Yeti wodzi nas za nos od blisko stu lat. Co dziś wiemy o człowieku śniegu?

Czytaj dalej
Michał Wroński

Yeti wodzi nas za nos od blisko stu lat. Co dziś wiemy o człowieku śniegu?

Michał Wroński

Tajemniczego stwora z Himalajów szukali poważni (i niepoważni) naukowcy, dziennikarze oraz słynni alpiniści. Tymczasem najgorsze, co mogłoby się zdarzyć to... rozwikłanie tej zagadki

Jak na kogoś, kogo nikt nigdy nie widział (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo), to jest zadziwiająco popularny. Występuje w filmach i komiksach. Jego wizerunek można znaleźć na t-shirtach, kubkach i wszelkiego rodzaju pamiątkowych gadżetach. Od lat 50. minionego stulecia na terenie Nepalu objęty jest nawet prawną ochroną. Yeti... Homo niveus odiosus, czyli ohydny człowiek śniegu niebawem skończy 95 lat.

Anglicy mieli znaleźć drogę pod Mount Everest. Znaleźli ją oraz... tajemnicze ślady
Wszystko zaczęło się w roku 1921, gdy pod Mount Everest ruszyła brytyjska wyprawa rozpoznawcza pod wodzą pułkownika Charlesa Howarda Bury’ego. W jej składzie znajdował się m.in. George Mallory - ten sam, który dwa lata później wypowie słynne słowa „Bo jest” w odpowiedzi na pytanie dziennikarza dociekającego, co sprawia, że alpiniści wciąż próbują zdobyć Everest. Członkowie ekspedycji mieli znaleźć drogę prowadzącą w pobliże najwyższego szczytu świata. I znaleźli (w kolejnych latach Mallory poprowadził dwie wyprawy na Mt.Everest). Tyle, że odkryli coś jeszcze. Dziwne ślady. Towarzyszący Brytyjczykom tragarze stwierdzili, że należą one do „metohkangmi” - tajemniczej postaci z lokalnych wierzeń. Bury niezbyt serio potraktował te opowieści, bo wysłał do Europy telegram o „paskudnym człowieku śniegu” opatrując go znacząco trzema wykrzyknikami.

- To miało mieć wydźwięk ironiczny. Tymczasem w Europie potraktowano sprawę bardzo poważnie. Dzienikarze momentalnie podchwycili temat i Bury po powrocie do Europy był bardzo zaskoczony widząc jak wielki oddźwięk to wywołało - opowiada dr hab. Marek Pacukiewicz, kulturoznawca z Uniwersytetu Śląskiego badający funkcjonowanie mitu o yeti we współczesnej kulturze. Jego diagnoza może wydać się zaskakująca, ale - jak twierdzi - ta postać w znanym nam kształcie nie pojawiłaby się, gdyby nie zachodni alpiniści. A mówiąc ściślej gdyby nie zderzenie reprezentowanej przez nich zachodniej kultury z tradycyjnymi wierzeniami i wyobrażeniami Szerpów z Nepalu i Tybetu.

Bo choć postać człowieka śniegu lokalnie występowała pod wieloma nazwami, to już samego słowa “yeti” w wielu rejonach Himalajów po prostu nie znano (nie do końca zresztą wiadomo, co ono znaczy - bardzo prawdopodobne, że jest ono efektem... pomyłki w tłumaczeniu jakiejś nepalskiej nazwy).

- Sami Nepalczycy mówili, że oni za bardzo nie kojarzą yeti, ale wiedzą tyle, że “to” przyszło z zachodu. Właściwie o tym mówili biali, więc oni to potraktowali poważnie i dziś traktują to jako jakaś formę promocji Nepalu - tłumaczy Marek Pacukiewicz.
- To fakt. Marketingowo Nepalczycy świetnie to rozgrywają, istnieje cały przemysł gadżetów związanych z yeti , wiele firm na tym zarabia - przyznaje Krzysztof Wielicki, drugi Polak i piąty człowiek na świecie, który zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników.

Niedźwiedź, pustelnik, czy może raczej zaginiony podgatunek neandertalczyka?
Po ekspedycji Bury’ego kubeczków i koszulek z yeti jeszcze nie zaczęto produkować. Poruszeni tą wiadomością badacze i eksploratorzy coraz częściej zaczęli natomiast sobie przypominać, że „coś” tam wcześniej słyszeli na temat tajemniczego stwora.
W kolejnych dwóch dekadach emocje podgrzał Willian Tilman - brytyjski alpinista - który w latach 30-tych XX stulecia zakomunikował, że również odnalazł ślady Yeti, a dekadę później opublikował książkę ze swojej wyprawy.
- Znalazł się w niej słynny dodatek B: pierwszy tekst yetologiczny - mówi Marek Pacukiewicz. W swym tekście Tilman zebrał wszystko to, co wiadomo było w owym czasie na temat człowieka śniegu. Stwierdził, że mitycznym stworem najprawdopodobniej jest niedźwiedź, ale jednocześnie żartobliwie wymyślił dla yeti własną nazwę taksonomiczną - homo niveus odiosus, co tłumaczy się jako “ohydny człowiek śniegu”.

- Napisał również, że trudno sobie wyobrazić, aby takie stworzenie znaleźć gdzieś indziej niż pod Everestem. Faktycznie w latach 20 - 30 XX wieku to była ziemia zupełnie nieznana. Zarówno kulturowo, jak i pod względem ukształtowania terenu. Z kolei alpinista był niejako powołany do tego, aby trafić na ślady yeti, bo sam alpinista to też w wyobraźni zachodu taka postać mityczna: pół człowiek, pół bestia - śmieje się Pacukiewicz.

Żarty żartami, ale tęgie głowy długo zastanawiały się, czy znalezione w Himalajach tajemnicze ślady należą do niedźwiedzia, który stawiał tylną łapę na śladzie przedniej, czy też może do tybetańskich pustelników, albo Szerpów, którzy często chodzą boso po sniegu i w związku z tym mają zdeformowane stopy. Bliżej czasów nam współczesnych pojawiła się też teoria, że może chodzić o podgatunek neandertalczyka, który zaadaptował się do wysokogórskich warunków. A może jednak naprawdę tropy na śniegu zostawił yeti? M.in. na bazie tych rozważań powstała kryptozoologia, stawiająca sobie za cel poszukiwanie nieznanych dotąd gatunków zwierząt (drugim sztandarowym obiektem jej zainteresowania był Nessie, czyli potwór z Loch Ness).

Odpowiedzi szukały wielkie sławy himalaizmu: Edmund Hillay i Reinhold Messner
Apogeum mody na yeti oraz jego pobratymców (bo wówczas też w Ameryce zaczęto częściej widywać Wielką Stopę, czy - jak nazywali tą postać Indianie - Sasquatcha) nastąpiło jednak dopiero po roku 1951. Wówczas to kolejna everestowska wyprawa, kierowana przez Erica Shiptona przywiozła do Europy zdjęcia śladów człowieka śniegu. Media błyskawicznie podchwyciły temat. Ba, same włączyły się do „zabawy”. Jeszcze w tej samej dekadzie w Himalaje ruszyła ekspedycja brytyjskiego tabloidu „Daily Mail”.

Na własną rękę człowieka śniegu zaczął poszukiwać pewien amerykański milioner, a w roku 1960 do poszukiwań dołączył nie kto inny jak sam sir Edmund Hillary, czyli pierwszy zdobywca Mount Everestu. Słynny himalaista podszedł do sprawy bardzo poważnie - odnalazł przechowywany w jednym z klasztorów „skalp” yeti i przebadał go. Diagnoza brzmiała: to jest niedźwiedź.
Hillary nie był ostatnim wielkim himalaistą, którego zainteresował temat człowieka śniegu. W latach 80-tych własne poszukiwania rozpoczął Reinhold Messner, pierwszy alpinista, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. On również koniec końców uznał, że legendarny stwór to himalajski niedźwiedź, ale dostrzegł też drugie dno całej sprawy.
- Stwierdził, że mit o yeti składa się z dwóch elementów.

Jednym są lokalne tradycje, drugim natomiast chęć odnalezienia przez ludzi zachodu jakiegoś naszego praprzodka. Bo kultura zachodu zawsze próbowała szukać jakiegoś ogniwa wcześniejszego. Dzikiego człowieka - mówi Marek Pacukiewicz. Dlatego też, jak dodaje, w micie o yeti najciekawsze jest samo jego istnienie.

- Ten mit pobudza wyobraźnię, jest pretekstem do odpowiedzi na wiele istotnych pytań. Przy tej okazji ludzie zastanawiają się nad tym jaka jest natura człowieka? Co nas dzieli od zwierzęcia? W którym momencie człowiek zaczął być naprawdę człowiekiem? Rozwiązanie zagadki od strony biologicznej odcięłoby ten cały wątek kulturowy tzn. przestalibyśmy się zastanawiać dlaczego ten mit powstaje mimo że fakty są tak skąpe - tłumaczy naukowiec.

Michał Wroński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.