Solidarności broniliśmy najsilniej i najdłużej na Śląsku i w Zagłębiu [WIRTUALNY SPACER]

Czytaj dalej
Teresa Semik

Solidarności broniliśmy najsilniej i najdłużej na Śląsku i w Zagłębiu [WIRTUALNY SPACER]

Teresa Semik

Stan wojenny był największą operacją wojska polskiego po drugiej wojnie pod względem liczby żołnierzy wyprowadzonych na ulicę w grudniu 1981 roku. Na 17 grudnia 1981 roku Solidarność wyznaczyła ogólnopolski protest przeciwko używaniu przemocy. Ten dzień stał się dniem żałoby narodowej po zastrzeleniu górników z Wujka - mówi historyk dr Jarosław Neja.

Zdaniem Jerzego Buzka, działacza opozycji a później premiera, w 1981 roku mieszkańcy Śląska okazali się najtwardsi i najsilniej związani z „Solidarnością”, najmocniej walczyli o wolność. Historycy potwierdzają, że opór przeciwko stanowi wojennemu był tu większy?

W grudniu 1981 roku zastrajkowały 24 z 66 kopalń. Zaprotestowały zakłady związane z górnictwem. Jeśli w innych branżach, na terenie kraju, skala protestu byłaby wówczas podobna, jak w województwie katowickim, to mielibyśmy do czynienia z potężnym strajkiem o charakterze powszechnym. Zwrócił na to uwagę Andrzej Paczkowski w książce „Wojna polsko-jaruzelska”. Protesty przeciwko stanowi wojennemu na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim były do tego protestami najdłuższymi w skali kraju. Do 28 grudnia strajkowali górnicy kopalni Piast, w Ziemowicie - do 24 grudnia, a Hucie Katowice - 23 grudnia.

Kopalnie zostały zmilitaryzowane, tym determinacja górników wydaje się większa. Jaki wpływ na ten społeczny opór miały strzały w kopalni „Wujek” i śmierć górników?

Po pacyfikacji kopalni „Wujek” w zasadzie strajki w kraju zostały wygaszone. Ale nie na Śląsku. Wybuchały nawet nowe, krótkie protesty, czasem tylko kilkugodzinne, by pokazać władzy, że nie ma zgody na stan wojenny, na strzelanie do ludzi. Generalnie jednak pogłębił się strach i przygnębienie. Przed „Wujkiem” część społeczeństwa żywiła jeszcze nadzieję, że „jakoś sobie z tym stanem wojennym poradzimy, to przecież nie pierwszy kryzys”. Kiedy użyto broni palnej przeciwko strajkującym robotnikom, spacyfikowano jednak także te nastroje.

Czy nie było błędem zlekceważenie władzy stanu wojennego? Gdy w kopalni „Wujek” padły pierwsze strzały, górnicy nacierali na zomowców z okrzykiem: „Chłopy, to są ślepe! Na nich!”.

Zarówno górnicy „Manifestu Lipcowego”, przeciwko którym także użyto ostrej amunicji, jak i protestujący na „Wujku”, rzeczywiście nie od razu zorientowali się, że strzela się do nich prawdziwymi pociskami. Nie wierzono, że władza zdecyduje się na tak radykalny krok. Natomiast już wcześniej, jeszcze przed 13 grudnia, przygotowując się na ewentualną eskalację działań ze strony władz, strona „solidarnościowa” zakładała, że odpowiedzią na nią będą przede wszystkim sprawdzone wcześniej strajki. Stąd obowiązywały odpowiednie instrukcje. Protesty należało organizować w zakładach, nie przenosić ich na ulice, stosować bierny opór. Wydawało się, że to wystarczy. W sierpniu 1980 r. i w czasie późniejszych strajków, siły porządkowe nie wchodziły na teren protestujących zakładów. W grudniu 1981 roku sądzono, że będzie tak samo. Tymczasem przeciwko strajkom, użyto siły.

Minister spraw wewnętrznych w 1981 roku, Czesław Kiszczak twierdził, że władza była zaskoczona tą formą protestu. Spodziewała się, że robotnicy wyjdą na ulicę, a nie że zamkną się w zakładzie. Mówił prawdę?

Władze przygotowując stan wojenny rozpatrywały różne warianty rozwoju sytuacji i zakładały, że opór może być twardy, łącznie z podjęciem przez społeczeństwo działań o charakterze insurekcyjnym. Były więc przygotowane na strajki okupacyjne i demonstracje uliczne, zdobywanie gmachów publicznych itp. Natomiast już w trakcie operacji wprowadzania stanu wojennego okazało się, że nie wszystko w tej wojskowo-milicyjnej maszynerii działało tak, jak by sobie tego życzono. W jednym z dokumentów podsumowujących pacyfikację Huty Katowice, mówi się, że Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej (ZOMO) nie były przygotowane do tego typu akcji, bo ich funkcjonariuszy szkolono głównie do tłumienia wystąpień ulicznych, a nie do zdobywania zakładów pracy i współdziałania z czołgami.

Chwyć kursorem zdjęcie i rozpocznij wirtualny spacer po kopalni Wujek

Stan wojenny wprowadziła w Polsce władza komunistyczna 13 grudnia 1981 roku, niezgodnie z Konstytucją PRL. Został zawieszony 31 grudnia 1982 roku, a zniesiony 22 lipca 1983 roku. Na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego stał generał Wojciech Jaruzelski.

Dlaczego zatem tak mało wiemy o roli wojska w tych wydarzeniach?

Wiemy coraz więcej, natomiast nie wszystkie archiwa wojskowe zostały dotychczas przebadane. Stan wojenny był operacją militarną, ale też wojsko miało przejąć administrację w kraju na okres stanu wojennego. Komisarze wojskowi zostali oddelegowani do poszczególnych miast, kluczowych zakładów pracy. Pod względem zaangażowania sił i środków: czołgów, transporterów, samolotów, śmigłowców, pod względem liczby żołnierzy wyprowadzonych na ulicę w grudniu 1981 roku była to największa operacja wojska polskiego po zakończeniu drugiej wojny. Podobna mobilizacja wystąpiła podczas interwencji w Czechosłowacji w 1968 r.

Strajkujący mieli więcej zaufania do wojska, choć nic nie wskazywało, by było po ich stronie.

Wojsko mimo wszystko cieszyło się wówczas nadal dużym zaufaniem społecznym i prestiżem. Przykładowo, z raportu dziennego Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach, z 14 grudnia 1981 r., wynika, że załoga kopalni „Staszic”, która na wypadek interwencji MO przygotowała do obrony łomy, kilofy i łopaty, jest gotowa ich nie użyć, jeśli interwencje podejmie wojsko. Z drugiej strony władze wyznaczyły wojsku konkretne zadania. Na przykład, kiedy w listopadzie 1981 r. kierownictwo Komendy Wojewódzkiej milicji w Katowicach sprawdzało stopień przygotowania podległych jednostek do operacji wprowadzenia stanu wojennego - internowań, zajmowania siedzib „Solidarności”, przejmowania gmachów telewizji, radia, środków łączności - zastanawiano się też, na ile własnymi siłami można będzie blokować strajkujące zakłady. Przyjmowano, na przykład, że do rozwinięcia blokady kopalni „Wieczorek”, która ma 7 szybów i 24 bramy, potrzeba 320 funkcjonariuszy i 7 armatek wodnych. Natomiast do blokowania Huty Katowice - około1000 funkcjonariuszy. Było jasne, że potrzebne jest wsparcie spoza województwa i współdziałanie z wojskiem.

Szacunki z listopada okazały się nieaktualne już w grudniu? Tysiąc policjantów i tysiąc żołnierzy pacyfikowało kopalnię Wujek.

Założenia mają to do siebie, że w trakcie ich realizacji niejednokrotnie trzeba je modyfikować. Ostatecznie do tłumienia strajku w Hucie Katowice, 23 grudnia, użyto: 4260 funkcjonariuszy milicji, 500 ormowców, ponad 2 tys. żołnierzy wojska polskiego, 30 funkcjonariuszy SB. Byli wsparci 244 pojazdami pancernymi, trzema śmigłowcami MSW i jednym wojska. Śmigłowiec resortu spraw wewnętrznych był wyposażony w gigantofon i urządzenia do wytwarzanie dźwięku o zmiennej częstotliwości, które miały wpływać źle na samopoczucie strajkującej załogi i złamać jej ducha.

Czy w grudniu 1981 roku była szansa na kompromis pomiędzy władzą a „Solidarnością”?

Kompromis jest możliwy wtedy, kiedy jest wola obu stron. Tymczasem stan wojenny władze przygotowywały od miesięcy.

W „Solidarności” też byli ludzie, którzy radykalizowali swoje poglądy i nie zamierzali iść na żadne układy z komunistyczną władzą.

„Solidarności” była ruchem masowym. Miała przecież blisko 10 mln członków, więc to normalne, że ścierały się w niej różne idee i koncepcje. Nie szykowano się jednak do żadnej zbrojnej rozprawy z władzą, do akcji o charakterze terrorystycznym itp. Oczywiście, działacze „Solidarności” zdawali sobie sprawę, że może dojść do jakiejś konfrontacji, że władze „coś” przygotowują. Nikt nie był jednak gotowany na to, co miało nastąpić. Przecież sama skala represji po 13 grudnia okazała się ogromna - 10 tysięcy internowanych, ranni i zabici podczas pacyfikacji strajków w zakładach pracy. Stało się okrutnym zrządzeniem losu, że 17 grudnia 1981 r., który zgodnie z uchwałą Komisji Krajowej „Solidarności” z 12 grudnia 1981 r. miał być ogólnopolskim dniem protestu przeciwko używaniu przemocy, za sprawą masakry w „Wujku” stał się faktycznie dniem żałoby i strachu. Oczywiście, podejmując uchwałę liderzy związku nie wiedzieli, że za kilka godzin rozpocznie się stan wojenny.

Generał Jaruzelski mówił w czasie procesu zomowców strzelających do górników z „Wujek”, że on jednoosobowo podjął decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Mówił prawdę?

Generał Jaruzelski był głównym organizatorem stanu wojennego, ale nie jedynym. Byli jeszcze jego najbliżsi współpracownicy, jak generałowie Florian Siwicki, Michał Janiszewski, Czesław Kiszczak. Decyzja polityczna o wprowadzeniu stanu wojennego zapadła wprawdzie 5 grudnia 1981 r. na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, ale generał Jaruzelski miał swobodę wyboru konkretnej daty. Dysponował ogromną władzą jako premier, I sekretarz KC PZPR, minister obrony narodowej.

Czym pana zdaniem był stan wojenny?

Była to przede wszystkim rozprawa z wielkim ruchem społecznym - „Solidarnością”. Próba przywrócenia pełnego monopolu władzy komunistycznej, który został przełamany w wyniku wielkich strajków 1980 r. i zawartych wówczas porozumień.

Dr Jarosław Neja pracuje w IPN w Katowicach. Jest m.in. autorem książek: „Grudzień 1981 roku w województwie katowickim”, „Dla władzy, obok władzy, przeciw władzy. Postawy robotników wielkich ośrodków przemysłowych w PRL”, współautorem z Andrzejem Sznajderem „14 dni pod ziemią: KWK Piast w Bieruniu 14-28 grudnia 1981 roku”.

Na święta w Śląsku Plus mamy dla Was świąteczną promocję. Cały rok za pół ceny. Zapraszamy!

W3Schools

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.