Śmiertelny strzał z hulaczki

Czytaj dalej
Dr hab. Krzysztof Gajdka

Śmiertelny strzał z hulaczki

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Tej grudniowej nocy mieli ukraść kilka gęsi, a zabili policjanta na służbie. Chcieli zabijać i mścić się, o mało nie zgładzili całej rodziny naczelnika Kosickiego z Panewnik. Ścigała ich cała śląska policja, konfidenci ostrzyli sobie zęby na tysiąc złotych nagrody za ich wskazanie, a mieszkańcy Śląska szczerze ich nienawidzili. Poznajcie historię upadku bandy bezwzględnego Jana Twardzika, który – choć tak bardzo chciał – nie zdążył zbudować swojej przestępczej legendy.

Niepokój komendanta brynowskiego posterunku przed świtem 11 grudnia 1934 roku zaczyna się już udzielać podwładnym. Kiedy szef tak nerwowo przechadza się po gabinecie, wiedzą doskonale, że nic dobrego z tego wyniknąć nie może. Powodem podenerwowania oficera jest fakt, że z nocnego patrolu nie powrócił jeszcze starszy posterunkowy Ernest Hirt, człowiek sumienny, rzetelny i punktualny, który jest wzorem dla młodszych kolegów. Dotąd nie zdarzyło się, by ten doświadczony funkcjonariusz w jakikolwiek sposób uchybił obowiązującym procedurom. Ten kochający mąż i ojciec dwunastoletniej córeczki zawsze przecież po pracy spieszył się do domu, bo rodzina – obok służby – była dla niego najważniejsza. Zaniepokojony komendant posterunku postanawia wysłać patrole, które mają za zadanie odnaleźć posterunkowego lub dowiedzieć się, dokąd mógł się udać. Przeczuwa, że mogło stać się coś złego. Komendant ma wyrzuty sumienia, że ściągnął czterdziestoletniego Hirta do Brynowa, ale szło przecież o wzmocnienie tutejszego posterunku osobami doświadczonymi. Ernest Hirt wpasował się w to miejsce znakomicie, zyskał szacunek kolegów i uznanie przełożonych. Jeśli coś mu się stało, komendant nie daruje sobie tego. Posterunkowy od 1922 roku pracował jako policyjny wywiadowca, miał sukcesy. Przeniesienie go rok temu do Brynowa, gdzie od jakiegoś czasu zrobiło się niebezpiecznie i grasować zaczęły nękające spokojnych mieszkańców złodziejskie bandy, mogło okazać się więc brzemienne w skutkach. Komendant nie umie znaleźć sobie miejsca, ciągłe dopytuje oficera dyżurnego, czy nie ma jakichś wieści. Około siódmej rano wszystko już wiadomo: jeden z patroli znajduje w rowie obok składu kolonialnego Filipczyków w Brynowie martwego funkcjonariusza. Mundurowi już wiedzą, że ich kolega zginął od postrzału w skroń (z przyłożenia), szybko stwierdzają też, że mordercy skradli swej ofierze pistolet i gumową pałkę. Natychmiast zaalarmowana zostaje komenda policji w Katowicach, na miejsce zbrodni przybywa ekipa śledcza, której prace nadzoruje postrach śląskich bandytów, nadkomisarz Chomrański. Niedługo potem dociera komendant śląskiej policji, inspektor Żółtaszek, komendant powiatowy, inspektor Starzyk, oraz prokurator Kulej. Zainteresowanie najwyższych władz policji w województwie jest dla funkcjonariuszy sygnałem, że ujęcie morderców posterunkowego i postawienie ich przed obliczem Temidy jest teraz najwyższym priorytetem.


Ilustracja 1. Starszy posterunkowy Ernest Hirt

Nikt nie ma wątpliwości, że za ten bestialski mord sprawców czeka spotkanie z katem. Idzie o to tylko, by stało się to jak najszybciej. Komendant brynowskiego posterunku i inni, którzy patrzą na przykryte brezentem ciało swojego kolegi, przysięgają bandytom zemstę. Przy takiej mobilizacji i motywacji mundurowych ich los jest już przesądzony, znajdą ich choćby w mysiej dziurze. Tylko jak powiedzieć żonie posterunkowego Ernesta, że jest wdową, a córeczce, że została półsierotą i nie zobaczy już nigdy żywym swojego ukochanego taty, który poza nią świata nie widział? I kto to ma zrobić? Komendant wie, że ten smutny obowiązek przypadnie właśnie jemu. Ukradkiem ociera łzy z kącików oczu.

Strzały w nocy nikomu nie dziwne

Kiedy ciało martwego funkcjonariusza zostaje odwiezione do kostnicy, a na miejscu zakończone zostają oględziny, rozpoczyna się śledztwo. W pierwszej kolejności funkcjonariusze przepytują okolicznych mieszkańców, czy w nocy czegoś nie widzieli albo nie słyszeli. Pierwsze kroki kierują do rodziny Filipczyków, w których domu mieści się skład kolonialny. Indagowani opowiadają, że około drugiej w nocy usłyszeli podniesione męskie głosy w pobliżu domu. Potem padł strzał i dało się słyszeć coś jakby głośny plusk, jakby coś ciężkiego wrzucono do wody. Jeden z domowników zauważył też dwóch uciekających mężczyzn. Po pytaniu, dlaczego nikt nie wyszedł pomóc postrzelonemu, zapada cisza. Po chwili padają wyjaśnienia, że to ze strachu, ponieważ okolica jest sterroryzowana przez uzbrojona złodziejską bandę, a strzały w nocy, bójki i szarpaniny nikogo już tutaj nie dziwią. Ludzie pamiętają doskonale, że kiedy trzy tygodnie temu posterunkowy Guzy przyłapał złodziei na gorącym uczynku i rozpoczął pościg, ci zaczęli do niego strzelać. Ledwie uszedł z życiem. Filipczykowie życia narażać nie chcieli, więc jak gdyby nigdy nic poszli spać, choć spokojnych snów zapewne nie mieli. Na ich usprawiedliwienie (choć nie mogli o tym wiedzieć, kiedy padał strzał) działa jedynie to, że posterunkowy zginął na miejscu, rana była śmiertelna.

Inni mieszkańcy dostarczają policji kolejnych tropów: ponoć widziano rano dwóch nieznajomych młodych mężczyzn, którzy pytali miejscowych o drogę. Informatorzy byli przekonani, że ci mężczyźni musieli być spoza Śląska. Po kilku godzinach rozmów z mieszkańcami Brynowa, policjanci mają już kilka rysopisów podejrzanych osobników, którzy kręcili się w okolicy w przeddzień zdarzenia bądź rano, bezpośrednio po nim. Następują pierwsze zatrzymania osób z lokalnego półświatka, przesłuchania i sprawdzenie alibi. Śledczy wiedzą, że działać im przyjdzie pod ogromną presją: czasu, opinii publicznej, przełożonych i prasy. Szczególnie ta ostatnia daje się we znaki, a już najbardziej poczytny dziennik „Siedem Groszy”, który musi mieć informatorów w policyjnych szeregach, bo jego wścibscy dziennikarze wszystko wiedzą niemal natychmiast i nic się przed nimi nie ukryje. Pierwsze wnioski w śledztwie nasuwają się same: posterunkowy Hirt zatrzymał złodziei, a kiedy ich legitymował, jeden z nich strzelił mu w lewą skroń (kula przeszyła mózg i wyszła prawym uchem), po czym złoczyńcy uciekli w kierunku Ligoty. Ślady wskazują na to, że było ich dwóch. Oddelegowani do sprawy funkcjonariusze zacierają dłonie, kiedy dowiadują się, że już w dniu zabójstwa posterunkowego Hirta Komenda Główna Policji w Katowicach ufundowała nagrodę w wysokości tysiąca złotych dla osoby, która przyczyni się do ujęcia zbrodniarzy. Teraz wystarczy czekać na sygnały od informatorów. Taka kwota jest wystarczającą zachętą, szczególnie dla osób z półświatka.

W trzy dni po zabójstwie, 14 grudnia 1934 r., odbywa się pogrzeb starszego posterunkowego Ernesta Hirta, którego autor relacji w dzienniku „Siedem Groszy” nazywa „ofiarą obowiązku”. Tłumy ludzi w milczeniu asystują w ceremonii na Cmentarzu Ewangelickim przy Francuskiej, kobiety szlochają, na twarzach mężczyzn widać wściekłość. Uroczystość ma oprawę zarezerwowaną dla dostojników państwowych: bierze w niej udział kompania honorowa oraz oddział policji konnej. Pogrzeb spontanicznie przeradza się w demonstrację przeciw przestępczości i bandyckiemu terrorowi. Ludzie patrzą w kierunku oficjeli (stawili się m.in. wicewojewoda Tadeusz Saloni, komendant Policji Śląskiej, Józef Żółtaszek, starosta katowicki, dr Wilhelm Seidler) z nadzieją, że położą tamę rozlewającej się fali zła. Nad otwartym grobem bohaterskiego policjanta przemawiają komendant Żółtaszek oraz pastor Oskar Wagner. Wśród szlochów, westchnień i złorzeczeń pod adresem morderców, trumna z ciałem zabitego policjanta zostaje złożona do grobu.

Kiedy o śmierci posterunkowego Hirta rozpisują się gazety, o zbrodniarzach mówi się z nienawiścią w śląskich domach, policyjni wywiadowcy rozpytują na prawo i lewo, a na pogrzebie zabitego policjanta gromadzą się tłumy, dla winowajców staje się jasne, że ich życie dobiega końca. Tysiąc złotych nagrody to kwota nie do pogardzenia, nie mają więc wątpliwości, że za chwile zostaną wydani, kto wie czy nie przez przyjaciół czy osoby z najbliższego otoczenia. Wiedzą doskonale, że brak zimnej krwi jednego z nich i bezsensowne morderstwo za chwile zaprowadzą ich na szubienicę.

Chcieli tylko ukraść gęsi

Kiedy 10 grudnia 1934 roku Jan Twardzik i Klemens Stolorz (niektórzy dziennikarze w swoich relacjach piszą o nim jako o Franciszku) biesiadują w brynowskim mieszkaniu Rozalii Cyrusównej, narzeczonej Stolorza, z pewnością nie przypuszczają nawet, że już dzień później będą najbardziej znienawidzonymi osobami w całym województwie. Libacja jest udana, a kiedy w lokalu pojawiają się Ernest Zieliński z ojcem, robi się zaraz weselej i głośniej, a częstotliwość wznoszonych toastów zdecydowanie wzrasta. Panna Rozalia jest niezwykle dumna, bo jej ukochany, Klemens Stolorz, to nie byle kto: wszak o jego krewnym, Hanysie-Stolorzu, krążą do dziś legendy w przestępczym świecie, napisano o nim nawet popularną książkę, którą do dziś można kupić w księgarniach i redakcjach. Tamten Stolorz był niesamowicie zuchwałym hersztem bandy rabusiów, ścigany przez policję, popełnił w 1923 roku honorowe samobójstwo w Pszczynie, żywcem wziąć się nie dał. Członkowie bandy (m.in. Chmura, Koza, Orkisz, Augustyński, Kołodziejczyk i Magiera) zginęli w więzieniach lub w czasie walk z policją. Rozalia Cyrusówna patrzy rozmarzonym wzrokiem na wznoszącego toasty Klemensa. Czuje się jakby wygrała los na loterii. Co z tego, że pije i rękę ma ciężką. Z niepokojem patrzy za to panna Rozalia na kompana swojego narzeczonego, Jana Twardzika. To ponury typ, wygląda na psychopatę i źle mu z oczu patrzy. Wszyscy wiedzą, że Twardzik zazdrości Stolorzowi „pochodzenia” i pokrewieństwa z legendarnym Hanysem. W towarzystwie zawsze opowiada, że on też będzie kiedyś taki sławny, po czym demonstruje parabellum, które nazywa swoją „kochaną hulaczką”. Twardzik miał je ponoć kiedyś kupić w Gdyni, jeszcze w czasach, kiedy pieszo włóczył się po całej Polsce. To właśnie on zaproponował Klemensowi, by przystał do jego bandy, o której zresztą szybko zrobiło się głośno, choćby z racji tego, że powszechnie wiedziano, że jej członkowie są uzbrojeni, a zabić to dla nich tyle co splunąć. Na okolicę pada więc strach, który wzmaga się po ostrzelaniu posterunkowego Guzego.


Ilustracja 2. Jan Twardzik

Upojona wódką czwórka biesiadników przerywa libację wraz z konstatacją, że alkohol się skończył. Wybija północ, więc Ernest Zieliński wraz z ojcem udają się chwiejnym krokiem do domu, Twardzik zaś informuje Stolorza, że tej nocy ukradną gęsi z kurnika w Brynowie, tyle tylko, że jeszcze nie wie czy u Czakańskiego czy Wróbla, to się zobaczy już na miejscu. Stolorz nie oponuje, lubi gęsinę, a narzeczona potrafi ją wspaniale przyrządzać. Mężczyźni udają się w kierunku ulicy Kępowej. Zimne grudniowe powietrze działa otrzeźwiająco, przyspieszają więc kroku. Około wpół do drugiej, kiedy znajdują się na wysokości składu kolonialnego Filipczyka, widzą że z naprzeciwka zmierza ku nim policjant (niektóre gazety napiszą, że to był jego pierwszy patrol na szosie brynowskiej). Nie wiedzą, czy czeka tu na nich, czy też wykonuje rutynowy patrol. Stolorz radzi: - Przejdziemy koło niego, może nas nie zatrzyma. Twardzik odpowiada mu: - No to pójdźmy, a jakby nas chciał wylegitymować, to przecież mamy papiery i mu pokażemy. Policjant zatrzymuje mężczyzn pod latarnią i żąda okazania dokumentów. Podejrzewa, że coś z nimi musi być nie tak, bo nie zna ich jako mieszkańców swojego rewiru, a o tej porze obcy tu się raczej nie kręcą. Stolorz drżącymi dłońmi podaje mu swoją kartę bezrobotnego oraz liczne kwity rentowe. Funkcjonariusz przegląda uważnie dokumenty, a kiedy jeden z kwitów spada na ziemię, schyla się, by go podnieść. Nagle pada strzał. Okazuje się, że Twardzik nie wytrzymuje napięcia, wyciąga swoje parabellum, przykłada do skroni bezbronnego policjanta i strzela. Mundurowy pada na wznak. – Pieronie, coś zrobił? – mówi z wyrzutem Stolorz do Twardzika, po czym obaj biorą postrzelonego za ręce i nogi i wrzucają go do przydrożnego rowu z wodą. Twardzik kradnie ofierze pałkę gumową i rewolwer Mauser, potem wytłumaczy kompanowi, że zabrał posterunkowemu „żyłę i browning”, bo to się jeszcze może kiedyś przydać. W trakcie ucieczki bandyci rozmyślają się jednak i wyrzucają pałkę do pobliskiego stawu.


Ilustracja 3. Klemens Stolorz

Uciekają w kierunku Ligoty, jeszcze chyba nie całkiem dociera do nich, co się stało. W mieszkaniu rodziców Klemensa, dokąd docierają zdyszani, układają się do snu, lecz wypity alkohol, morderczy bieg i emocje związane z zabójstwem nie pozwalają im spać. Stolorzowi pulsują skronie, powtarza cały czas: – Pieronie, coś zrobił? Chłopaś zastrzelił z powodu głupich gęsi! Twardzik początkowo nie odpowiada nic, ale w końcu przypomina kompanowi, że też tam był i jeśli ich dopadną, to będą odpowiadać za zabójstwo wspólnie. 11 grudnia o godzinie dziewiątej, po przebudzeniu, wspólnicy rozchodzą się w różne strony: Twardzik udaje się do domu, a Stolorz wraca do swojej narzeczonej w Brynowie. Po drodze widzi ogromne zbiegowisko w pobliżu miejsca, gdzie w nocy zginął posterunkowy. Krążą wozy policyjne, a funkcjonariusze przesłuchują przechodniów. Robi mu się nieswojo, nie ma odwagi spojrzeć w kierunku, gdzie jeszcze krew dobrze nie wsiąkła w ziemię. Zwierza się Rozalii, która rozmowę z nim rozpoczyna od pytania, czy nie wie, kto stoi za zbrodnią, że asystował przy morderstwie i opowiada jej jego przebieg. Prosi dziewczynę, by zachowała dyskrecję, obiecując jej za to trzysta złotych. Dzień później zaprasza ją do kina „Capitol”. Teraz żałuje, że zwierzył się narzeczonej, bo dziewczyna ma go teraz w garści. A co będzie, jeśli połasi się na te tysiąc złotych nagrody, o której rozpisują się gazety i informują afisze na każdym słupie? 13 grudnia Stolorz zakłada nowy płaszcz i udaje się do Ligoty, planuje spotkać narzeczoną w urzędzie gminnym, gdzie raz w miesiącu potwierdza kartę bezrobocia. Czeka na nią, po czym odprowadza do domu, a wieczorem zaprasza ją do kina „Pałacowego”. Po powrocie z projekcji zastają w domu Ernesta Zielińskiego z ojcem, więc beztrosko balują przy wódce i zakąskach. Stolorz zaczyna wierzyć, że może nikt się o zbrodni nie dowie, robi wszak wszystko, by narzeczoną obłaskawić. Tyle tylko, że rodzice Rozalki jakoś tak dziwnie na niego patrzą. Choć może tylko mu się wydaje.

Dawaj rułę!

Dzień pogrzebu starszego posterunkowego Hirta, 14 grudnia, okazuje się dla złoczyńców feralny. Rano Stolorz udaje się do Twardzika, by się z nim rozmówić co do przyszłości. Czuje jakiś wewnętrzny niepokój, spał nerwowo, obudził się zlany potem. W snach widzi zakrwawioną twarz policjanta, słyszy syreny policyjnych wozów. Broń zabraną zabitemu policjantowi zostawia u rodziców, ale pod jego nieobecność zabiera ją Zieliński, widać wtajemniczony we wszystko przez herszta bandy. Stolorz udaje się do Marty Przegędzównej, narzeczonej Twardzika, do Panewnik. Kompan tłumaczy mu, że policja depcze mu po piętach, więc postanawia sobie odebrać życie. Honorowo, jak kiedyś słynny Hanys-Stolorz. Ale zanim to się stanie, zginąć musi jeszcze naczelnik Teodor Kosiecki z Panewnik, do którego ma duży żal. Stolorz wie, że nie ma wyjścia. Musi wziąć udział w bandyckim napadzie, kupując tym milczenie Twardzika. Dołącza do nich Ernest Zieliński, dla którego współpraca z poszukiwanymi przez cała śląską policje bandytami jest nie lada zaszczytem.

Cała trójka udaje się jeszcze do mieszkania rodziców Twardzika, gdzie następuje rzewna scena pożegnania, jak przed długą i daleką podróżą, Twardzik zalewa się przy tym łzami. Rodzice coś podejrzewają, matka mówi, że syn jest bardzo niespokojny, od dnia, kiedy zginął ten policjant. Podczas przesłuchania Stolorz opowie później, że bał się, „by tą starą babę szlag nie trafił”. W mieszkaniu rodziców Twardzik pisze jeszcze list pożegnalny do narzeczonej, ale po chwili drze go na strzępy. Około siedemnastej wspólnicy ruszają w kierunku domu naczelnika Kosieckiego, gdzie docierają już po zmierzchu. Drzwi otwierają synowie urzędnika, których Twardzik prosi, by wezwali ojca. Kiedy w drzwiach staje żona naczelnika, Elżbieta, Twardzik obcesowo mówi, że nie z nią chce gadać, ale z jej mężem. Po jego pojawieniu się, Twardzik krzyczy: - Ręce do góry! Dawaj rułę! (szło o wydanie posiadanego przez naczelnika pistoletu, który Twardzik chciał przekazać Zielińskiemu). Kiedy mężczyzna nie reaguje, herszt bandy każe strzelać Stolorzowi, ale ten stoi jak sparaliżowany, nie wykonując polecenia. Żona naczelnika zastawia męża piersią i zaczyna przeraźliwie krzyczeć, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że w ten sposób ratuje życie męża, a może i całej rodziny. Bandyci zmieniają plany i biorą nogi za pas, bojąc się, że krzyk ten ściągnie tu za chwilę sąsiadów i policję. Uciekając, oddają kilka strzałów w kierunku domostwa, na szczęście kule nie dosięgają żadnego z domowników.


Ilustracja 4. Ernest Zieliński

Bandyci uciekają wzdłuż toru kolejowego w kierunku Ligoty. Twardzik zaczyna w pewnym momencie zostawać z tyłu, kiedy pozostali dwaj kompani zwalniają, by na niego zaczekać, słyszą strzał. Gdy podbiegają, Twardzik kona w konwulsjach. Spodziewając się lada moment policji, Stolorz i Zieliński wyrywają Twardzikowi pistolet i uciekają w kierunku fabryki farb w Ligocie, po czym rozdzielają się. Stolorz odwiedza ojca i żegna się z nim, przyznając się, że brał udział w zbrodni. Następnie biegnie do mieszkania szwagra, gdzie żegna się z obecnymi tam matką i siostrami. Teraz biegnie w kierunku Brynowa, planując zabić swoją narzeczoną, a potem popełnić samobójstwo. Zaprasza Rozalię Cyrusównę niby to na spacer, obiecując że wręczy jej w końcu obiecane 300 złotych. Dziewczyna daje się zwabić w pułapkę, bo kto by nie chciał dostać 300 złotych, i wspólnie ruszają do Katowic, do mieszkania brata Stolorza przy ulicy Głowackiego. Przestępca nie wie, że budynek jest obserwowany przez policjantów, a jego rysopis posiadają wszyscy funkcjonariusze. Kiedy para wchodzi do środka, policjanci otaczają dom. W tym czasie Klemens i Rozalia, nie zdając sobie sprawy z policyjnej obławy, oczekują na pojawienie się brata. Pod jego nieobecność Stolorz wyznaje domownikom, że jest zamieszany w zabójstwo policjanta. Jest bardzo poruszony, mierzy z pistoletu w narzeczoną. W tym czasie wchodzi brat, który łapie go za rękę, próbując zapobiec morderstwu. Klemens ucieka na strych, otoczony przez policję krzyczy, że był na miejscu zbrodni, że zabójcą był Twardzik, a jego narzeczona o wszystkim wie. Kiedy policjanci zbliżają się do niego, przykłada lufę pistoletu do skroni i pociąga za spust. Nie dzieje się jednak nic, gdyż magazynek jest pusty. Mężczyzna dopiero teraz przypomina sobie, że wystrzelał cały magazynek uciekając spod domu naczelnika Kosieckiego. Policjanci rzucają się na Stolorza i poturbowanego po tej interwencji (bo niektórzy nie mogli się powstrzymać od, przyjmijmy że przypadkowych, ciosów pięścią) odwożą do aresztu. Tego samego wieczoru na terenie Ligoty pojmany zostaje Ernest Zieliński, który ma przy sobie pistolet zabrany Twardzikowi, w którego magazynku też nie ma już ani jednej kuli. „Gazeta Robotnicza” z 16 grudnia 1934 r. podaje, bazując jednak na niesprawdzonych informacjach, że bandytów zatrzymano po strzelaninie, kiedy poddali się, widząc że sytuacja jest beznadziejna, a policjanci wyposażeni w „koszulki kuloodporne” i granaty mają za cel pojmać ich żywych bądź martwych. Wszystko ma miejsce w dniu pogrzebu zabitego policjanta. Następnego dnia gazety będą rozpływać się w pochwałach nad skutecznością policjantów, którzy zacieśniając krąg wokół przestępców być może zapobiegli kolejnym morderstwom. W dzienniku „Siedem Groszy” z 16 grudnia 1934 roku anonimowy dziennikarz poinformuje czytelników – nie bez satysfakcji - że Twardzik był członkiem „Jungdeutschepartei”, na dowód redakcja podaje numer partyjnej legitymacji: 1677/22.


Ilustracja 5. Wizja lokalna w miejscu zbrodni (pierwszy z prawej Klemens Stolorz)

Mając już do swojej dyspozycji obu bandytów (trzeci został przewieziony do kostnicy), śledczy postanawiają ustalić, czy aby Stolorz nie zabił Twardzika, by to na niego zrzucić odpowiedzialność za morderstwo, którego mógł przecież sam dokonać. Zeznania obu pojmanych złoczyńców oraz przyszła wizja lokalna i ekspertyzy lekarzy sądowych potwierdzają jednak jednoznacznie, że Twardzik zginął z własnej ręki. 18 września przeprowadzona zostaje wizja lokalna w miejscu zbrodni, podczas której potwierdzona zostaje wersja Stolorza, że to Twardzik zabił policjanta.

Po trupie moim i dziecka

Sąd Okręgowy w Katowicach rozpatruje sprawę zabójstwa starszego posterunkowego Hirta dopiero 2 maja 1935 roku. Na ławie oskarżonych zasiadają mieszkańcy Ligoty: 26-letni Klemens Stolorz oraz o sześć lat młodszy Ernest Zieliński. Pierwszy z nich jest niezadowolony, zachowuje się wyzywająco i oskarża swoją narzeczoną, że całe to zło wydarzyło się przez nią. Zarzuca jej, że musiał kraść, by sprostać żądaniom jej i jej rodziców, którzy stale domagali się, by przynosił wódkę i artykuły spożywcze. Sąd przesłuchuje 29 świadków. W sali nadkomplet publiczności, setki chętnych musiały pozostać na zewnątrz budynku, jako że wydawanych przez sekretarza sądowego kart wstępu zabrakło szybko.


Ilustracja 6. Trwa rozprawa przeciwko współsprawcom zamordowania posterunkowego Hirta. Stoi oskarżony Stolorz, obok niego siedzi oskarżony Zieliński.

Największe zainteresowanie wzbudza pojawienie się narzeczonej Stolorza, która nie pozostaje niedawnemu narzeczonemu dłużna za rzucane w jej kierunku oskarżenia i zeznaje, że Stolorz miał powiedzieć zanim go ujęto (co słyszała też jego bratowa), że to on zabił policjanta, a Twardzik się zastrzelił. Dodatkowo oskarża go o próbę zabójstwa 14 grudnia 1934 roku. Według niej miał wówczas powiedzieć: - Zastrzelę cię, a potem sam się zastrzelę. Dziewczyna zaczęła się panicznie bać o swoje młode życie, wraz z bratową Stolorza poczęły go prosić, by nie pociągał za spust. Nie wiadomo jak skończyłyby się te negocjacje z frustratem, gdyby nie stanowcza postawa brata Klemensa, który chwycił go ze rękę i boleśnie wykręcił, zmuszając tym samym do ucieczki. Kiedy biegł na strych, policjanci już dobijali się do drzwi mieszkania. Publiczność ożywia się ponownie, a dziennikarze zapisują błyskawicznie kolejne strony w notatnikach, kiedy zeznaje bohaterska żona naczelnika z Panewnik, Elżbieta Kosiecka, która opowiada o tym jak to Stolorz i Twardzik mierzyli w jej męża, ona zaś zastawiła go własną piersią i zaczęła wzywać pomocy. Gdy Twardzik dawał komendę do strzału i liczył do trzech, ona chwyciła lufy obu rewolwerów i skierowała je w bok. Mąż uciekł dzięki temu manewrowi do domu, a kiedy złoczyńcy chcieli podążyć za nim, kobieta powiedziała, że owszem, mogą wejść do środka, ale tylko po trupie jej i dziecka, po czym przytuliła czteroletniego zawodzącego chłopczyka. Bandyci na takie dictum zaczęli uciekać, Stolorz miał przy tym strzelać na wiwat.


Ilustracja 7. Bohaterska Elżbieta Kosiecka, która uratowała życie mężowi, zasłaniając go własną piersią

Oskarżeni przyznali się do winy, prosząc o łagodny wymiar kary, sąd zaś przyznał im jak najdalej idące okoliczności łagodzące. Stolorza skazano na 4 lata więzienia, Zielińskiego zaś na półtora roku. Obu zaliczono czas pobytu w areszcie na poczet zasądzonej kary. Oskarżeni przyjęli wyrok ze spokojem, niestety, do procesu nie doczekał ojciec Stolorza, który umarł ze zgryzoty dwa miesiące wcześniej. 18 września 1935 roku przed Sądem Apelacyjnym w Katowicach odbyła się rozprawa apelacyjna, w wyniku której Stolorzowi obniżono wyrok do trzech lat więzienia, w mocy utrzymano zaś wyrok Zielińskiego z I instancji.

Epilog

Te niskie wyroki były premią za współpracę oskarżonych z policją i sądem, z pewnością jednak nie zadowoliły tych, którzy domagali się wysłania Stolorza na szubienicę. Jego udział i współsprawstwo były przecież bezsprzeczne. Sądy w innych miastach z pewnością nie byłyby tak łagodne, wystarczy przypomnieć, że niemal równolegle za usiłowanie zabójstwa policjanta sąd w Rybniku skazał Józefa Ziemskiego na karę śmierci przez powieszenie.


Ilustracja 8. Nagłówek z dziennika „Siedem Groszy” z dnia 16 grudnia 1934 roku

Obserwatorzy procesu mogli więc mieć do wymiaru sprawiedliwości uzasadniony żal, którego nie rekompensował fakt, że Twardzik popełnił samobójstwo, wymierzając sobie tym samym sprawiedliwość. Szybko o nim zapomniano i nie zbudował w ten sposób – choć chyba bardzo tego pragnął – legendy jak kiedyś Hanys-Stolorz, o którym pisano książki i śpiewano piosenki. Za to dodatkową karę dla Klemensa Stolorza wymierzył dziennik „Siedem Groszy”, który obnażył jego kłamstwa, bezsprzecznie dowodząc, że ów Hanys-Stolorz, na którego tak chętnie się powoływał, nie był z nim w żaden sposób spokrewniony. Teraz pewnie w więzieniu będą z niego szydzić, a po wyjściu na wolność nie będzie mu tak łatwo zbudować wokół siebie przestępczej grupy, bo to kłamstwo zawsze będzie mu wytykane. A herszt musi przecież swój honor posiadać.

Bibliografia:
Banda Twardzika u sędziego śledczego. Wizja lokalna na miejscu zbrodni, „Siedem Groszy”, 18 grudnia 1934 r.
Dalsze śledztwo w sprawie morderstwa, „Siedem Groszy”, 14 grudnia 1934 r.
König G., Personalverzeichnis der Evangelischen Kirchen in Polen 1935-38, https://www.sggee.org/deutsch/research_ger/parishes_ger/parish_histories_ger/Personal-Verzeichnis1935-38.pdf, [dostęp: 26.10.2015].
Mordercy policjanta Hirta ujęci. Sensacyjny pościg za zbrodniarzami, „Siedem Groszy”, 15 grudnia 1934 r.
Mordercy posterunkowego policji Hirta krewnymi słynnego bandyty Stolorza. Pragnęli pójść śladami swego „przodka”, „Express Wieczorny Ilustrowany”, 17 grudnia 1934 r.
Na miejscu zbrodni. Wizja lokalna w Katowicach-Brynowie, „Siedem Groszy”, 19 grudnia 1934 r.
Po trupie moim i dziecka. Współsprawcy zbrodni w Brynowie przed sądem, „Siedem Groszy”, 3 maja 1935 r.
Po ujęciu morderców Hirta. Wizja lokalna na miejscu zbrodni, „Siedem Groszy”, 17 grudnia 1934 r.
Pogrzeb ofiary obowiązku, „Siedem Groszy”, 15 grudnia 1934 r.
Policja dokonała licznych aresztowań w związku z morderstwem w Katowicach-Brynowie, „Siedem Groszy”, 13 grudnia 1934 r.
Przed sensacyjnym procesem, „Gazeta Robotnicza”, 15 kwietnia 1935 r.
Sprawcy zamordowania policjanta Hirta staną 2 maja przed sądem w Katowicach, „Siedem Groszy”, 15 kwietnia 1935 r.
Sprawcy zbrodni w Brynowie przed Sadem Apelacyjnym w Katowicach, „Siedem Groszy”, 18 września 1935 r.
Trup policjanta na szosie pod Katowicami. Mordercy zabrali mu rewolwer i pałkę gumową, „Siedem Groszy”, 12 grudnia 1934 r.
Ujęcie morderców policjanta po zaciętej walce, „Gazeta Robotnicza”, 16 grudnia 1934 r.
Ujęcie zbrodniarzy, „Gość Niedzielny”, 23 grudnia 1934 r.
W czwartek staną przed sądem zabójcy posterunkowego Hirta, „Siedem Groszy”, 30 kwietnia 1935 r.

* * *
W artykule wykorzystano jako ilustracje fotografie z gazety „Siedem Groszy” z lat 1934-1935. Wszystkie egzemplarze pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.

* * *

Dr hab. Krzysztof Gajdka


Historyk literatury i medioznawca, od ponad dziesięciu lat wykłada historię prasy w katowickich, krakowskich i rzeszowskich uczelniach wyższych. Wydał Dziennikarstwo polskie na Śląsku. Zarys historyczny Jana Kudery, w najbliższych planach jest opracowanie krytyczne pt. Antologia tekstów z „Poradnika Gospodarczego” Karola Miarki (lata 1871-1872, 1879-1880). oraz książka pt. Miesięcznik „Fala” w okresie okupacji hitlerowskiej w Polsce. W cyklu Zbrodnie i sensacje sprzed lat autor przegląda z należytą uwagą pitavale na łamach dawnej śląskiej prasy, odnajdując zapomniane już dziś historie, które kiedyś elektryzowały region i były na ustach wszystkich, a dziennikarze tak ówczesnych bulwarówek, jak i „poważnych” gazet i czasopism, poświęcali im nierzadko całe kolumny. W znacznej mierze są to głośne zbrodnie oraz towarzyszące im śledztwa i – będące ich następstwem – procesy sądowe, wyroki i egzekucje.

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.