To se ne vrati, czyli sfrustrowani handlarze na cieszyńskich targach

Czytaj dalej
Jacek Drost

To se ne vrati, czyli sfrustrowani handlarze na cieszyńskich targach

Jacek Drost

Dziadostwo, dziadostwo, dziadostwo. Tu każdy każdego dupi - mówi bez owijania w bawełnę Tadeusz Dopart, jeden z handlarzy na targowisku w Cieszynie. Ludzi o innym zdaniu raczej tutaj nie spotkasz.

Monika ma 41 lat. Wspomina, że kiedy była 17-latką - było to gdzieś na początku lat 90. ubiegłego wieku - jeździła z babcią handlować na targowiskach, również w Cieszynie. Wtedy było Eldorado, złota era dla handlarzy.

- Pamiętam jak dziś: o godzinie drugiej w nocy rozkładaliśmy łóżka polowe i ludzie już chodzili. Człowiek jeszcze nie zdążył się rozpakować, a już sprzedawał towar. Prosto z torby. Była masa Słowaków, Czechów. Czasami już o godzinie szóstej czy siódmej nie było towaru i trzeba się było zwijać do domu - wspomina Monika. Dodaje, że brała ślub akurat w sobotę przypadającą na połowę października, kiedy to odbywał się zawsze największy dzień targowy nad Olzą.

- Kurcze, nie mógł po mnie zjechać samochód ślubny, bo ulicą 3 Maja płynęła rzeka ludzi. Taki był tłok! I tak było jeszcze 15 lat temu. A teraz? Teraz klienci wolą jechać do sieciówek. Wystarczy podjechać i zobaczyć, jakie tam na parkingach są rejestracje. Czech na Czechu. Nauczyli się tych cholernych sieciówek, łapią się na ten blichtr i nie chce się im już za zasłonką, w kabince mierzyć ciuchów. Dramat - mówi z rezygnacją Monika.

Cud, że to jeszcze funkcjonuje

Jeszcze trzy lata temu, kiedy rozmawiałem z cieszyńskimi handlarzami, odnosiłem wrażenie, że nie jest tak źle. Wszyscy mieli świadomość, że cieszyńskie targowiska, największe w regionie, najlepszy czas mają za sobą i że już nigdy nie wrócą złote lata 90. ub. wieku, kiedy to bazary przypominały jedno wielkie mrowisko, a w najlepszym okresie miasto zarabiało na targowiskach nawet ponad 6 mln zł rocznie (w 2012 r. ledwie niewielki procent z tego), ale biznes jakoś się jeszcze kręcił. Ale to, co dzieje się teraz, to agonia. Dramat dziesiątek, a wliczając ich rodziny setek ludzi, którzy starają się utrzymać na powierzchni i coraz trudniej im się to udaje.

Tadeusz Dopart, handlujący odzieżą na cieszyńskim targowisku Juwenia przy alei Łyska od ponad 20 lat, szturcha mnie w ramię i pyta poirytowany: - Ile byś dał za to moje stoisko czynszu?

Nie znam się na handlu, ale taksuję jego stoisko i rzucam: - Trzy, cztery stówki.

Pan Tadeusz mówi: - Pudło. Płacę 1400 złotych z taką budę. Śmiechu warte. Człowieku, czynsze mamy jak w Nowym Jorku. Jak my możemy prosperować jako ludzie, skoro płacimy takie czynsze? Do tego ZUS wynoszący 1100 złotych od osoby. Wiesz, ile trzeba bluzek sprzedać, żeby zarobić na ten czynsz? Od poniedziałku do soboty tu kwitnę, bo w niedzielę jeździmy po towar. Kupują tylko Czesi, bo Polacy nas olali - narzeka pan Tadek.

Na Juwenii przy alei Łyska handlarze nie są rozmowni - interes się nie kręci, więc o czym tu gadać, że czynsze wysokie, klientów mało, że korona czeska słabo stoi, że ledwo wiążą koniec z końcem? Chętnych do rozmowy ze świecą szukać.

- Nie chcę się wypowiadać. Niech pan przyjdzie jak będzie szef, bo przy głupocie można jeszcze robotę stracić - mówi mi gość handlujący na Łyska kwiatkami.

Obok Tadeusza Doparta stoisko (również z odzieżą, choć nieco większe) prowadzi mężczyzna o imieniu Sylwek. Pytany o biznes żali się: - Płacę 2800 czynszu za tę budkę. Dzisiaj miałem obrotu ledwie trzy stówki. Obrotu, a nie zysku! I jeszcze, w przeciwieństwie do molochów, na każdym kroku nas kontrolują - czy na kasę nabijasz, czy to, czy tamto - mówi z rezygnacją Sylwek. Sam się dziwi, że to wszystko jakoś się kręci, że jeszcze ktoś coś kupuje, że udało się przeżyć kolejny miesiąc i jeszcze to wszystko nie walnęło.

- W sumie to dzięki Czechom. Na 30 kupujących jest jeden Polak, dwóch Słowaków, a reszta to Czesi. Powinniśmy ich po d... całować, że w ogóle u nas kupują - mówi starszy siwawy mężczyzna handlujący na Juwenii m.in. garnkami.

Gdzie indziej nie jest lepiej

Na innych cieszyńskich targowiskach wcale nie jest lepiej.
- Gdybym żył tylko z targowiska, to musiałby już zamknąć interes, ponieważ nie da się z tego utrzymać - nie ukrywa Stanisław Machej z Cieszyna, który na targu przy ul. Stawowej sprzedaje bieliznę oraz odzież termoaktywną, a dodatkowo prowadzi jeszcze sklep.

Targowisko jako jedno z trzech należy do Miejskiego Zarządu Dróg w Cieszynie. Obecnie jest tam aż 220 miejsc do wynajęcia! Wprawdzie kilka dni temu Wiesław Sosin zapewniał nas, że tylko na tym targowisku panuje mizeria, a pozostałe kwitną ("na pozostałych dwóch jest obłożenie 100 procent, wręcz brakuje miejsc"), ale handlarze mają swoje zdanie - wcale nie jest kolorowo. Tak po prawdzie to kwitnie jedynie targ rolno-spożywczy, który utrzymuje się dzięki panującej modzie na zdrowe jedzenie i dlatego, że został rozreklamowany przez... Magdę Gessler. Pozostałe cienko przędą.

- Handel w Cieszynie się kończy - przyznaje Monika. I dodaje: - Ludzie jeszcze mają nadzieję, że coś się zmieni, że klienci przestaną chodzić do sieciówek. Czy tak się stanie i kiedy? Nie wiadomo.

Pan Andrzej z Juwenii nie ma złudzeń: - Czesi, dzięki którym tu jesteśmy, mawiają: To se ne vrati, czyli to się nie wróci. Nie ma się więc co oszukiwać.

Jacek Drost

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.