Grażyna Kuźnik

Śląsk żegnał 72 górników. Ostatnia taka katastrofa

Śląsk żegnał 72 górników. Ostatnia taka katastrofa Fot. Fot. cyfrowe archiwum tradycji lokal.
Grażyna Kuźnik

58 lat temu w kopalni Makoszowy wybuchł pożar, który wstrząsnął Śląskiem i całym krajem. Śmierć górników nie poszła na marne, zmieniono skutecznie wiele przepisów.

Nikt nie wiedział, co się stało, gdy nocą na poziomie 300, na pokładzie 412 w kopalni Makoszowy pojawił się dym. Sztygar Jan Miller sześć razy przedzierał się przez coraz większą trującą chmurę, żeby dotrzeć do telefonu i wezwać pomoc. W strefie zagrożenia znajdowało się 337 ludzi. Ale dyspozytor zwlekał, nie chciał zawiadomić ratowników ani uruchomić sygnalizacji alarmowej. Po co denerwować władze kopalni? Sztygar Miller zginął, razem z nim 71 górników. Była to ostatnia tak wielka, zawiniona przez nadzór katastrofa górnicza. Minęło od niej 58 lat, ale mieszkańcy Zabrza nie zapomnieli.

Szalał żywy ogień

Pożar w Makoszowach wybuchł 28 sierpnia 1958 roku, akcję zakończono dopiero 20 września. Wcześniej niż nazwiska wszystkich ofiar ustalono, kto zaprószył ogień. Winę zrzucono na spawacza Alfonsa D., który nieprawidłowo palnikiem acetylenowym ciął szynę. Ale prawda była taka, że D. w ogóle nie powinien pracować na dole, bo był opóźniony umysłowo. Bez żadnych zabezpieczeń zabrał się do cięcia, na co pozwolił mu sztygar zmianowy. Nadzorujący nie sprawdził też, czy jakaś iskra nie zaprószyła ognia. A tak właśnie się stało. Obaj przeżyli, zostali aresztowani.

Mieszkanie za czytanie

Po ich odejściu najpierw zaczęła tlić się drewniana obudowa przekopu, potem zajął się węgiel. Pożar w końcu wybuchł z ogromną siłą, szalał żywy ogień, równie groźne były dymy. Dotarły tam, gdzie pracowali górnicy, których nikt dotąd nie ostrzegł. Dyspozytor nie odbierał telefonu, ludzie nie wiedzieli, gdzie jest źródło pożaru, co należy zrobić. Każdy w ostatniej chwili decydował o tym, w która stronę pójdzie. Zły krok oznaczał śmierć.

Ówczesna „Trybuna Robotnicza” pisała: „Zbłąkani, oślepieni dymem górnicy nie mogli znaleźć drogi.” Jedni szli przekopem do poziomu 175; tam znaleziono najwięcej ofiar. Inni uciekali pokładem 405; ci mieli więcej szczęścia. Zginęły 72 osoby, a 87 zatrutych górników trafiło do szpitala.

Na drewnianych wozach

Gazety nie ośmielają się pisać o prawdziwych powodach katastrofy. To lekceważenie ludzkiego życia, nacisk na wydobycie, płytkie przeszkolenie, niska wytrzymałość sprzętu, brak komunikacji, chęć zatuszowania sprawy, niewłaściwa organizacja pracy. W akcji ratunkowej przeszkadzała dyrekcja kopalni, która wydawała w panice przed niezadowoleniem władz partyjnych sprzeczne polecenia; bardziej niż na szukaniu ludzi zależało jej na powrocie do wydobycia.

Dlatego zmarł górnik, który ukrył się w nieużywanym przodku. Miał szansę na przeżycie, ale nie doczekał się ratunku. Ciało odkryto dopiero po kilku dniach.

Rozpacz rodzin była straszna. Ciała ofiar wywożono z kopalni na drewnianych wozach i wydawało się, że ten korowód śmierci nie ma końca. Wychodziły na jaw nie tylko zaniedbania, ale też dowody wielkiego bohaterstwa ludzi, którzy próbowali ratować innych kosztem swojego życia. Sztygarzy dzwonili do dyspozytora, błagali o jakąś pomoc, wyczerpywali przez to swoje pochłaniacze tlenu węgla.

Potem na długo zapadło milczenie, kopalnia nie chciała wracać do tej klęski. Wiele jednak zmieniono. To była już ostatnia w Polsce tak ogromna katastrofa górnicza.

Grażyna Kuźnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.