Smecz towarzyski: COVIDioci

Czytaj dalej
Fot. Gerd Altmann/Pixabay
Przemysław Franczak

Smecz towarzyski: COVIDioci

Przemysław Franczak

"Na naszych oczach umiera więc też siła autorytetu nauki, Covidioci wiedzą przecież lepiej i nie wstydzą się głosić własnych prawd objawionych, które rozprzestrzeniają się szybciej niż chiński patogen".

Tytułu sam nie wymyśliłem, określenie pochodzi z niemieckich mediów opisujących berliński marsz przeciw utrzymywaniu pandemicznych ograniczeń. „Maski zmieniają nas w niewolników” - hasło z (nie)jednego baneru streszcza sens protestu, w którym uczestniczyło 20 tysięcy ludzi. To, przyznajmy, imponujący rezultat. 20 tysięcy osób postanowiło publicznie przyznać się do własnej ignorancji, bagatelizując lub wręcz negując zagrożenie Sars-CoV 2. I w ciemno można założyć, że reprezentowało punkt widzenia znacznie większej grupy, nie tylko przecież w Niemczech, również u nas ma on swoich oddanych zwolenników.

I to nawet wśród ludzi wydawałoby się inteligentnych: oto delegacja Konfederacji zapowiadała, że na zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy, nie ma zamiaru zakładać maseczek. Nie dlatego, że człowiek w istocie fatalnie w nich wychodzi na zdjęciach i ciężko się w nich oddycha, ale ponieważ godzi to w jego podstawowe wolności i nie jest potrzebne. Takie postrzeganie wolności na poziomie dysfunkcyjnego sześciolatka staje się dość powszechne.

W opisie tych zjawisk zaczęto używać - nie wiem, czy słusznie, ale ładnie brzmi - pojęcia paradoksu prewencji. A mianowicie, ludzie kwestionują metody walki z rozprzestrzenianiem się epidemii, ponieważ zapowiadany armagedon nie nastąpił. A stało się tak nie dlatego - rozumują Kowalski ze Schmidtem - że powzięto skuteczne działania, lecz ponieważ pandemia nie istnieje. Nie ma. Zero. Null.

W utwierdzaniu się w tym przekonaniu nie przeszkadzają im globalne statystyki zachorowań i zgonów (COVID-19 w 2020 już zabił prawie dwa razy więcej ludzi niż co roku malaria, a jeśli utrzyma tempo przegoni gruźlicę), nie wybija ich z rytmu sytuacja w USA (trzy razy więcej ofiar niż wojna w Wietnamie), Brazylii czy Lombardii, oni patrzą pod nogi i pielęgnują swoje stanowisko, że prędzej utopią się w jeziorze po pijaku niż zarażą koronawirusem. A nawet jak się zarażą to trudno, przechorują. Nie ma co liczyć na refleksję, że ich lekkomyślność, by nie rzec głupota, z jednej strony naraża innych, a z drugiej nieznośnie przedłuża epidemiczny stan wyjątkowy.

Na naszych oczach umiera więc też siła autorytetu nauki, Covidioci wiedzą przecież lepiej i nie wstydzą się głosić własnych prawd objawionych, które rozprzestrzeniają się szybciej niż chiński patogen. Dzięki nim - najgorsze przed nami. A w tych strasznych wyrzeczeniach nie chodzi przecież, przypomnijmy może, o przymusową pracę na rzecz państwa i oddawanie seniorów na eksperymenty, lecz o stosowanie się do kilku prostych zasad.

U nas w ten krajobraz podnoszącej się drugiej, groźniej wyglądającej fali pandemii, osobliwie wpisuje się zachowanie rządu. Po sukcesie pierwszego lockdownu nie ma już śladu, straciliśmy kontrolę nad transmisją wirusa, premier i jego ministrowie zaprzeczają sami sobie, tworzą przepisy, których nikt nie przestrzega (łącznie z ich autorami) i nie egzekwuje, wysuwają rekomendacje, które wszyscy olewają. A szkoła i sezon grypowy już blisko. Za chwilę ze sprawdzonych sposobów do walki z pandemią zostanie nam tylko koronka do Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Przemysław Franczak

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.