W Beskidach brakuje rąk do pracy przy zrywce drewna. Furmani w cenie
Wczoraj w Węgierskiej Górce odbyły się ósme Zawody Furmanów. I o ile sama impreza rozwija się, to na co dzień brakuje chętnych do pracy przy zrywce drewna w beskidzkich lasach. Jeśli nic się nie zmieni, to w ciągu najbliższej dekady zawód zaginie.
- To bardzo trudna i niebezpieczna robota. W górach cały czas trzeba uważać, żeby nie pociągnęło koni czy drewna. Młodzi wolą przerobić osiem godzin w cieple, a nie na zimnie, w lesie. To trzeba lubić - stwierdził Eugeniusz Tlałka, który przy zryw-ce pracuje od wielu lat i po raz kolejny wziął udział w Zawodach Furmanów.
Łukasz Kubica z Lipowej, który też startował w zawodach, a przy zrywce pracuje już 10 lat, stwierdził, że tej roboty nie da się nauczyć, po prostu woźnicą trzeba się urodzić.
- Niestety, jest problem z chętnymi do pracy. Brakuje ludzi, brakuje koni, bo robota jest bardzo ciężka - przyznał w rozmowie z DZ Łukasz Kubica.
Wojciech Motyka, zastępca nadleśniczego z Nadleśnictwa Węgierska Górka stwierdził, że wprawdzie w ostatnich latach konie wracają do łask, można zauważyć, iż renesans przeżywają jeździectwo czy powożenie bryczkami, to jednak do pracy w lesie młodzi się nie palą.
- Furmani zajmują się głównie zrywką, czyli dociągnięciem drewna z lasu do najbliższej drogi czy szlaku zrywkowego.
W dalszej części:
- Jakich cech i umiejętności wymaga praca furmana
- Kiedy chętnych do pracy byłoby więcej
- Z czego wynikają niskie stawki
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 2,46 zł dziennie.
już od
2,46 ZŁ /dzień