Stryczek dla brata „pięknej Zośki”

Czytaj dalej
Dr hab. Krzysztof Gajdka

Stryczek dla brata „pięknej Zośki”

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Ferdynand Siwiec pyta, na jakiej podstawie są aresztowani, w tym czasie Franciszek wyciąga pistolet parabellum i trzykrotnie, bez zastanowienia strzela do policjanta. Tak, aby zabić. Funkcjonariusz pada martwy na ziemię, a bracia uciekają, porzucając w pobliskiej cegielni złodziejski łup. Rozpoczyna się obława na niespotykaną dotąd skalę. Dla śląskiej policji ujęcie Franciszka Siwca i jego kompanów jest sprawą honoru i kwestią czasu. Poznajcie historię tej zbrodni.

Tego dnia nie mieli farta. Najpierw zostali spłoszeni sprzed składu rzeźnickiego, a przecież tak liczyli na znajdującą się tam gotówkę i wyroby wędliniarskie, za którymi wprost przepadali. Potem zaś w sklepie kolonialnym Kuczery w Ligocie Rybnickiej, do którego się włamali, nie znaleźli ani grosza. W pośpiechu wrzucali do worka pierwsze z brzegu artykuły spożywcze, wzięli też kilka butelek wina i… wiadro musztardy. Nie bardzo wiedzieli, co z nią zrobić, więc ze złości wysmarowali lepką mazią drzwi sklepu. To miała być kara dla właściciela za ich zmarnowany czas i upaćkaną musztardą garderobę. Bracia Franciszek i Ferdynand Siwcowie oraz ich wspólnik Ludwik Ostrzołek nie mieli najlepszych humorów, bo jak tu pokazać się po powrocie bez godniejszych niż to co w worku łupów. Z tego smutku wypili więc kilka win i wyrzucili butelki w krzaki. I wtedy pojawił się ten policjant na rowerze. Ostrzołek stał nieco z boku, więc uciekł, a bracia Siwcowie musieli uznać argument, jakim był wycelowany w nich pistolet, na polecenie funkcjonariusza pomaszerowali więc karnie w kierunku komisariatu. Posterunkowy Wincenty Fojcik był dumny, bo okazało się, że złapał przestępców niemal zaraz po napadzie. Cóż za skuteczność. To musiało zaowocować awansem, podwyżką, a może nawet artykułem w gazecie o bohaterskim posterunkowym. Ależ żona i dzieci się ucieszą. W pewnym momencie Ferdynand Siwiec, kopnięty przez brata w nogę, co miało być umówionym sygnałem do działania, zatrzymuje się i pyta, na jakiej właściwie podstawie są aresztowani, w tym czasie Franciszek wyciąga pistolet parabellum i trzykrotnie, bez zastanowienia strzela do policjanta. Tak, aby zabić. Funkcjonariusz pada martwy na ziemię, a bracia uciekają, porzucając w pobliskiej cegielni złodziejski łup. Rozpoczyna się obława na niespotykaną dotąd skalę. Dla śląskiej policji ujęcie Franciszka Siwca i jego kompanów jest sprawą honoru i kwestią czasu.

Dziedzicznie obciążeni przestępstwem
Franciszek Siwiec urodził się 31 marca 1908 roku w Dziedzicach. Ojciec był człowiekiem spokojnym, pracował ciężko, cieszył się dobrą opinią. Ponieważ jednak był zapracowany, wychowaniem pięciorga dzieci zajęła się matka, Ludwika Siwcowa. W „Polskiej 30-halerzówce” z 15 stycznia 1934 roku czytamy, że „miała żyłkę awanturniczą” oraz opinię „kobiety lekkomyślnej, nieszanującej cudzej własności”. Podobnego zdania jest dziennikarz „Siedmiu Groszy”, który w wydaniu z 4 lutego 1934 roku pisze, że Siwcowa miała zgubny wpływ na wychowanie synów, brała udział w wyprawach złodziejskich, „uczyła swego syna stawiać pierwsze kroki na drodze występku”, a więzienie było jej drugim domem. Dziennikarz „Polskiej 30-halerzówki” w wydaniu z 22 stycznia 1934 roku pisze, że Siwcowie są ze strony matki dziedzicznie obciążeni przestępstwem i przytacza historię o przodku Franciszka i Ferdynanda, który na osiemdziesiąt przeżytych lat trzydzieści spędził w niemieckich więzieniach, a kiedy przed osiemdziesiątymi urodzinami zwolniono go z raciborskiego więzienia, w drodze do rodzinnej Mszany dokonał zuchwałej kradzieży, nie chcąc wracać do domu z pustymi rękami. Taką miał fantazję. Jak pisze Tadeusz Dyniewski, Ludwika Siwcowa nie chciała być od swoich antenatów gorsza, a wszyscy mieli jakieś zatargi z prawem. Po objęciu Górnego Śląska przez władze polskie, Siwcowie przenieśli się do Chwałowic. Ojciec Franciszka pracował jako górnik w kopalni „Donnersmarck”, później przeniósł się do kopalni „Dębieńsko”, czas jakiś pracował we dworze w Dębieńsku, by wrócić znów do kopalni „Donnersmarck”. Franciszek wzrastał wśród rodzeństwa, spośród którego po śmierci ojca w rodzinnym domu – po wyjściu dwóch sióstr za mąż – pozostał oprócz niego starszy o cztery lata brat Ferdynand i młodsza o cztery lata siostra Zofia. Przyszłość tej trójki będzie ściśle ze sobą związana.


1. Franciszek Siwiec

Swoją przestępczą karierę zaczął Franciszek Siwiec młodo, bo już w wieku lat 13 został skazany za kradzież przez sąd w Strumieniu. Kiedy miał lat 18, trafił do więzienia na cztery miesiące za kradzież z włamaniem. Po wyjściu na wolność dokonał „śmiałego napadu rabunkowego”, za który w czerwcu 1927 roku trafił na pięć lat do więzienia w podkrakowskim Wiśniczu. Zwolniono go przed terminem z nadzieją, że się ustatkuje i zejdzie z obranej drogi. Nadzieje te były płonne, bo niedługo potem dokonuje kolejnego włamania, za co zostaje skazany na dwa i pół roku więzienia. Kiedy – odpowiednio wyedukowany przez współwięźniów – opuszcza zakład karny, przystępuje do grasującej w powiecie rybnickim bandy Józefa Ziemskiego. Również jego siostra, Zofia, współpracowała z bandą Ziemskiego, wśród członków której cieszyła się szczególnymi względami. Dziewczyna słynęła z wrodzonej inteligencji, sprytu i urody, wielokrotnie zdobywała tytuł „Miss Chwałowic” i podobała się mężczyznom, była zawsze zadbana i modnie ubrana, nazywano ją więc „piękną Zośką”. Jak pisze Tadeusz Dyniewski:

Piła jak przysłowiowy szewc, klęła jak furman, wytrzymywała — tańcząc non stop — całą noc, a bawiła się wyłącznie ze złodziejami i włamywaczami, w ostateczności — z paserami. Może i zatańczyłaby z jakimś przyzwoitym młodzieńcem, a nawet i z policjantem, ale który z nich odważyłby się poprosić w tany damę obstawioną przez takie grono wielbicieli.

Zośka miała przenikliwy umysł, dlatego złodzieje z bandy Ziemskiego konsultowali z nią swoje złodziejskie plany, była mózgiem wielu przedsięwzięć, stawała na czatach, kiedy było trzeba, sama również zajmowała się paserstwem i kradzieżą. Zyskała sobie wielkie uznanie włamywaczy, którzy jej polecenia wykonywali bez szemrania, mówiono o niej nawet, że jest mózgiem bandy. Dodatkowo Zośka dodawała otuchy poszukiwanym przestępcom, ukrywała ich, donosiła im o działaniach policji, myliła tropy, zapewniała alibi, a kiedy było trzeba, to nawet przynosiła do więzienia wałówki.


2. „Piękna Zośka” (z prawej) w towarzystwie przyjaciółki, 19-letniej Rozalii Winklerówny, domniemanej narzeczonej Franciszka Ziemskiego

Starszy brat Franciszka, Ferdynand, też był znaną postacią. W roku 1933 wyszedł z więzienia po odsiedzeniu trzynastoletniego wyroku za kradzież z włamaniem do kościoła. Porywczy, silny i agresywny (w 1934 roku pięciu policjantów nie mogło skuć go w kajdany), dumny z wykształcenia, które zdobył w – jak to sam nazywał „akademii fachowej” (tj. w więzieniu). Od razu też przystąpił do „rodzinnego interesu”, tj. bandy brata, sterowanej w dużej mierze przez siostrę.

W bandzie Ziemskiego Franciszkowi Siwcowi wiodło się średnio. Kiedy inni uciekali, jego zawsze łapano na gorącym uczynku lub trafiano do niego w wyniku śledztwa. Tylko w 1932 roku trafił za kratki cztery razy. Bał się, że opinia o nim będzie coraz gorsza, przylgnie do niego, że „jest niefartowny”, a w końcu towarzysze ze złodziejskiej ferajny pozbędą się go, bo uznają, że przynosi im pecha. I nie będzie tu miał żadnego znaczenia jego znaczny już pomimo młodego wieku więzienny staż. Postanawia więc uciec z więzienia. Ma plan. Wedle relacji Tadeusza Dyniewskiego, zaczyna się stanowczo domagać spotkania z prokuratorem, gdyż chce mu przekazać informacje, ponoć najwyższej wagi. Widać zaintrygowało to prokuratora, bo kazano Siwca doprowadzić do rybnickiego sądu 19 lutego 1932 roku. Kiedy strażnik prowadził więźnia sądowym korytarzem, ten – korzystając z chwili nieuwagi – sypnął mu w oczy tytoniem, który trzymał w garści, po czym uciekł. Nie odbiegł daleko, pościg dopadł go przy moście w okolicy ulicy Smolnej. Siwiec wrócił do więzienia, a sąd – za poturbowanie interweniujących policjantów i ucieczkę – wydłużył mu odsiadkę. Przed współwięźniami, którzy nabrali do niego szacunku po tej próbie ucieczki, Siwiec odgraża się, że i tak czmychnie z więzienia, a jeśli jakiś policjant stanie mu na drodze, bezwzględnie go zabije.
W nocy z 2 na 3 września 1932 roku wydarzyło się w życiu Franciszka Ziemskiego coś przełomowego. Kiedy strażnicy przyszli po niego o takiej niezwykłej porze, poczuł niepokój, ale wszystko się wyjaśniło, kiedy doprowadzili go do celi nieszczęśnika, który za kilka godzin miał być stracony. Skazańcem tym był sam herszt jego bandy, Józef Ziemski, który oczekiwał na wykonanie wyroku śmierci za usiłowanie zabójstwa policjanta na służbie. Okazało się, że Ziemski poprosił prokuratora, by zezwolił mu na widzenie z Siwcem, o którym wiedział, że przebywa w tym samym więzieniu. Prokurator wyraził zgodę, nie wiedząc, jak wielki i brzemienny w skutkach błąd popełnia. Jak pisałem już w artykule Kres ziemskiego życia bandyty Józefa Ziemskiego:

Podczas spotkania z Siwcem Ziemski pozuje na bohatera. Widać, że zależy mu, by relację na temat tego spotkaniu Siwiec - już po wyjściu na wolność - przekazał innym, co zapewne miało być elementem budowy "bandyckiej legendy postrachu powiatu rybnickiego". Ziemski przekazuje też Siwcowi taką oto mądrość życiową: - Gdybyś przyszedł kiedy tak daleko jak ja, to pokaż, że umiesz zginąć i niech nie widzą u ciebie żadnej łzy. Instruuje przy tym kolegę, by szedł zawsze jego drogą, udziela mu też rozmaitych przestępczych rad. Ma też nakazać Siwcowi, by ten go pomścił, i nim umrze na szubienicy, koniecznie zabrał ze sobą na tamten świat kilku policjantów. Gdy towarzysze więzienni się żegnają, Siwiec mówi jeszcze do Ziemskiego: - Niech ci tam dobrze idzie. Przed egzekucją krzyczy jeszcze głośno, tak aby usłyszał go Siwiec: - Franek, pamiętaj, byś mnie pomścił!

Dziennikarze, którzy relacjonowali tę sytuację, nawet nie wiedzieli, że Ziemski w obliczu śmierci zaplanował w detalach przyszłość Siwca, który też nie bez racji zostanie za czas jakiś okrzyknięty przez prasę „Mścicielem Ziemskiego”, tyle tylko, że o ile Józefa nazywano w prasowych relacjach „bandytą”, Franciszka nazywać się już będzie „groźnym bandytą”. Siwiec czuje, że w jego życiu nagle nastąpił przełom. Oto on – dzięki zrządzeniu losu – został namaszczony przez tego, o którym rozpisuje się prasa, nie tylko na Śląsku, ale nawet w dalekiej Warszawie, nazywany jest „postrachem powiatu rybnickiego”, a ludzie drżą na dźwięk jego nazwiska. Sam Józef Ziemski powierzył mu misję do wykonania, a to znaczy, że jego ranga w przestępczym świecie będzie teraz o wiele większa niż wcześniej i za chwilę to on, Franciszek Siwiec, zastąpi herszta na czele bandy.

„Cud nad Wisłą”, a po nim wolność
Siwiec nie przestaje planować ucieczki, czeka na dogodną sposobność, by uciec i już na wolności podążać drogą wytyczoną mu przez Ziemskiego. „Polska 30-halerzówka” wspomina w wydaniu z dnia 15 stycznia 1934 roku, że Siwcowi udało się uciec raz jeszcze z więzienia, już po egzekucji Ziemskiego, a złapano go dopiero po kilku miesiącach i przetransportowano do więzienia w Katowicach, więcej szczegółów jednak autor tekstu nie podaje. Faktem jest jednak, że Siwiec zostaje przeniesiony do więzienia w Katowicach. Tu właśnie, na dwa dni przed rocznicą odzyskania niepodległości, a więc 9 listopada 1933 roku, planuje ucieczkę, która zadziwi wszystkich, a koncept bazujący na niej może do dziś służyć autorom kryminałów pod każdą szerokością geograficzną. Właśnie na 9 listopada zaplanowano dla więźniów przedstawienie patriotyczne pt. „Cud nad Wisłą”. Reżyser miał jednak pewne problemy z obsadzeniem ról bolszewików występujących w sztuce, do których nikt się nie palił, ale szczęśliwie zgłosił się Siwiec. Aktorowi-amatorowi wydano z depozytu jego własną marynarkę i sweter, ale spodni już nie, więc musiał pozostać w więziennych. Przedstawienie się odbyło, a wcielający się w rolę radzieckiego towarzysza Siwiec wykorzystał panujące po spektaklu zamieszanie, gdy więźniowie wracali do swoich cel, i wyskoczył z okna na pierwszym piętrze, przez nikogo niezauważony. Następnie sforsował mur wewnętrzny, po bramie wspiął się na mur zewnętrzny, jeszcze tylko skok, a potem już upragniona wolność. Szosą mikołowską udał się pieszo w kierunku Żor, gdzie odwiedził swojego dawnego kompana, Jerzego Kubiczka, który – choć o rok młodszy – przeszłość kryminalną miał jeszcze bogatszą niż Siwiec. Znajomego nie zastał, poprosił jednak jego matkę, by podarowała mu jakieś spodnie Jurka, co też się stało. Posilił się jeszcze i ruszył w dalszą drogę, która zawiodła go po kilku dniach do rodzinnego domu w Chwałowicach. „Piękna Zośka” prędzej spodziewała się zobaczyć diabła niż brata, ale szybko oswoiła się z jego obecnością, doradzając jednak, by nie zatrzymywał się w domu, gdyż tu policja będzie prowadzić obserwację i rewizje w pierwszej kolejności. Franciszek pomieszkuje więc u krewnych i znajomych w Mszanie, Moszczenicy oraz Radlinie. W końcu znajduje kryjówkę doskonałą, w domu Winklerów w Chwałowicach. Była to ostatnia posesja we wsi, do ściany lasu było zaledwie pięćset metrów. Biorąc pod uwagę tę zdolność oceny ryzyka i analizowanie różnych możliwych scenariuszy, dziennikarz „Siedmiu Groszy” określa Siwca jako „niezłego strategika”.
Ze wszystkich kryjówek Siwiec wyrusza wraz z kompanami na złodziejskie wyprawy. Kradną co popadnie: gotówkę, mięso i wędliny w składach rzeźnickich, artykuły kolonialne, wódkę z restauracji, obuwie, materiały sukienne, losy loteryjne, wino, obrączki ślubne, znaczki ubezpieczeniowe, czekoladę, wyroby tytoniowe, słoninę, bieliznę oraz firanki. U Winklerów trwa nieustanna libacja, w gości przybywają byli członkowie bandy Ziemskiego, obecni są aktualni kompani Siwca. W końcu Siwiec zamienia rower ukradziony palaczowi Klimkowi na pistolet parabellum, z którego zginie później posterunkowy Zuszek. Broń będzie miał już teraz przy sobie podczas wszystkich wypraw złodziejskich. Włamywacze robią się coraz bardziej bezczelni, czują się też bezkarni. Bo jak inaczej można wytłumaczyć, że Siwiec włamuje się do chlewika niejakiego Bartla, zabija prosiaka i umiejętnie go oprawia, zostawiając na miejscu wnętrzności, a unosząc wartościowe mięso. Tego dnia libacja była na całego, bawiono się do rana, alkoholu i dań z wieprzowiny nikomu nie zabrakło. Biesiadnicy pożyczyli tego dnia gramofon i balowali tak, że słyszała to cała okolica. Wygląda na to, że Siwiec uwielbiał dania z drobiu, bo kury kradnie chętnie i często. Regularnie odwiedza kurnik niejakiego Rafała Marka w Rybniku i niczym wybredny lis wykrada mu co tłustsze okazy drobiu. Nie zawaha się nawet, by skraść dwadzieścia dziewięć kur rasowych z kurnika i przeznaczyć je na biesiadny stół podczas jednej z wielu suto zakrapianych libacji. Na liście wspólników towarzyszących Siwcowi w jego złodziejskich eskapadach przewijają się m.in. takie osoby, jak: Zofia Siwcówna, Ferdynad Siwiec, Ludwika Siwcowa, Ludwik Ostrzałek, Waldemar Szczepanik, Jan Borek, Ryszard Szymecki, Teresa Lelkowa, Franciszek Woryna, Emil i Ferdynand Wypchlowie, Fryderyk Tłuczykont i Rafał Winkler. Nominalnie hersztem bandy był Franciszek Siwiec, jej mózgiem była jednak, jak u Ziemskiego, jego siostra, „piękna Zośka”.

Od wiadra musztardy do świadomego morderstwa
Późnym wieczorem 25 listopada 1933 roku Ludwika Ostrzołka, w jego rybnickim mieszkaniu przy ulicy Rzecznej 2, odwiedzili bracia Franciszek i Ferdynand Siwcowie. Tak gospodarz, jak i jego goście, byli osobami powszechnie znanymi z racji sukcesów odnoszonych w złodziejskiej profesji. W przestępczym półświatku mówiono o nich z szacunkiem, zwykli ludzie, a szczególnie mieszkańcy powiatu rybnickiego, drżeli zaś ze strachu na samą myśl o nich. Powszechnie wiedziano, że na włamania chodzą z bronią, Franciszek zaś, po brawurowej ucieczce z katowickiego więzienia, o której pisały nawet warszawskie gazety, jest poszukiwany listami gończymi. Ferdynand, który kilkanaście lat swego życia spędził za kratkami, też był dla wielu przestępców nie lada autorytetem. Tej nocy wspólnicy planowali kolejne włamanie. Padło na jeden ze składów rzeźnickich, w którym spodziewali się znaleźć znaczną ilość gotówki, nie do pogardzenia były dla nich też wyroby wędliniarskie, w których bardzo gustowali. Wzięli ze sobą dwie pokaźne puste teczki, do których miano spakować skradzione przetwory mięsne. Na wyprawę przestępcy wzięli pistolet parabellum, kaliber 9 mm (broń miał w kieszeni Franciszek Siwiec), łom żelazny i stary bagnet wojskowy. Wyruszyli chwilę po północy, już 26 listopada.

Włamanie nie udało się, gdyż – jak czytamy w dzienniku „Siedem Groszy” – „złodzieje zostali zauważeni i spłoszeni przez jakiegoś osobnika”. Byli wściekli, bo nie zwykli wracać ze skoku z pustymi rękami. Narażeni byliby przecież na różne złośliwości i szyderstwa. Złodziejska ambicja kazała im znaleźć inny obiekt, do którego się tej nocy wedrą. Ruszyli w stronę Ligoty Rybnickiej z postanowieniem, że włamią się do pierwszego lepszego sklepu po drodze. Padło na skład kolonialny Franciszka Kuczery, gdzie po wyłamaniu zamków łomem żelaznym, buszowali przez czas jakiś we wnętrzu, kradnąc sporą ilość towarów kolonialnych oraz kilka butelek wina. Włamywacze zabrali też ze sobą wiadro z musztardą, ale widać im ciążyło, bo rozmyślili się i wysmarowali nią drzwi składu. To miała być kara dla właściciela za to, że nie znaleźli wewnątrz gotówki.

Uciekających przez pola opryszków zauważył dróżnik Kania z budki kolejowej nr 19 (przy szosie żorskiej). Od razu wydali mu się podejrzani, a wrażenie to potęgował sporych rozmiarów worek, który jeden z nich taszczył na plecach. Kiedy więc zauważył przejeżdżającego na rowerze posterunkowego Wincentego Fojcika, zatrzymał go, podzielił się z nim swoimi obserwacjami i wskazał kierunek, w którym osobliwa grupka się udała. Policjant wiedział już o włamaniu, od razu skojarzył je z podejrzanymi osobnikami, o których z przejęciem w głosie mówił znajomy kolejarz. Posterunkowy ruszył wskazanym tropem i po jakimś czasie dogonił złodziejską szajkę w okolicach wiaduktu kolejowego przy ulicy Hutniczej w Rybniku. Wyciągnął rewolwer i nakazał im podniesienie rąk. Jeden z zatrzymanych, który stał nieco z boku (był to Ludwik Ostrzołek), wykorzystał chwilę nieuwagi posterunkowego i uciekł. Wincenty Fojcik nie strzelał w jego kierunku, miał przecież do swojej dyspozycji dwóch bandytów oraz łup, który będzie dowodem w sprawie. Zatrzymani nie do końca spełnili polecenie posterunkowego, gdyż jeden z nich trzymał ciężki worek, drugi zaś podniósł do góry tylko jedną rękę. Policjant nie mógł wiedzieć, że w drugiej trzyma odbezpieczony pistolet. Bracia Franciszek i Ferdynand Siwcowie w tej pozornie beznadziejnej sytuacji, zachowywali spokój. Kiedy policjant kazał im maszerować w kierunku komisariatu policji, zgodzili się bez wahania, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, że coś knują. Kiedy znajdowali się przed wiaduktem, posterunkowy zaczął się rozglądać na boki i wypatrywać zbiegłego Ostrzołka. Bracia zauważyli jego dekoncentrację, Franciszek – jak ustalono później w śledztwie – miał wówczas kopnąć Ferdynanda w nogę. To był sygnał do działania. Jak donosi dziennik „Siedem Groszy” z 3 lutego 1934 roku, Ferdynand zatrzymał się nagle, położył worek na ziemi, i patrząc w oczy policjanta, zaczął się dopytywać, za co są zatrzymani i prowadzeni na komisariat. W tym czasie Franciszek miał stanąć za bratem, oprzeć broń o jego ramię i strzelić policjantowi w głowę. Ten runął na ziemię z okrzykiem „Jezus”. Zabójca dla pewności strzelił jeszcze swojej ofierze w klatkę piersiową, dziurawiąc płuco. Jak się później okazało, na trzy oddane strzały, dwa były celne i śmiertelne zarazem. Była godzina 4.30. Bracia zbiegli. Kilka minut później ulicą Hutniczą przechodził szwagier Wincentego Fojcika, Szymon Grabarz. Początkowo myślał, że ten leży pijany, jednak kiedy zobaczył kałużę krwi, wiedział już, że do szwagra strzelano. Grabarz natychmiast zawiadomił policję. Na ratunek było za późno. Badania wykażą później, że policjant zginął natychmiast. Śledczy od razu przystąpili do pracy i już na początku połączyli fakt napadu na skład kolonialny Kuczery z zabójstwem posterunkowego Fojcika. Sprawdzono alibi wszystkich poważniejszych przestępców w okolicy, wszystko wskazywało na poszukiwanego listem gończym Franciszka Siwca. Rozpoczęło się więc polowanie na bandytę podejrzanego o zabójstwo funkcjonariusza. Policjanci wiedzieli, że Siwiec jeszcze w więzieniu odgrażał się, że po ucieczce będzie zabijał policjantów. Było już jasne, że jego słowa przeszły w czyn.

Granaty powodują „szczypanie ócz”
Ostrzołek udał się po ucieczce z miejsca zatrzymania do domu, gdzie zawiadomił żonę, że bracia Siwcowie zostali aresztowani. Relacjonuje jej, że kiedy uciekał, słyszał jeszcze w oddali strzały, może więc Siwcowie uciekli, a policjant strzelał w ich kierunku. Chcąc się czegoś więcej dowiedzieć, udał się do swojego kompana, Pawła Byczka. Ostrzołek nie wiedział, że bracia Siwcowie po zastrzeleniu policjanta uciekli w stronę cegielni w Brzezinach Miejskich, gdzie porzucili łup, a następnie rozdzielili się. Ferdynand poszedł w kierunku rodzinnego domu, Franciszek zaś udał się do mieszkania Ostrzołka, gdzie wprawił swoim pojawieniem się w osłupienie żonę kompana, która była przeświadczona, że go aresztowano. Siwiec miał byś skonsternowany, „ciężko dyszał, a pot lał się z niego strumieniami”. Ostrzołkowa dała mu ubranie męża, w które się natychmiast przebrał. Stare ubranie było zakrwawione i śmierdziało… musztardą. Kobieta dała mu też 10 złotych na drogę, Siwiec nie zdradził jednak dokąd się udaje. W tym czasie Ferdynand Siwiec był już w domu w Chwałowicach, gdzie zaległ w łóżku kamiennym snem, nie mówiąc nikomu o niczym. Kiedy spał, do Siwców dotarł Byczek, który o wszystkim siostrze i matce mordercy opowiedział. Matka wysłuchała go i oznajmiła, że zarówno Franciszek jak i Ferdynand nigdzie tej nocy nie wychodzili. Wiedziała już – próbując zapewnić synom alibi – że dotychczasowe permanentne problemy Siwców z prawem były niczym w porównaniu z tym, co rozpęta się za chwilę. Bo tego, że policja zrobi wszystko, by aresztować zabójcę funkcjonariusza na służbie, była pewna. Wiedziała też, że jedyną karą za to przestępstwo może być dla jej synów śmierć.

Franciszek udał się od Ostrzołków do Mszany, gdzie zatrzymał się w mieszkaniu rodziny Kowalskich. Siedząc przy stole, drzemał, budząc się co chwilę i podchodząc do okna, by wyjrzeć, czy nie nadchodzą tropiący go policjanci. W Mszanie odwiedza go matka, która ma prosić, by oddał się w ręce policji, ten jednak nie chce o tym nawet słyszeć. Odprawia matkę i udaje się do Radlina, gdzie zaopatruje się w rewolwer bębenkowy, który obok posiadanego już parabellum będzie wchodził w skład jego małego arsenału. Siwiec wie, że z broni tej będzie zabijał znienawidzonych policjantów, w końcu obiecał to kiedyś swojemu mistrzowi, Józefowi Ziemskiemu, na kilka godzin przed jego śmiercią na szubienicy. Franciszek postanawia wrócić do rodzinnego domu w Chwałowicach, gdzie spędza trzy dni. Uznaje jednak, że jest to zbyt niebezpieczne, a policja wcześniej czy później go tu znajdzie. Jego brat, Ferdynand, jest w tym czasie w areszcie, gdzie idzie w zaparte, twierdząc że o zbrodni nic nie wie, bo po zatrzymaniu go przez policjanta natychmiast zbiegł, oddalając się, słyszał jedynie jakieś strzały. „Piękna Zośka” prosi brata, by popełnił samobójstwo, a w ten sposób uratował przed stryczkiem brata, Ferdynanda. Zośka wiedziała, że w śledztwie Franciszek może próbować zrzucać winę na Ferdynanda, wówczas straci ich obu. Tak o tej niecodziennej prośbie ze strony rodzonej siostry i nieugiętej postawie bandyty pisze dziennikarz „Siedmiu Groszy”, na pierwszej stronie wydania z 16 stycznia 1934 roku:

Jednak Siwcowi brakło do tego odwagi i o samobójstwie nie chciał słyszeć. Wskutek nalegań siostry twierdził on: „Niech mnie już powieszą i niech pociągnę za sobą na drugi świat mego brata, ale sam życia sobie odbierać nie będę.” Wtenczas to straciła i „piękna Zośka” równowagę umysłu i coraz bardziej zdradzała się ze wszystkich wiadomości, które zostały jej powierzone przez brata i jego wspólników. Była ona wobec tego bezradna i szalała wprost, gdyż po raz pierwszy zdarzało się jej. że brat odmawia jej posłuszeństwa i nie chce dla ratowania drugiego brata pozbawić się życia.

W przeciwieństwie do siostry, Franciszek Siwiec czuje się dobrze, bo pierwszy raz odważył się sprzeciwić siostrze, która miała władczą naturę, uwielbiała dominować i zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Bandyta wraca do sprawdzonej kryjówki u Winklerów w Chwałowicach. Czuje się tu bezpiecznie. Policjanci szukają go w domu rodzinnym, w Mszanie i Radlinie, inwigilują „piękną Zośkę”, nikt jednak nie wpadł na to, że poszukiwany morderca jest na wyciągnięcie ręki i codziennie – jak wcześniej – wyrusza w nocy na złodziejskie wyprawy. U Winklerów znów jest wesoło, trwa nieustanna zabawa, leje się alkohol, stół ugina się pod daniami mięsnymi i kolonialnymi produktami z włamań. Gospodarze są dumni, że o ich córce Rozalii mówi się, że jest narzeczoną Siwca. Ta zaś może ma nadzieję, że dwie złote obrączki, które Franek niedawno ukradł, zwiastują rychły ślub.
Śledczy tymczasem nie próżnują. Docierają do Jerzego Kubiczka, dobrego znajomego Siwca z bogatą przeszłością kryminalną. Czy groźbą, czy obietnicą jakichś wymiernych korzyści a może darowania kar, pozyskują go do współpracy i żądają informacji na temat miejsca pobytu Siwca. Kubiczek udaje się do Chwałowic, gdzie rozmawia z „piękną Zośką”. Pyta o miejsce pobytu Franciszka, prosi o pośrednictwo w umówieniu spotkania. Dziewczyna ma przeczucie, że coś jest nie tak, nie ufa kompanowi brata, który w trakcie rozmowy nie patrzy jej w oczy. Zbywa go jakoś, wykręca się od wiążących deklaracji i biegnie czym prędzej ostrzec Winklerów, że niebawem w ich domu pojawią się policyjni szpicle. Dla Franciszka i gospodarzy to sygnał, by wzmóc czujność. Słusznie, bo 2 stycznia policja otacza dom i szuka Siwca, niestety, bezskutecznie. Bandyty nie ma na miejscu, ktoś go zapewne ostrzegł, a gospodarze deklarują, że nie wiedzą o kim mowa. Akcja ta miała być sukcesem komisarza Kloskego z Rybnika, który zaplanował ją i nią dowodził. Spektakularna klapa rozniosła się szerokim echem, usłyszano o tym i w Katowicach, dlatego przysłano ze stolicy województwa nadkomisarza Chomrańskiego, szefa Urzędu Śledczego, który miał dowodzić akcją ujęcia groźnego bandyty. Kloske będzie tylko jego zastępcą, numerem dwa, co nie jest mu za bardzo w smak. Ale cóż, rozkaz to rozkaz.

Czy to od Kubiczka, czy też od innego informatora, śledczy otrzymują informację, gdzie należy szukać, by zabójcę posterunkowego Fojcika znaleźć. Potwierdza to, łódzkie „Echo”, które w wydaniu z 9 stycznia 1934 roku donosi, że informację tę uzyskano drogą „konfidencjonalną”. Policja przygotowuje obławę w detalach, z Katowic ściągane są rezerwy, policjantów do Rybnika dowożą autokary. Na wyposażeniu mających przypuścić szturm na kryjówkę bandyty funkcjonariuszy są hełmy i stalowe pancerze ochronne. Dowództwo akcji wie, że Siwiec tanio skóry nie sprzeda, a że posiada broń palną, będzie chciał zabić lub zranić jak najwięcej mundurowych. Na wyposażeniu grupy uderzeniowej są też granaty łzawiące, które mają wypłoszyć bandytę z mieszkania. Paradoksalnie, nieudana akcja policji z 2 stycznia przyniosła pozytywne efekty, ponieważ i bandyta, i Winklerowie byli przekonani, że teraz już policjanci nie wrócą i że kompletnie zgubili ślad. 8 stycznia 1934 roku o piątej rano, kiedy wszyscy pogrążeni byli we śnie, dom Winklerów został otoczony szczelnym kordonem, wydano polecenie Siwcowi, by się poddał i wyszedł z podniesionymi rękami na zewnątrz. Odpowiedzią była cisza. Policjanci wtargnęli więc do środka i przeprowadzili rewizję. Siwca jednak nie znaleziono, gospodarze wypierali się zaś stanowczo, że przebywa u nich. Przy ponownej rewizji policjanci zauważyli bandytę, który – będąc osobą szczupłą i niewysoką – sprytnie ukrył się za szafą, mając jednak na podorędziu dwa nabite pistolety. Na żądanie poddania się, strzelił w kierunku policjantów. Komisarz Kloske zażądał, by nie strzelać, ale pojmać Siwca żywego. Nie chcąc niepotrzebnie narażać funkcjonariuszy na niebezpieczeństwo rzucono w kierunku bandyty dwa granaty łzawiące, które – jak to fachowo wytłumaczył dziennikarz „Siedmiu Groszy” w wydaniu z 16 stycznia 1934 roku – „powodują bardzo silne łzawienie i szczypanie ócz, dławienie w gardle itd.”. Zamierzony efekt osiągnięto, bo krztuszący się Siwiec wyskoczył przez okno z pierwszego piętra na podwórze, niemal wprost w ramiona policjantów. Widząc, że bandyta jest uzbrojony, jeden z funkcjonariuszy postrzelił go niegroźnie w nogę, nieco poniżej kolana, by uniemożliwić mu ucieczkę. Kiedy policjanci podeszli, aby go skuć, nie zauważyli początkowo, że jeden z pistoletów bandyta schował między kolanami. Planował wyciągnąć broń i zabić któregoś z posterunkowych. Nie miał przecież nic do stracenia, bo chyba nawet przez moment nie łudził się, że czeka go inna przyszłość niż rychłe spotkanie z katem. Teraz ważna już była tylko legenda Franciszka Ziemskiego – groźnego bandyty, króla złodziei, herszta bandy, dziedzica Józefa Ziemskiego i mordercy znienawidzonych w świecie przestępczym policjantów. Na szczęście któryś z mundurowych w porę zauważył ukrytą broń i wyrwał ją spomiędzy kolan bandyty, najprawdopodobniej ratując tym życie któregoś z kolegów.


3. Pojmany Franciszek Siwiec w otoczeniu posterunkowych policji

Na zdjęciu zamieszczonym przez „Polską 30-halerzówką” widać niepozornego mężczyznę w kaszkiecie, który wygląda raczej na nieśmiałego gimnazjalistę niż na wyjątkowo groźnego bandytę i bezwzględnego mordercę. To jednak Franciszek Siwiec we własnej osobie, już mniej pewny siebie i świadom tego, że jego młode życie dobiega swego kresu.

Powieszony na bandażu i chustce do nosa
Siwiec z krwawiącą nogą zostaje odwieziony do Szpitala Brackiego w Rybniku, gdzie lekarze dezynfekują mu ranę postrzałową, zakładają opatrunek i owijają wokół długi bandaż. Teraz można rozpocząć przesłuchanie. Siwiec zostaje wzięty w krzyżowy ogień pytań, w przesłuchaniu bierze udział doświadczony nadkomisarz Marian Chomrański z katowickiego Urzędu Śledczego. Bandyta początkowo wypierał się, że brał udział w morderstwie posterunkowego Fojcika. Zapytany, dlaczego więc się ukrywał odpowiedział, że miał na sumieniu wiele kradzieży i ucieczkę z więzienia, a nie chciał znowu wracać za kraty. Kiedy przesłuchiwano Siwca, w mieszkaniu Winklerów trwała rewizja, podczas której znaleziono wiele złodziejskich łupów, w tym artykuły kolonialne oraz… cztery skradzione wcześniej kury w garnku, które miały być przez domowników skonsumowane na obiad.

Kiedy przywieziono Siwca do aresztanckiej celi i zapowiedziano kontynuację przesłania nazajutrz, morderca postanowił jednak posłuchać rady siostry i popełnić samobójstwo. Tak będzie lepiej dla wszystkich, cała wina pójdzie przecież na jego konto, a rodzina i towarzysze ze złodziejskiej bandy pozostaną na wolności i dbać będą o pielęgnowanie pamięci o nim. I nie będzie już musiał odpowiadać na pytania tego wścibskiego komisarza z Katowic. Jak pomyślał, tak też zrobił. Zabrano mu co prawda pasek i sznurówki, ale miał przecież długi bandaż na nodze i sporych rozmiarów chusteczkę do nosa. Ukręcił z nich coś na kształt powrozu, zaczepił o kratę w oknie, założył pętlę na szyję i zawisł. Kiedy strażnik zajrzał do celi, Siwiec nie dawał już znaku życia. Sprowadzony natychmiast do celi lekarz stoczył heroiczną walkę, by przywrócić bandytę do życia (zastosował sztuczne oddychanie i zastrzyki). Kiedy Siwiec odzyskał przytomność i zdał sobie sprawę, że uratowano go, zaczął wstrzymywać oddech, chcąc się udusić, a gdy to się nie udało, pogryzł sobie mocno język, licząc że się może chociaż wykrwawi. Znowu trafił do szpitala, gdzie opatrzono go i poddano obserwacji lekarskiej, po czym skierowano na badania na oddziale psychiatrycznym. Tutaj bandyta chlusnął sobie w oczy jakimś niezidentyfikowanym płynem i wywołał tym zapalenie oczu. Zdaniem dziennikarza „Polski Zachodniej”, który nazwał Siwca symulantem, była to próba gry na zwłokę i przeciągnięcia śledztwa, by zminimalizować ryzyko bycia sądzonym w trybie doraźnym (co w jego przypadku musiało zaowocować wyrokiem śmierci); w trybie zwykłym był cień szansy na ciężkie więzienie, choćby dożywotnie.

Siwiec został na kilka dni jeszcze w szpitalu, potem śledztwo ruszyło z kopyta. Na 19 stycznia zarządzona została wizja lokalna „dla wyświetlenia pewnych danych dotyczących miejsca mordu”. Przed komisariatem zbiera się tego dnia tłum, ludzie chcą na własne oczy zobaczyć bandytę, spojrzeć mu w oczy, a może nawet napluć w twarz. Siwiec zostaje jednak wyprowadzony tylnym wyjściem i przewieziony samochodem na miejsce zbrodni. Tutaj potwierdza swoje wcześniejsze zeznania, dodając jednak, że był przekonany, że posterunkowy Fojcik jeszcze żyje, kiedy zaczął uciekać. Bandyta tłumaczył, że w pistolecie miał jeszcze czwartą kulę, której nie użył, bo nie chciał dobijać funkcjonariusza. Po zabójstwie – jak zeznał – oczyścił i naoliwił broń, po czym ukrył ją w skrytce, owiniętą w suknię siostry. Dodatkowo Franciszek obciążył swoimi zeznaniami swego dawnego kompana, Jerzego Kubiczka, dowodząc że „był jego wspólnikiem w zamordowaniu posterunkowego Fojcika”. Okazało się jednak, że Kubiczek ma na czas zbrodni niepodważalne alibi, denuncjacje Siwca odebrano więc jedynie jako próbę zemsty za to, że Kubiczek został konfidentem policji. Na miejsce sprowadzono też z rybnickiego więzienia Ferdynanda Siwca, który już przy nakładaniu kajdan urządził karczemną awanturę, nie umiało sobie z nim poradzić pięciu rosłych posterunkowych, gdyż miotał się, był agresywny i wykrzykiwał, że żadnych zeznań składać nie będzie, bo jest za mądry, by się pogrążyć. Chełpił się też, że przeszedł „akademię fachową” podczas trzynastu lat spędzonych w więzieniu. Zeznawać zaczął dopiero, gdy sprowadzono „piękną Zośkę”.

Tymczasem Franciszek – co było do przewidzenia – zaczął obciążać brata, który miał go sprowokować do zabójstwa kopnięciem w nogę. Bandyta tłumaczy, że gdyby nie to, nie miałby odwagi strzelać do policjanta. Ferdynand, widząc jaki sprawy przyjęły obrót, zwala całą winę na młodszego brata twierdząc, że on sam stał 200 metrów od miejsca zdarzenia i nie wiedział nawet, że Franciszek ma broń. Ściągnięty na przesłuchanie trzeci ze wspólników, Ludwik Ostrzołek, trząsł się jak galareta, był kompletnie załamany i za łzami w oczach przyznał się do winy. Oświadczył, że boi się czekającej go kary, ale jeszcze bardziej zemsty wspólników, która może go przecież dosięgnąć nawet w więzieniu.
W trakcie śledztwa ustalono, że przed sądem doraźnym będzie odpowiadał tylko Franciszek, Ferdynand zaś stanie przed sądem w trybie zwykłym. Dlaczego? Te prawne zawiłości tak tłumaczy dziennikarz „Polskiej 30-halerzówki” w wydaniu z 22 stycznia 1934 roku:

Niewątpliwie odpowiadałby również w trybie doraźnym brat jego, Ferdynand, gdyby nie upłynął przepisany ustawą termin. Albowiem sprawca zbrodni tylko wówczas może stanąć przed sądem doraźnym, jeśli od momentu zbrodni do dnia przytrzymania go nie upłynie 90 dni, oraz jeśli od chwili aresztowania go do rozprawy sądowej nie minie 21 dni. Ten drugi termin upłynął już w odniesieniu do Ferdynanda Siwca.

Intensywna praca śledczych przynosi kolejny sukces, którym jest bezsprzeczny dowód winy Franciszka. W trakcie oględzin broni, z której oddano śmiertelne strzały zauważono, że ma ona skrzywioną iglicę. Policjanci przypomnieli sobie, że znalezione na miejscu zbrodni łuski „miały charakterystyczne uwypuklenie na dolnej płaszczyźnie, które mogło pochodzić tylko od źle bijącej iglicy”. Wystrzelono zatem kilka naboi z broni zabranej Siwcowi i porównano ze wspomnianą łuską. Nie było już żadnych wątpliwości, że strzały padły z należącego do Siwca parabellum.

Groźny bandyta, a płacze jak dziecko
Przed rybnickim sądem tłumy gromadziły się 5 lutego 1934 roku od świtu. Ludzie – jak w przypadku wcześniejszych rozpraw w trybie doraźnym, po których stracono gwałciciela Józefa Gawliczka i niedoszłego zabójcę policjanta, Józefa Ziemskiego – chcieli wywrzeć presję na składzie sędziowskim i domagać się surowego ukarania bandy złoczyńców, przed którymi jeszcze niedawno drżeli, a teraz widzą ich w więziennych drelichach. Ciasna i duszna sala, w której sądzono Franciszka Siwca pękała w szwach, prasa stawiła się komplecie. Składowi sędziowskiemu przewodniczył dr Eugeniusz Stodolak, wotantami byli dr Jan Kowalski i dr Adam Stawarski, oskarżał prokurator Adam Nowotny, z urzędu bronił aplikant adwokacki, Aleksander Filasiewicz.
Kiedy chwilę po dziewiątej czterech rosłych posterunkowych wprowadziło na salę Siwca, rozległ się pomruk. Dziennikarz „Siedmiu Groszy” tak opisuje bandytę:

Jest to młody chłopak, przystojny szatyn. Nie robi on wrażenia bandyty, a przeciwnie – bardzo spokojnego człowieka. Oskarżony Siwiec jest bardzo czysto i schludnie ubrany. Wygolony i wystrzyżony, a ubranie ma ładnie odprasowane.

Na stole przed składem sędziowskim leżą dwa pistolety Siwca, w pudełkach po papierosach znajdują się też zarekwirowane bandycie naboje. Kiedy sędzia Stodolak odczytuje akt oskarżenia (zajmie mu to ponad pół godziny), Siwiec „wpatruje się tępo w przewodniczącego” i pobrzękuje kajdanami. O głos prosi obrońca, próbując dowieść, że nie można sądzić Siwca w trybie doraźnym, ponieważ stosowny wniosek nie został dołączony do aktu oskarżenia. Przewodniczący i prokurator zapewniają go jednak, że wniosek taki jest w aktach i Siwiec będzie sądzony w trybie doraźnym. Obrońcy udaje się jedynie przekonać sąd, by rozkuć Siwca. To jedyny jego sukces w tej sprawie. Bandyta będzie sądzony tylko za zabójstwo posterunkowego, podczas procesu nie będą rozpatrywane inne jego przestępstwa.

Teraz kolej na Siwca. Na pytanie sądu, co ma do powiedzenia, bandyta zaprzecza, by strzelał do policjantów w czasie obławy, odwołuje tym samym swoje zeznania ze śledztwa. Tłumaczy, że nie chciał zabić posterunkowego Fojcika, ale w krytycznej sytuacji był tak wzburzony, że nie panował nad swoimi emocjami, nawet nie wie, ile razy wystrzelił. Skąd te emocje? Morderca opowiada, że kiedy posterunkowy prowadził go na komisariat, przed oczyma stanęły my więzienne mury, za które nie chciał już nigdy wracać, wówczas nie wiedział „co się wkoło dzieje”. Kiedy sędzia pyta, dlaczego zmienia zeznania, Siwiec tłumaczy, że nie pamięta już, co mówił w śledztwie, bo policjanci bili go pałkami po głowie. Nie wie jednak, dlaczego nie poskarżył się na to sędziemu bądź prokuratorowi.

Nagle zaczyna mówić składniej, zaczyna bronić swego brata. Tłumaczy, że nie oparł dłoni z pistoletem o ramię Ferdynanda, ale o swoją lewą rękę, w której trzymał worek ze złodziejskim łupem. Nie wie, dlaczego strzelił, przecież wcześniej też chodził na włamania z bronią, a nigdy nie strzelał, swego czynu bardzo żałuje. Jak kiedyś Józef Ziemski, próbuje wzruszyć sędziów opowieścią o swoim trudnym dzieciństwie, o ojcu, który nie poświęcał mu czasu, ciągle był pijany i bił go.


4. Zeznaje piękna Zośka.
Po Siwcu zeznaje „piękna Zośka”, która – dla odmiany – broni pamięci ojca, który „dzieci trzymał krótko, nie był nałogowym pijakiem”, a Franciszka bił, bo ten nie chciał się uczyć i wagarował. Siostra bandyty opowiada o tym, że część łupów Franciszek posyłał do więzienia niejakiemu Sochaczkowi. Przyznaje, że namawiała brata do samobójstwa, bo wiedziała, że Ludwik Ostrzołek (którego określiła jako „złego ducha” brata) namawiał go do zamachu na prowadzącego obrady sędziego Stodolaka i prokuratora Początka. Zośka o tym planie wiedziała, miała więc chować bratu pistolety, kiedy ukrywał się u Winklerów. Co do tych ostatnich, była przekonana, że byli zadowoleni z obecności Siwca w ich domu, bo bandyta znosił do nich łupy i prowiant, mieli więc za co urządzać libacje. Brata miała namawiać po ucieczce z katowickiego z więzienia, by zgłosił się tam z powrotem. Franciszek nawet nie spojrzał na siostrę, kiedy ta zeznawała. Bawił się w tym czasie palcami. Kiedy wyprowadzano Siwcównę z sali, odprowadził ją jednak wzrokiem, czego jednak ona nie mogła widzieć. Oskarżony wiedział, że widzi siostrę ostatni raz w życiu.

Jako następny zeznaje Ostrzołek, który ze wzruszeniem wypowiada słowa przysięgi. Zeznaje, że kiedy policjant krzyknął „Ręce do góry”, on natychmiast zaczął uciekać i nie wie, co się wydarzyło później, W tym momencie Siwiec wstaje i zarzuca wspólnikowi kłamstwo. Zeznają świadkowie Franciszek Kania (dróżnik, który poinformował posterunkowego Fojcika o uciekającej bandzie) i Szymon Grabarz (szwagier, który znalazł martwego policjanta). Poruszenie na sali mam miejsce, kiedy posterunkowi wprowadzają domniemaną narzeczoną Siwca, Rozalię Winklerównę. Ta zeznaje, że żywi nienawiść do byłej przyjaciółki, „pięknej Zośki”, a co do Siwca, to w ogóle nie widziała o popełnionej przez niego zbrodni. Dr Adolf Kubeczka, który przeprowadzał sekcję zwłok policjanta potwierdza, że strzały były śmiertelne i nawet natychmiastowa pomoc nic by nie dała. Psychiatrzy, dr Więdłoch i dr Wilczek zeznają, że oskarżony jest psychicznie zdrowy i „nie zachodzą u niego ograniczenia rozwoju umysłowego”.

Na salę dostojnie wkracza woźny, który prosi przewodniczącego do telefonu, „dzwoni Warszawa”. Sędzia zarządza kilka minut przerwy, a obserwatorzy domyślają się, że padnie przez telefon pytanie, czy kat ma się udać najbliższym pociągiem do Rybnika. Po przerwie postępowanie dowodowe zostaje zakończone, jest teraz czas na przemówienia stron. Prokurator Nowotny dosadnie podkreślił zbrodniczą działalność Siwca, który z zimną krwią pozbawił życia stróża prawa. Kiedy oskarżyciel wspomniał o sierotach po zamordowanym funkcjonariuszu, na sali słychać było szloch kobiet. Obrońca Filasiewicz podkreślał zdenerwowanie Siwca i prosił o uwzględnienie okoliczności łagodzących, co było jednak o tyle skomplikowane, że podczas rozprawy nie pojawił się – jak to ocenia dziennikarz „Siedmiu Groszy” – „ani jeden szczegół na korzyść oskarżonego”. Po naradzie, o godzinie szesnastej, przewodniczący odczytał w absolutnej ciszy wyrok śmierci dla Siwca, uznanego za winnego zabójstwa posterunkowego Fojcika. Po usłyszeniu, że zostanie powieszony, Siwiec zaczął płakać jak dziecko. Obrońca wysłał do Kancelarii Prezydenta RP prośbę o ułaskawienie, około dwudziestej nadeszła jednak odpowiedź odmowna. Wieczorem Siwca odwiedził w celi ojciec Emil Drobny, który wysłuchał jego spowiedzi. We wtorek o piątej rano prokurator zawiadomił Siwca w jego celi, że Prezydent go nie ułaskawił i wyrok zostanie niebawem wykonany. Później nastąpiło – jak to określa Tadeusz Dyniewski – „dramatyczne pożegnanie z matką”. O godzinie 6.36 wyrok został wykonany, a Franciszek Siwiec zawisł na szubienicy na dziedzińcu rybnickiego sądu. Dokładnie tak samo jak jego duchowy przewodnik i mistrz, Józef Ziemski. I w tym samym miejscu.

Po cudze nigdy już nie sięgniemy
Egzekucja na Franciszku Siwcu nie kończy definitywnie historii przestępczej szajki, której morderca policjanta przewodził, a jej mózgiem była „piękna Zośka”. W tej historii było wszak więcej aktorów pierwszo- i drugoplanowych. Już 16 stycznia przed oblicza rybnickich sędziów trafiła matka bandyty, Ludwika Siwiec. Proces 64-letniej wyrodnej matki budził ogromne zainteresowanie (rozprawa odbyła się przy pełnej sali). Zarzucano jej, że ukrywała i osłaniała syna, ostrzegała przed niebezpieczeństwem. Sąd nie dał wiary jej tłumaczeniom, że usilnie przekonywała Franciszka, by oddał się w ręce wymiaru sprawiedliwości, i skazał ją na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Tak podsumowuje ten wyrok „Gazeta Robotnicza”: „Mamy wrażenie, że policja z całą energią załatwia swe porachunki z całą rodziną Siwców”. Diagnoza jakże trafna, ale nie tylko z rodziną Siwców policja ma porachunki. Trzeba jeszcze przetrącić kręgosłup dawnym wspólnikom Franciszka Siwca i rozproszyć jego bandę, by się nie odrodziła pod wodzą „pięknej Zośki” bądź Ferdynanda. Czas więc na kolejną odsłonę tej historii.


5. Zofia Siwcówna.
Proces za ukrywanie Franciszka Siwca, który miał miejsce 20 kwietnia w rybnickim sądzie, przyniósł pierwsze wyroki. Znów sala była pełna, wszyscy chcieli zobaczyć w pierwszej kolejności „piękną Zośkę”, która przebywała w wodzisławskim więzieniu. Dziennikarz „Siedmiu Groszy” poddał się chyba urokowi siostry Franciszka Siwca, bo w wydaniu z 21 kwietnia 1934 roku, tak o niej pisał:

Nie znać po niej, by w otoczeniu krat i murów coś zatraciła z dawnej werwy i pewności. Świeżo wyondulowana główka z modnym kapelusikiem harmonizuje z nowym wiosennym płaszczem. Który nie wiadomo skąd wydębiła, by okazać się godną przyznanego jej przed laty miana królowej piękności „Miss Chwałowice”.

Siwcówna przyznaje, że ukrywała brata po ucieczce z więzienia i po dokonaniu zabójstwa, wyszukiwała mu nowe kryjówki, dostarczała pożywienie, podtrzymywała na duchu. Na ławie oskarżonych zasiada spora grupa osób związanych z Siwcem, w trakcie procesu oskarżają się nawzajem bądź idą w zaparte. Najwięcej dynamiki ma w sobie scysja między „piękną Zośką” a Ludwikiem Ostrzołkiem, nazwanym przez tę pierwszą „złym duchem swego brata”. Po wysłuchaniu świadków, przodowników policji Józefa Nawrata i Józefa Abrachamczyka, i przesłuchaniu oskarżonych, sąd skazał Rozalię, Marię i Antoninę Winkler, Ludwika Ostrzołka, Adolfa Byczka i Józefa Kowalskiego na sześć miesięcy więzienia, od kary uwolnił zaś Wiktora Opawę, Florentynę Buczkową o Waleskę Kowalską. Kary za ukrywanie brata uniknęła też – co mocno zaskakuje – Zofia Siwcówna. Czy to dlatego, że posyłała w kierunku składu sędziowskiego zalotne spojrzenia, czy sędziowie znaleźli wystarczającą ilość okoliczności łagodzących, czy uwzględnili, że zeznawała przeciwko dawnym kompanom Siwca, czy też wzruszyło ich, że jest brzemienną? Tego już się nie dowiemy. Inna sprawa, że Zośka odbywała już w tym czasie karę ośmiu miesięcy pozbawienia wolności w Wodzisławie (zwolniono ją stamtąd później przed czasem z racji bliskiego terminu rozwiązania; już na wolności „piękna Zośka” urodziła dziecko, które zaraz potem zmarło).


6. Ludwik Ostrzołek
Niespełna pół roku później, 26 października 1934 roku, Sąd Apelacyjny w Katowicach rozpatruje sprawę głośnej niedawno jeszcze bandy Franciszka Siwca. Na ławie oskarżonych zasiada cała przestępcza szajka: Jan Szymecki, Waldemar Szczepanik, Ludwik Ostrzałek, Ryszard Szymecki, Ferdynand Siwiec, Jan Krótki, Jan Borek i Franciszek Skrobol. Zofia Siwcówna odpowiadała z wolnej stopy, pozostałych doprowadzono z więzienia, gdzie odbywali kary pozbawienia wolności od dwóch do sześciu lat, zasądzonych przez sąd niższej instancji. Podczas rozprawy oskarżeni tylko częściowo przyznali się do winy, tłumaczyli swoją postawę nędzą, głodem i brakiem pracy. Wszyscy płakali i zarzekali się, że już nigdy nie wyciągną ręki po cudzą własność. Wszyscy, a szczególnie Ostrzołek, robili – jak to określił dziennikarz „Siedmiu Groszy” – wrażenie „ludzi złamanych moralnie”. Sąd Apelacyjny, uwzględniając skruchę oskarżonych oraz inne okoliczności łagodzące, obniżył zasądzone wcześniej wyroki: Ostrzołkowi – do trzech lat, J. Szymeckiemu, Szczepanikowi i Borkowi – do półtora roku, R. Szymeckiem – do dziesięciu miesięcy, Skrobolowi i Krótkiemu – do roku (z zawieszeniem na cztery lata). Wszyscy zostali pozbawieni praw obywatelskich na pięć lat. Jako że na poczet kar zaliczono okres aresztowania, bracia Szymeccy zostali wypuszczeni na wolność, gdyż „karę odcierpieli już w areszcie śledczym”. W sprawie bandy aresztowany zostaje jeszcze – co jest zaskoczeniem dla całego powiatu rybnickiego – dozorca więzienny, Jan Fanfara, który miał przemycać grypsy między Ludwiką a Ferdynandem Siwcami, gdy ten ostatni był w więzieniu. Dzięki tej korespondencji, matka zapewniła synowi alibi na czas napadu rabunkowego na gońca firmy „Rolnik”. Na prośbę Siwcowej, dwie jej znajome, Lelkowa i Piechaczkowa, potwierdziły niezgodnie z prawdą, że w czasie kiedy dokonano rozboju, Ferdynand Siwiec spędzał czas w ich towarzystwie. Dzięki temu kłamstwu mężczyzna został uwolniony od zarzutów.


7. Ferdynand Siwiec
Sam Ferdynand Siwiec, którego oskarżono o współudział w zabójstwie posterunkowego Fojcika. Jak wspominałem już wcześniej, Ferdynand nie był sądzony w trybie doraźnym, lecz zwykłym. Zadaniem sądu było ustalenie, czy starszy brat był tylko obserwatorem, czy też czynnie pomagał Franciszkowi. Dziennik „Siedem Groszy” z 29 czerwca 1934 roku informuje, że Sąd Apelacyjny w Katowicach uwolnił Ferdynanda Siwca od winy i kary za zabójstwo policjanta, „gdyż wina nie została udowodniona”. Wyrok ten był nie lada sensacją w całym regionie i wywołał powszechne oburzenie. Emocje te tonował jednak fakt, że Ferdynand pozostał w więzieniu, gdzie pozostało mu do odsiedzenia sześć lat za szereg kradzieży i włamań.

Mołojecka sława?
Tak kończy się ta historia, jak widać niewiele brakowało, a doszłoby do „zagłady domu Siwców”. Jak diagnozowali śląscy dziennikarze, wszystkiemu winne złe wychowanie i takiż wpływ matki. Jeśli do tego dodać złe środowisko, w którym obracali się przedstawiciele najmłodszej generacji Siwców i „dziedziczne obciążenie przestępstwem” w rodzinie, to katastrofa gotowa. Czy można przestępców usprawiedliwiać brakiem pracy i biedą? Z pewnością nie. Kiedy banda została przykładnie ukarana przez instytucje wymiaru sprawiedliwości, mieszkańcy powiatu rybnickiego odetchnęli z ulgą. Opryszków spotkała jednak jeszcze jedna kara, o wiele bardziej dotkliwa. A to za sprawą dziennikarzy, którzy opisali ich skrajną nielojalność wobec wspólników, współpracę z policją w śledztwie oraz panikę na sali sądowej, która objawiała się m.in. głośnym płaczem i drżeniem, co zburzyło wizerunek dotychczasowych twardzieli bezpowrotnie.


8. Franciszek Siwiec
A co do głównego bohatera tej opowieści, to jedno jest pewne: dostał to, na co zasłużył. To była kara za ślepe zapatrzenie w matkę (a nie pracowitego ojca) i brata-kryminalistę oraz bezrefleksyjne poddanie się woli Józefa Ziemskiego i „pięknej Zośki”, którzy uczynili z niego narzędzie do realizacji swoich planów. Tadeusz Dyniewski pisze w swoim pitavalu, że nie jest pewien, czy aby krótkie życie Siwca nie dostarczyło tematu „literaturze suterenowej” i czy „gdzieś w okolicach Rybnika i Chwałowic nie krążyły teksty o odważnym bandycie, którego ścigała cała armia policjantów i który życiem zapłacił za swą mołojecką sławę”. W moim przekonaniu Siwiec mógł być bohaterem owej literatury suterenowej do momentu, kiedy się ukrywał i kiedy ścigała go cała policja w regionie, a on grał funkcjonariuszom na nosie. Nazywano go „groźnym bandytą” i „potwornym mścicielem Ziemskiego”, cieszył się sławą w przestępczym świecie za zabójstwo policjanta, a jego brawurowa ucieczka z katowickiego więzienia obrosła legendą. Wszystko zmieniło się, kiedy bandytę pojmano. Wówczas zaczął obciążać innych, okazał się tchórzem, próbował ze strachu przed egzekucją (lub przed samym sobą, by nie „zasypać” najbliższych) popełnić samobójstwo, symulował choroby, po ogłoszeniu wyroku płakał jak dziecko, a na koniec odwróciła się od niego słynna na cały powiat rodzona siostra, „piękna Zośka”. Przypomnijmy słowa które powiedział mu jego duchowy mistrz, bandyta Józef Ziemski, przed swoją egzekucją: - Gdybyś przyszedł kiedy tak daleko jak ja, to pokaż, że umiesz zginąć i niech nie widzą u ciebie żadnej łzy. Jeśli obaj przestępcy spotkali się gdzieś w zaświatach, wcale nie mamy więc pewności, czy Ziemski wyciągnął do niego rękę, czy też się od niego ostentacyjnie odwrócił.

Bibliografia:
„Piękna Zośka” przed sądem w Rybniku. Epilog sprawy ukrywania groźnego bandyty Siwca, „Siedem Groszy”, 2 kwietnia 1934 r.
Banda Siwca przed Sądem Apelacyjnym w Katowicach, „Siedem Groszy”, 28 października 1934 r.
Bandyta Siwiec na miejscu zbrodni. Wzajemne obwinianie się braci Siwców, „Siedem Groszy”, 22 stycznia 1934 r.
Bandyta Siwiec na miejscu zbrodni. Wzajemne obwinianie się braci Siwców, „Polska 30-halerzówka”, 22 stycznia 1934 r.
Bandyta Siwiec skazany na karę śmierci. Wyrok śmierci wykonano, „Siedem Groszy”, 6 lutego 1934 r.
Bandyta Siwiec w tarapatach. Niewolnicze przywiązanie zbrodniarza do życia, „Siedem Groszy”, 16 stycznia 1934 r.
Długajczyk E., Agendy polityczno-śledcze Policji Województwa Śląskiego w latach 1922–1939, [w:] „Szkice Archiwalno-Historyczne” nr 6, Katowice 2010.
Dozorca więzienny członkiem bandy Siwca. Sensacyjne aresztowanie w Rybniku, „Siedem Groszy”, 5 lutego 1934 r.
Dyniewski T., Zbrodnia – zdrada – kara. Pitaval śląski, Katowice 1986.
Gajdka K., Kres ziemskiego życia bandyty Józefa Ziemskiego, „Śląsk Plus”, 14 sierpnia 2015 r.
Kiedos J., Zakonne niższe seminaria duchowne na terenie diecezji katowickiej w latach międzywojennych, „Śląskie Studia Historyczno-Teologiczne”, XIX/XX (1986-87).
Kloch B., Zarys dziejów sądownictwa w południowej części Górnego Śląska. Sądy w Rybniku, Jastrzębiu Zdroju, Raciborzu, Wodzisławiu Śląskim i Żorach, Rybnik-Gliwice 2011.
Matka mordercy Siwca stanie przed sądem za ukrywanie syna-bandyty, „Siedem Groszy”, 15 stycznia 1934 r.
Matka Siwca zasądzona na więzienie, „Gazeta Robotnicza”, 18 stycznia 1934 r.
Morderca Siwiec jest symulantem, „Polska Zachodnia”, 16 stycznia 1934 r.
Na śmierć skazany włamywacz i zabójca policjanta, „Nowiny Polskie”, 6 lutego 1934 r.
Nowotny A., O wykładni art. 194 K. K., „Głos Sądownictwa”, 1936, R. 8. 
Oblężona kryjówka groźnego bandyty. Schwytanie mordercy post‹erunkowego› Fójcika, „Echo”, 9 stycznia 1934 r.
Przed rozprawą doraźną w Rybniku. W poniedziałek rozstrzygnie się los bandyty Siwca, „Siedem Groszy”, 4 lutego 1934 r.
Sąd Apelacyjny uwolnił Ferdynanda Siwca od winy i kary, „Siedem Groszy”, 29 czerwca 1934 r.
Siwiec mordercą posterunkowego Fojcika. Zamach samobójczy po przyznaniu się do zbrodni, „Siedem Groszy”, 11 stycznia 1934 r.
Siwiec mścicielem straconego bandyty Ziemskiego. Sensacyjna ucieczka zbrodniarza z więzienia w Katowicach, „Polska 30-halerzówka”, 15 stycznia 1934 r.
Szubienica w Rybniku. Bandytę Franciszka Siwca stracono, „Siedem Groszy”, 6 lutego 1934 r.
Ujęcie wspólników bandyty Siwca. Kubiczek nie brał udziału w zbrodni, „Polska 30-halerzówka”, 22 stycznia 1934 r.
W poniedziałek sąd doraźny w Rybniku nad mordercą posterunkowego Fojcika, „Siedem Groszy”, 3 lutego 1934 r.
Wójcicki K., Jubileusz 80-lecia Izby Adwokackiej w Katowicach. Zarys historii adwokatury Izby Katowickiej, „Palestra. Pismo Adwokatury Polskiej”, nr 5-6/2004.
Występna działalność bandy Siwca w świetle rejestru włamań i napadów, „Polska 30-halerzówka”, 20 stycznia 1934 r.
Z występnej działalności bandy Siwca. Wykrycie nowych sprawek zbrodniarzy, „Siedem Groszy”, 28 stycznia 1934 r.

Spis ilustracji:
W artykule wykorzystano fotografie ze śląskich gazet: 1. „Polska 30-halerzówka” 22 stycznia; 2. „Polska 30-halerzówka” z 15 stycznia 1934 r.; 3. „Polska 30-halerzówka” z 14 stycznia 1934 r.; 4. „Siedem Groszy” z 6 lutego 1934 r.; 5. „Siedem Groszy” z 3 lutego 1934 r.; 6. „Siedem Groszy” z 3 lutego 1934 r.; 7. „Siedem Groszy” z 3 lutego 1934 r.; 8. „Siedem Groszy” z 3 lutego 1934 r. Wszystkie egzemplarze pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.

Dr hab. Krzysztof Gajdka
Historyk literatury i medioznawca, od ponad dziesięciu lat wykłada historię prasy w katowickich, krakowskich i rzeszowskich uczelniach wyższych. Wydał Dziennikarstwo polskie na Śląsku. Zarys historyczny Jana Kudery, w najbliższych planach jest opracowanie krytyczne pt. Antologia tekstów z „Poradnika Gospodarczego” Karola Miarki (lata 1871-1872, 1879-1880). oraz książka pt. Miesięcznik „Fala” w okresie okupacji hitlerowskiej w Polsce. W cyklu Zbrodnie, sensacje i rewelacje sprzed lat autor przegląda z należytą uwagą pitavale na łamach dawnej śląskiej prasy, odnajdując zapomniane już dziś historie, które kiedyś elektryzowały region i były na ustach wszystkich, a dziennikarze tak ówczesnych bulwarówek, jak i „poważnych” gazet i czasopism, poświęcali im nierzadko całe kolumny. W znacznej mierze są to głośne zbrodnie oraz towarzyszące im śledztwa i – będące ich następstwem – procesy sądowe, wyroki i egzekucje.

Napisz do autora: [email protected]

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.