Wrogie pałace szły z dymem na Górnym Śląsku, ale nie tylko z winy sowietów

Czytaj dalej
Fot. ARC
Teresa Semik

Wrogie pałace szły z dymem na Górnym Śląsku, ale nie tylko z winy sowietów

Teresa Semik

Armia Czerwona nie była litościwa dla rezydencji magnackich na Górnym Śląsku, bo niemieckie i kapitalistyczne. Rozgrabione szły z dymem z początkiem 1945 roku. Ale tak samo bez serca była dla tej przeszłości władza komunistyczna. Niewiele zmieniła los tych zabytków transformacja ustrojowa 1989 roku, bo zamki i pałace nadal niszczeją.

Górnośląskie rezydencje magnackie były imponujące, zwłaszcza od XIX wieku, kiedy przemysł ciężki przeżywał tu swój renesans i przysparzał bogactw.

Znacząca część tych pałaców i dworów znajdowała się po niemieckiej stronie przedwojennego Górnego Śląska. Na terenie dzisiejszego Bytomiu były dwie takie reprezentacyjne siedziby. Jedna z nich - Pałac Goduli z połowy XIX wieku - stał w Szombierkach. Właściciel, Karol Godula należał do najbogatszych przedsiębiorców górnośląskich. Może na zewnątrz jego posiadłość nie wyglądała imponująco, za to wyposażenie robiło wrażenie, zwłaszcza sale z wielkimi kryształowymi żyrandolami, domowa biblioteka. W 1945 roku wojska radzieckie wyszabrowały z rezydencji to, co się dało wynieść, a potem ją podpaliły. Dziś nie ma po niej śladu. W latach 50. dzieła zniszczenia dokonały władze PRL-u. Rozebrały resztki pałacu, bo to relikt kapitalizmu, wrogi ideologicznie i narodowościowo.

Taki sam los spotkał w styczniu 1945 roku nieco młodszy pałac Tiele-Wincklerów w Bytomiu Miechowicach i z tych samych powodów. Wypalone mury pałacu saperzy wysadzili w powietrze w roku 1954. Z malowniczego, neogotyckiego zamku został do naszych czasów jeden z narożników, jakieś 10 procent dawnej kubatury obiektu. To miejsce, wraz z parkiem, przeznaczone jest teraz do rewitalizacji.

Nikt nie gasił pożaru

Imponująca rezydencja magnacka stała w Świerklańcu od drugiej połowy XIX wieku. Była największa i najpiękniejsza, zwano ją dlatego „Małym Wersalem”. Należała do niemieckiego rodu Henckel von Donnersmarck, jednego z najbardziej zasłużonych dla Górnego Śląska.

Jak mówi dr hab. Adam Dziuba z katowickiego IPN, świeżo po wojnie francusko-pruskiej hrabia Guido dostał tytuł książęcy za dyplomatyczne zasługi i oprawił ten zaszczyt w odpowiedni sposób - pałacem zbudowanym na wielką skalę. Obok znajdował się stary popiastowski zamek, wielokrotnie przebudowywany, choć o mniej imponujących kształtach.

Pod koniec stycznia 1945 roku Świerklaniec zajęła Armia Czerwona i front na chwilę się zatrzymał, bo pod Tarnowskimi Górami bronili się Niemcy. Ten wolny czas sowieci wykorzystali do plądrowania „Małego Wersalu”. Co wydawało się niepotrzebne, na przykład kolekcja bezcennych waz z Krety, zostało potłuczone. Niszczono okazy muzeum historii naturalnej. Ta orgia grabieży skończyła się podpaleniem. Trzy dni płonął pałac i popiastowski zamek, ale nikt nie odważył się gasić pożaru.

Po wojnie z resztek „Małego Wersalu” pozyskiwano materiał, m.in. do budowy Pałacu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej, a detale architektoniczne wędrowały po całej Polsce: lwy do Zabrza, brama do chorzowskiego zoo. Nikt tego „Wersalu” nie żałował, ze względów narodowościowych oraz ideologicznych. Ale co z wypalonym średniowiecznym zamkiem po Piastach? W 1957 roku konserwator wpisał go do rejestru zabytków lecz to go nie uchroniło. Jak podają Grzegorz Bębnik i Adam Dziuba na łamach CzasyPisma, w artykule „Zrujnowane rezydencje górnośląskich magnatów”, decyzja o rozbiórce obydwu obiektów zapadła z inicjatywy ówczesnego wojewody Jerzego Ziętka. Termin: rozbiórka jest tu nieadekwatny. Górnicy z kopalni „Andaluzja” wysadzili ruiny w powietrze. Z całej posiadłości Donnersmarcków został staw, park i urokliwy Pałac Kawalera, zbudowany w 1903 roku na przybycie cesarza niemieckiego Wilhelma II. Wojna oszczędziła jedynie jego mury, przepadło całe wyposażenie.

Kolejne takie miejsce ze śladami przeszłości górnośląskiej arystokracji odnajdziemy w Krowiarkach koło Raciborza. Okazały pałac był dawną siedzibą rodów Strachwitz, Gaschin i Donnersmarck. Nie ucierpiał w czasie wojny, służył więc aktywowi partyjnemu, potem sierotom, wreszcie służbie zdrowia, a nawet część pomieszczeń przeznaczono na magazyny pasz. I niszczał sukcesywnie. W połowie lat 90. runął sufit w sali balowej. Pojawiali się kolejni inwestorzy, ale szanse na drugie życie pałac wciąż ma odległe.

Niedaleko są Łubowice, gdzie na odrzańskiej skarpie stał kiedyś pałac rodziny Eichendorff. Z niej pochodził Joseph, romantyczny poeta niemiecki. Koniec wojny też obszedł się z budowlą łagodnie. Owszem, trafiło go kilka pocisków, miał zbite tynki karabinami maszynowymi, został też rozszabrowany i podupadł po pożarze, ale mury trzymały się mocno. Dewastacja zaczęła się później. W latach 60. rozebrano go w czynie społecznym. Cegły poszły na budowę okolicznych domów. Do dziś kawałek oficyny stoi smutnie nad Odrą.

Bezmyślne barbarzyństwo

Zamek w Rudach ma najwięcej szczęścia. Wypalona ruina wraca do życia i pięknieje.

Wojska sowieckie szybko opanowały Rudy atakując wieś z kierunku Gliwic, ale zatrzymały się na strategicznej drodze z Rybnika do Raciborza powstrzymując niemieckie kontrataki. Zamek stał przez trzy dni nietknięty, był wprawdzie okradany, ale na razie na drobną skalę. O poranku 29 stycznia 1945 roku płonął już kościół, zamek, pałac i kilkadziesiąt domów.

- Podobno żołnierze sowieccy znaleźli w podziemiach kościoła sarkofag z ciałem niemieckiego oficera, syna urzędującego księcia, który zginął w kampanii w Polsce w 1939 roku. Sarkofag był przykryty hitlerowską flagą, co rozsierdziło ich do tego stopnia, że wzniecili pożar - twierdzi dr hab. Adam Dziuba. - Legenda jest mało wiarygodna, bo książę wyniósł się ze swoją rodziną pod koniec 1944 roku, wątpliwe, by ktoś dekorował flagami groby znajdujące się w kryptach kościoła. Według innej wersji zdarzeń, w Rudach podobno zginął sowiecki major od czyjegoś strzału, więc sowieci w odwecie podpalili całą wieś. Ta legenda pojawia się w różnych miejscach, sowiecki żołnierz ma tylko inny stopień wojskowy. W Miechowicach, gdzie spalono zamek i strzelano do ludzi, bo podobno młody człowiek z Hitlerjugend też zastrzelił rosyjskiego oficera.

Zamek w Strzelcach Opolskich stanął w ogniu podobno dlatego, że sowieckiego generała zastrzelił jakiś przypadkowy Niemiec. Faktem jest natomiast to, że czerwonoarmiści ruszyli w miasto i przez kilka dni dawali upust swojej żądzy. W akcie bezmyślnego barbarzyństwa szabrowali i podpalali domy, a kobiety stawały się ich trofeum wojennym. Na ich drodze stanął też strzelecki zamek, który był siedzibą śląskich Piastów, zanim stał się magnacką rezydencją hrabiów von Renard i von Castell-Castell. Po jego splądrowaniu żołnierze radzieccy podłożyli ogień. Zamek płonął kilka dni i też nikt nie odważył się go gasić. Teraz trwa w nim remont.

Dość łaskawie wojna obeszła się natomiast z wyjątkową rezydencją rodziny Schaffgotschów w Kopicach niedaleko Grodkowa. Ten sławny zamek na wodzie, nazwany tak, bo z trzech stron był otoczony stawami, został rozbudowany do niebotycznych rozmiarów za pieniądze Karola Goduli. Mieszkała w nim dziedziczka jego fortuny, Joanna Gryzik, córka służącej. Wyszła za mąż za hrabiego Hansa Ulricha Schaffgotscha i z nim w latach 60. XIX wieku doprowadziła tę rezydencję do piękności, z parkiem i fontannami, z ogrodami kwiatowymi i warzywnymi.

Ich następcy uciekali stąd w pośpiechu przed Armią Czerwoną. Żołnierze radzieccy też musieli się spieszyć, bo Niemcy kontratakowali i na parę dni na nowo opanowali Kopice. Zamek zostawili więc w spokoju. Plądrowali go później rodzimi szabrownicy. W szlacheckiej posiadłości urządzono spichlerz na zboże, organizowano w niej kolonie dla dzieci. Najgorszy był rok 1958, ktoś wzniecił ogień i po tym pożarze pałac już się nie podniósł. Kolejni właściciele obiecywali cuda, ale wizje ratowania zabytku są wciąż mgliste.

Los Sławięcic jest przesądzony. Zamek tu stał od czasów piastowskich, a ostatnim właścicielem tych dóbr był książęcy ród von Hohenlohe. Rodzina rozbudowała pałac, który nazwano z kolei „Śląskim Wersalem”. W 1921 roku kwaterowali w nim powstańcy śląscy, a od 1939 roku częstymi gośćmi byli niemieccy żołnierze. Rok 1945 pałac przetrwał bez większych szkód. Była tu szkoła, odbywały się różne imprezy, ale w latach 60. podupadł,a w następnej dekadzie został rozebrany. Materiały budowlane zabrali okoliczni mieszkańcy. Zachowało się do dziś tylko boczne wejście do pałacu.

Wspólne dziedzictwo

Więcej szczęścia miały pałace w Mosznej, Pszczynie, Nakle Śląskim, choć i tam rozszabrowano wnętrza. Nie jesteśmy w stanie ani wszystkich rezydencji magnackich odbudować, ani potem utrzymać. Na pytanie, co wybrać, dr hab. Adam Dziuba odpowiada bez namysłu: Rudy i Kopice.

Artykuł Bębnika i Dziuby o „Zrujnowanych rezydencjach górnośląskich magnatów” wywołał dyskusję nad losem tych pięknych kiedyś posiadłości. Górnośląscy przemysłowcy zostawili nam w spadku nie tylko kopalnie i huty, ale także swoje imponujące pałace. Oskarżanie tylko Armii Czerwonej o ich unicestwienie jest nieuprawnione. Tak samo nielitościwe były dla nich władze komunistyczne.

- Dziś mamy już inny stosunek do tamtego dziedzictwa - mówi dr Bogusław Tracz z katowickiego IPN. - W wielu miejscach na Śląsku zawiązują się stowarzyszenia, które chcą tę przeszłość pielęgnować, chcą wspierać plany ratowania ruin czy ich odbudowę. Kto wie, może za 20-30 lat ślady tamtej historii będą znów okazałe.

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.