowa była raczej odejść z produkcji (hipotetycznie, w rzeczywistości nigdy się nie poddaje, nigdy!) niż coś w tych projektach zmienić.

I prawdę mówiąc, dopiero po latach dowiedziała się od Andrzeja Wajdy, że pomysły, które przyniosła na pierwsze spotkanie, tak go zaskoczyły, że „zaniemówił”. Zaskoczyły i zaciekawiły, więc dał jej całkowicie wolną rękę. Po pierwszych przymiarkach oboje wiedzieli, że ich wyobraźnia idzie w tę samą stronę. Pracowała nad „Ziemią obiecaną” z zacięciem i ogromną satysfakcją. Zaprojektowała każdy, nawet pojawiający się na ekranie przez kilka sekund, kostium.

- Można było - wspomina - kupić współczesne ubrania robocze dla tłumu tkaczy idących do pracy szarogranatowym świtem, a potem te „gotowce” jedynie postarzyć. W końcu to tylko parę ujęć. Ale ja się uparłam i narysowałam ubranie dla każdego robotnika osobno. Przecież w tych drelichach ze sklepu wyglądaliby jak automaty. A to byli żywi ludzie. Płócienne koszulki dla dziewcząt przy krosnach też zaprojektowałam indywidualnie. Bo, moim zdaniem, skromna falbanka przy ramiączku to jedyne, na co było je stać, więc sobie te falbanki ozdabiały, jak umiały: haftem, koronką, zmarszczeniem. A poza tym, ja nigdy nie lekceważę żadnego planu, nawet najdalszego. Jak się kiepsko ubierze statystę, to zabraknie kontrastu z głównym bohaterem. Jeśli już kreować, to wszystkich i wszystko.

Zobacz na linii czasu, do jakich filmów Barbara Ptak przygotowała kostiumy

Nieprzewidywalna (gdy może)
„Miałem przyjemność i zaszczyt pracować z panią Basią Ptak przy telewizyjnej realizacji „Ryszarda III”. Pomimo pewnego już mojego dorobku w kinie, telewizji i teatrze, miałem przed spotkaniem z nią sporą tremę. Pani Barbara była już wtedy (1989) jednym z najwybitniejszych kostiumologów polskich. Wiedziałem jednak, że zwracam się nie tylko do świetnego fachowca, ale także do artystki, która pomoże mi unieść materię spektaklu. I tak się stało. Gotowe kostiumy wyglądały na aktorach znakomicie, podkreślały osobowość bohaterów i ich miejsce w dworskiej hierarchii. To wymagało i szczegółowych studiów epoki, i olbrzymiej pracy. Dzięki, Basiu…”. Feliks Falk

Sławę przyniósł jej film, bo to medium o ogromnej sile oddziaływania, ale równie wielką miłością jest teatr, dla którego zaprojektowała kilkadziesiąt scenografii i setki kostiumów. Pani Basia (uwielbia swoje imię, z wyjątkiem zdrobnienia Baśka, więc nigdy tak do niej nie mówcie) uważa nawet, że teatr, poprzez umowność i skrótowość, stanowi osobny „podrozdział” sztuki scenograficznej. Bez względu jednak na to, czy inscenizacja lub ekranizacja ma być realistyczna, czy wręcz odwrotnie, ona zaczyna pracę od wnikliwego zbadania epoki. Co się tłumaczy: „Czytam wszystko, co na ten temat napisano, znaleziono i udokumentowano”.

Szuka informacji i ikonografii nie tylko w dziedzinie strojów. Interesuje ją dosłownie każdy szczegół życia codziennego. Jak ludzie kiedyś jadali (trzeba dobrze zaprojektować na przykład... falbanki przy rękawach), w czym sypiali (piżama czy koszula, jedwab czy flanela), a nawet ile kamizelek miał monsieur Balzac (odpowiedź: kilkadziesiąt), którego ubierała w nakręconej z rozmachem francusko-polskiej koprodukcji pt. „Wielka miłość Balzaka”.

O ile jednak plastyczne wizje artystki są niepowtarzalne, naprawdę jedyne w swoim rodzaju, to z drugiej strony zawsze pozostają zharmonizowane z charakterem dramatu lub scenariusza, do których powstają. Barbara Ptak znakomicie godzi swobodną grę własnej wyobraźni z drobiazgowym wręcz podejściem do strony technicznej projektowanych kostiumów czy dekoracji. A przede wszystkim z wizją reżysera.

- Uwielbiam prace, w których mogę poszaleć - przyznaje szczerze. - Generalnie słucham się jednak reżysera. On jest autorem inscenizacji, ja powinnam mu tylko pomóc w uzyskaniu zamierzonego efektu. Więc nie wychodzę przed orkiestrę; chyba że mi pozwolą… A propos orkiestry, pasjami lubię „oprawiać” plastycznie spektakle muzyczne (najchętniej opery Mozarta, co to za geniusz, jego utworów mogę słuchać godzinami!).

Znakomicie pracowało mi się ze scenami operowymi i muzycznymi w Polsce, we Włoszech, w Niemczech. To jest wyzwanie - dostosować rytm obrazu do rytmu orkiestry! Chociaż dramat też mnie korci; zwłaszcza, gdy projektuję stroje z jakiejś epoki historycznej. Moja ulubiona? No, chyba renesans, niby dostojny, ale te kusząco głębokie dekolty w damskich sukniach… Barok też cudny, taki rozwichrzony, taki kolorowy, taki wymyślny, że aż nierzeczywisty. Albo romantyzm. Kocham romantyzm; zwiewne materiały, kwiaty we fryzurach, parasoleczki robione na zamówienie. A może jednak secesja? Tak lekko projektowało mi się przecież fantazyjne suknie dla żony Stanisława Przybyszewskiego w filmie „Dagny”; kilka szkiców nawet oprawiłam i powiesiłam sobie w salonie.

Z drugiej strony Beata Tyszkiewicz fenomenalnie nosiła w „Jej powrocie” suknie z lat 20. XX w., a mnie się tak rewelacyjnie je projektowało, więc może jednak... Wiem! Wiem, czego... nie lubię - projektowania mundurów do filmów wojennych. Choć kilka, w tym produkcji międzynarodowych, jednak zaliczyłam. Boże, ile ja się musiałam nauczyć o tych lampasach, guzikach, czapkach z daszkiem i bez daszka… Jedyny „militarny” film, jaki kocham, to „Rzeczpospolita babska”; aleśmy się wszystkie wtedy na planie świetnie #bawiły!

Niezastąpiona (gdy wie, że trzeba)
„Miałem przyjemność wkładać na siebie wymyślone przez Basię kostiumy, grać w nich i obserwować zachwyt widzów. Bynajmniej nie zauroczonych moim aktorstwem, lecz jej kostiumami. Walka z jej wyobraźnią była bezcelowa, należało się dostosować do jej wizji, a nie odwrotnie. Ale gdy się tak zdarzało, jej kostium pozwalał aktorowi frunąć ku przestrzeniom wcześniej niedostępnym”. Robert Talarczyk

Basia Ptak serdecznie wspomina reżyserów, z którymi pracuje bądź pracowała, ale przede wszystkim aktorów, których przez 60 lat ubierała. A oni serdeczność odwzajemniają. Anna Dymna mówi, że nigdy i od nikogo nie doznała takiej troski o własną urodę i… wygodę, jaką obdarzała ją Barbara. Bożena Dykiel jechała kiedyś przez pół Polski, żeby tylko zdążyć na benefis ukochanej scenografki. A gdy w grudniu ub.r. Stowarzyszenie Filmowców Polskich wręczało Barbarze Ptak najważniejszą ze swoich nagród - tę za całokształt twórczości - aktorski tłok przy laureatce był taki, że okolicznościowy toast mogła wychylić chyba dopiero po godzinie. I wszyscy pytali o jedno: „Czemu ty Basiu wciąż mieszkasz w Katowicach, a nie w Warszawie?”. Sama siebie też czasem o to pyta, choć zna odpowiedź. A odpowiedź brzmi: „Jestem artystką, dla artystów miejsce zamieszkania nie ma znaczenia. Jak będę potrzebna, to mnie znajdą. Zawsze znajdowali”. Jej związek ze Śląskiem podszyty jest jednak czymś więcej niż sentymentem. Także mnóstwem wspomnień, a wspomnień, jak mi się kiedyś zwierzyła, nie powinno się zdradzać.

Rodzice pochodzili wprawdzie z Poznańskiego, ale Barbara urodziła się w Chorzowie, a w Katowicach zamieszkała ze swoim mężem, wybitnym aktorem i śpiewakiem Stanisławem Ptakiem. Przez lata byli najbardziej bodaj barwną i gościnną parą w środowisku artystycznym, a ich mieszkanie przy ul. Kopernika - miejscem najbardziej gorących dyskusji o sztuce i… najweselszej zabawy. Po śmierci męża pani Barbara przeniosła się do innego mieszkania, jednak kultowe miejsce przy ulicy Kopernika nie zniknęło. #Powstała w nim ekspozycja stała Pracowni Teatralno-Filmowej Muzeum Historii #Katowic - „Muzeum Barbary i Stanisława Ptaków”.

- Mamy coraz więcej gości - cieszy się na zakończenie rozmowy Barbara Ptak - #którzy chętnie oglądają artystyczne pamiątki, jakie tam zostawiłam. Spotykamy się, #rozmawiamy o sztuce, zupełnie jak za dawnych lat, choć już bez mojego męża… Myślę, że ta książka też im się spodoba. Pisałam ją naprawdę szczerze i w wielkich emocjach, przez które może gdzieś, w powodzi faktów, popełniłam nawet jakieś pomyłki. Ale najważniejsze było dla mnie to, żeby pokazać możliwie dużo projektów. I wspomnieć możliwie wielu wielkich artystów. Żeby #zatrzymać czas, wydarzenia i ludzi. Jak, nomen omen, w filmowym kadrze. Może się uda?

Fragmenty cytowanych listów i wypowiedzi pochodzą z archiwum Barbary Ptak.

Henryka Wach-Malicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.