Andrzej Drobik

Zaolziański fenomen. Region, w którym wszyscy są działaczami

Zaolziański fenomen. Region, w którym wszyscy są działaczami
Andrzej Drobik

Zaolzie to nie tylko polsko-czeskie spory, zamazywanie polskich tablic i wizyty polskich i czeskich polityków. To także niesamowity fenomen aktywności - tutaj niemal każdy działa w jakiejś organizacji, chórze albo stowarzyszeniu.

Jeśli dzisiaj rozmawiamy o Zaolziu, najczęściej rozmowa schodzi na jeden z dwóch tematów - wojnę polsko-czeską z 1919 roku, kiedy to Czesi przejęli kontrolę nad tym terenem, albo „powrót Zaolzia do macierzy” w roku 1938. Zaolzie pojawia się czasem w dyskusjach historycznych, ale dzisiejsze Zaolzie historyczne już nie jest. Jest realne, prawdziwe, jest niezwykłe, czasem heroiczne, a czasem nieco groteskowe. Przede wszystkim jest niebywale aktywne, bo choć liczba osób deklarujących narodowość polską ciągle maleje, to działacze i społecznicy, którzy pozostają pniem tej społeczności, nie ustają w bojach nie tylko o polskość, ale też „zaolziańskość”. Liczby mówią same za siebie. Jeśli przyjmiemy, że dzisiaj Polaków na Zaolziu jest niecałe 30 tysięcy, to niemal połowa z nich jest zrzeszona w Polskim Związku Kulturalno-Oświatowym. Oprócz tego na Zaolziu jest niemal wszystko: kilkadziesiąt organizacji społecznych, polski teatr, dwie polskie gazety, a nawet ciało, które mogłoby pełnić rolę reprezentacji wszystkich Polaków w Czechach - Kongres Polaków w Republice Czeskiej.

Mieszkanie za czytanie

- Polacy na Zaolziu kontynuują tradycje bardzo dobrze rozwinięte już za czasów austriackich, są tutaj zresztą bardzo dobrze zorganizowani. W celu zachowania własnej tożsamości, czyli języka, kultury, wytworzyliśmy kilka środków - przede wszystkim polskie organizacje. Takich organizacji obecnie na Zaolziu jest ponad 30 - tłumaczy Józef Szymeczek, długoletni prezes Kongresu Polaków, obecnie jego wiceprezes. Jeśli przejrzelibyśmy listę organizacji polskich na Zaolziu, znajdziemy tutaj między innymi Towarzystwo Nauczycieli Polskich, towarzystwo fotografików, plastyków, elektrotechników, kombatantów, czy stowarzyszenia sportowe. Największą organizacją jest Polski Związek Kulturalno-Oświatowy, który zrzesza aż 12 tysięcy osób. To zatem największa polska organizacja poza granicami naszego kraju.

Ale to nie wszystko. Zaolzie ma dwie gazety polskojęzyczne - wydawany przez PZKO „Zwrot” i należący do Kongresu Polaków „Głos Ludu”. Pierwszy tytuł to miesięcznik, drugi ukazuje się trzy razy w tygodniu.

- Mamy szkoły, utrzymywane zresztą z wielkim poświęceniem, media, własny czas w audycji ostrawskiej w czeskim radiu, pięć minut raz w tygodniu w telewizji. Mamy teatr, scenę polską teatru w Czeskim Cieszynie, jedyny profesjonalny polski teatr poza granicami kraju. Nawet w Stanach nie ma profesjonalnej sceny polskiej. W ten sposób staramy się organizować i normalnie żyć - mówi Szymeczek.

- Liczby mówią same za siebie. Jeśli Polaków mamy niecałe 30 tysięcy, a więc tyle, co w niewielkim mieście, to liczba kilkudziesięciu organizacji, czy choćby ponad 400 chórzystów naprawdę robi wrażenie. Dla mnie to prawdziwy fenomen, szczególnie w porównaniu do polskich regionów - mówi Dariusz Zalega, organizator III Festiwalu Zaolziańskiego w Chorzowie.

Fenomen aktywności

Wiele osób wskazuje na to, że ogromna aktywność działalności społecznej mieszkańców Zaolzia to pozostałość po czasach austro-węgierskich. Wtedy to na całym Śląsku Cieszyńskim powstawały organizacje, jak choćby Macierz Szkolna Księstwa Cieszyńskiego, które manifestowały swoje przywiązanie do kultury i języka polskiego. Kiedy w czasie wojny polsko-czeskiej Śląsk Cieszyński został podzielony, na Zaolziu aktywność propolska, a więc kulturalna i społeczna, skrystalizowała się jeszcze mocniej.

- Jeśli popatrzymy na całe Zaolzie i fakt, że dzisiaj żyje tam niecałe 30 tysięcy Polaków, a razem z różnego rodzaju chórami działa tam około 50 organizacji, to faktycznie możemy mówić o fenomenie aktywności. Ludzie mają tam niesamowitą, niemal wpisaną w geny, potrzebę działania - mówi Jarosław Drużycki, autor książki „Hospicjum Zaolzie”. Jak mówi Drużycki, na Zaolziu ciągle można zaobserwować zjawiska, które na całym Śląsku Cieszyńskim funkcjonowały do 1920 roku. - To potrzeba demonstrowania polskości na każdym kroku, w każdej dziedzinie życia. Ten aspekt życia społecznego jest na Zaolziu świetnie zakonserwowany - mówi. Przez tę aktywność społeczność zaolziańska, choć z roku na rok coraz mniej liczna, jest w regionie bardzo mocno widoczna. Za czeską granicą z łatwością znajdziemy gminy, w których jedyne wydarzenia, które są tam organizowane, to festyny PZKO albo inne imprezy zaolziańskiej społeczności.

Zostaną mocne korzenie

Wydawałoby się, że polskość na Zaolziu ma się zatem świetnie. Okazuje się jednak, że mimo dziesiątek organizacji kulturalnych i społecznych, liczba osób, które deklarują narodowość polską, ciągle spada. Jeszcze w spisie powszechnym z 2001 r. w kraju morawsko-śląskim narodowość polską deklarowało ponad 38 tys. osób, 10 lat później ta liczba spadła do 28 tys.

- W tej niezwykle mocnej działalności nie chodzi tylko o zachowanie polskości, co istotne, coraz więcej Zaolziaków przestaje interesować się tym, co dzieje się w Polsce. Jestem przekonany, że oni tak samo będą działali za 100 lat, nawet jeśli wszyscy będą mówili już po czesku - mówi Drużycki, który ten proces obumierania polskości nazywa „Hospicjum Zaolzie”.

Innego zdania jest Józef Szymeczek. - Co prawda jest nas coraz mniej, ale ci, którzy przyznają się do polskości i ją propagują, to mocny pień naszej społeczności. On zostanie i ciągle będzie walczył o polskość - mówi.

Andrzej Drobik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.