Zbrodnie i sensacje sprzed lat: Szarlota zginie na oczach ojca

Czytaj dalej
Dr hab. Krzysztof Gajdka

Zbrodnie i sensacje sprzed lat: Szarlota zginie na oczach ojca

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Grabarz Dzierżon niejedno już w życiu widział, ale takiego dziwaka to chyba jeszcze nie. Bo jak tu inaczej nazwać indywiduum, które stoi w kostiumie kąpielowym między grobami na nowym rybnickim cmentarzu, kiwa się w przód i w tył, ręką trzyma się za zadek i mruczy coś pod nosem.

Kiedy pierworodny syn zaalarmował go, że taki to a taki osobnik pojawił się w rybnickiej nekropolii, i to jeszcze w jego rewirze, Dzierżon pomyślał, że to jakiś żart. Ofuknął nawet młodego, że to nieładnie wkręcać ojca, który uczy go popłatnego i dającego szacunek na mieście fachu, a w przyszłości planuje przepisać na niego cały majątek.

– Czyś ty, synuś, aby dzisiaj nic nie pił – zapytał spadkobiercę i potomka w jednej osobie, ten jednak zarzekał się, przysięgając na Najświętszą Panienkę, że na cmentarzu stoi ów osobliwy plażowicz, a jemu brakuje pomysłu i doświadczenia, co z tym fantem począć. Bo przecież żałobnicy w kąpielowych majtkach codziennie na cmentarz nie zaglądają, a trudno pomylić gliniankę czy miejską plażę z miejscem wiecznego spoczynku nieboszczyków. – Już dobrze, synek, pójdziem zobaczyć tego dziwoląga – załagodził dyplomatycznie sprawę grabarz Dzierżon. W myślach postanowił jednak, że jeżeli to głupi żart, to wygarbuje dziedzicowi skórę rzemieniem, który trzymał w swoim składziku, tak po grabarsku, żeby mu na przyszłość głupoty z głowy wywietrzały.

Mieszkanie za czytanie

Kiedy dotarli na miejsce, Dzierżon-senior wiedział już, że rzemienia nie użyje, a synek mówił samą prawdę. Uśmiech rozjaśnił na chwilę jego twarz, by po chwili zgasnąć na porośniętym kilkudniową szczeciną obliczu. Bo z jednej strony dobrze, kiedy dziecko mówi prawdę ojcu, z drugiej jednak, co zrobić w takiej sytuacji? – Panie ładny, może byś tak opuścił cmentarz? Bo w tych majtkach zakłócasz pan wieczny sen nieboszczykom – nie był pewien, czy taką inwokacją w tej osobliwej konwersacji nie wzbudzi agresji u podejrzanego osobnika. – Zaprowadzę pana do bramy osobiście i krzywda się panu żadna nie stanie. Obiecuję, jakem mistrz grabarski – dopowiedział bardzo zadowolony z siebie, niech nieznajomy wie, z kim ma do czynienia.

Osobnik nie rzucił się jednak na niego z pięściami, co Dzierżon zakładał chyba, biorąc ze sobą solidny łom, kiwając się, zaczął jednak tłumaczyć. – Dobrze, żeś pan jest. Jelinek jestem. Z tym młodym nie chciałem rozmawiać, ale pan mnie zrozumiesz. Bo to przecież dla jej dobra. Naprawdę musiałem. Chciała młodszego. Jej ojciec mnie nienawidził. On mnie oczernił. Tam jest szczęśliwsza. Za chwilę się połączymy i już będziemy na zawsze razem – mówił nieproszony gość. – Idź pan to opowiedzieć farorzowi, akurat teraz spowiada – próbował jeszcze prosić grabarz.

– Ja do księdza nie pójdę, bo rozgrzeszenia mi nie da. A bramą stąd nie wyjdę. Ale nic się pan nie martw, później przejdę przez płot i schowam się w życie – ripostował osobliwy miłośnik kąpieli słonecznych, po czym poprosił o szklankę wody. Twarz blada, wzrok błędny, i do tego jeszcze ten strój i ręka za plecami włożona w gacie. To wszystko pozwoliło grabarzowi postawić szybką diagnozę. Przeprosiwszy na chwilę i odszedłszy nieco na bok, skinął głową na syna. – To jakiś waryjat, lećże synuś na pocztę i dzwoń do pana przodownika, żeby go jak najszybciej zabrali do aresztu. Albo jeszcze lepiej niech przyjadą pielęgniarze z kaftanem i biorą go do szpitala dla obłąkanych, bo tam jest jego miejsce – wydał synowi dyspozycje grabarz, nieoczekiwanego gościa zaś zapewnił: - A stójże pan sobie w tych pantalonach, kiedy tylko panu nie zimno. Ja tam nic do pana nie mam, ale jakbyś pan wyszedł bramą i poszedł w swoją stronę, to byłoby lepiej dla wszystkich. I problemów z władzą byś pan nie miał żadnych. Bez reakcji. Dzierżon obejrzał się, by spojrzeć, czy synek wykonuje jego polecenie. – Moja krew – pomyślał, widząc jak potomek przesadza groby i spieszy się, by spełnić wolę ojca. W tej chwili nagle rozległ się potężny huk. To ów podejrzany osobnik wyciągnął rewolwer, który trzymał z tyłu, i strzelił sobie w pierś. – Jezusie Nazareński! – zdążył zakrzyknął Dzierżon. – Ludzie, na pomoc, tu człowiek umiera – darł się ze wszystkich sił, zapominając, że na cmentarzu, a już szczególnie w jego rewirze, krzyczeć nie wypada.

- Dobrze żeś się pan spisał, panie Dzierżon – pochwalił grabarza sympatyczny przodownik z rybnickiego komisariatu. – Szukaliśmy tego bandyty od trzech dni, listy gończe poszły w całą Polskę, nawet na placówki graniczne i do zagranicznych poselstw. Ten tu nazywa się Jelinek, Wacław Jelinek. Narzeczoną zabił trzy dni temu, na oczach ojca i siostry. Gazety o nim w całej Polsce piszą, nawet nagrodę wyznaczyli za jego ujęcie. Kto wie, czy pan jej nie dostaniesz – dodał. – Jak to dobrze, kiedy ledwie zipie? – zapytał przytomnie grabarz. – Ale go dzięki temu mamy, wydobrzeje, przesłucha się go i zrobi zdjęcie do gazety z panem komisarzem – z niezmąconym spokojem odpowiedział funkcjonariusz.

– A co z nim? – zapytał dumny pracownik cmentarza, który oczyma duszy już widział te nowe łopaty, szpadle i kilofy, które kupiłby do warsztatu, gdyby dostał choćby ułamek tej nagrody, o której wspomniał mundurowy. – Powieźli go do Świętego Juliusza, ale pielęgniarz mówił, że wyliże się z tego. Złego diabli nie biorą – odparł funkcjonariusz i uśmiechnął się od ucha do ucha, odsłaniając mocno sfatygowany garnitur żółtych zębów. – A potem jak nic trafi do naszego psychiatryka i oby tam został jak najdłużej, bo na wolności jeszcze kogo zabije – dodał po chwili podoficer, ocierając pot z czoła nieświeżą kraciastą chustką. 16 lipca 1935 roku był wyjątkowo upalnym dniem. – Amen – dopowiedział grabarz.

Miłość dzierżawcy kamieniołomu

Takim oto tragicznym akcentem kończy się historia miłości Wacława Jelinka i pięknej Szarloty Palarzówny z Czerwionki, która mogłaby być inspiracją dla któregoś z autorów specjalizujących się w literaturze suterenowej. Są w niej romantyczne uniesienia, ucieczka z domu w tajemnicy przed ojcem, zazdrość, zdrada, odrzucenie, a na końcu śmierć kochanki i próba samobójcza amanta.

Wacław Jelinek przybył – jak podaje dziennik „Siedem Groszy” – do Czerwionki kilka lat wcześniej z Dubna na Wołyniu (według „Gazety Robotniczej” – z województwa lubelskiego). Nie dołączył jednak, jak wielu przyjezdnych, do miejscowego korpusu bezrobotnych, ale od razu wziął się do pracy, a że był robotny i obrotny, kilka lat później, choć nie miał jeszcze trzydziestki, był już dzierżawcą miejscowego kamieniołomu.

Z pracownika stał się teraz pracodawcą. Biznes nie był jeszcze wielki, ale za to perspektywiczny, bo przecież wszyscy potrzebowali kamienia na budowy, których tyle wokół powstawało. I kto wie jak potoczyłyby się losy Jelinka, który może i zostałby kiedyś milionerem, gdyby nie tragiczna miłość od pierwszego wejrzenia do przepięknej Szarloty Palarzówny, panny z tutejszej parafii. Oczu od niej nie mógł oderwać, snuł się za nią, śnił o niej, pisał w myślach romantyczne scenariusze i zastanawiał się nad formą oświadczyn.

Był jednak pewien problem, otóż panna Szarlota była od niego o całych dziesięć lat młodsza, a kiedy ją poznał, miała zaledwie siedemnaście lat. Niezrażony niczym podszedł jednak kiedyś do niej na spacerze, szarmancko przedstawił się i – nie owijając w bawełnę – wyznał miłość. Na pannie musiało to zrobić wrażenie. Absztyfikant prezentował się bardzo dobrze, był jeszcze młody i postawny, do tego dowcipny i szarmancki, koleżanki zazdrościły go jej. I cóż tam różnica wieku, w Czerwionce były przecież małżeństwa, gdzie różnica wynosiła nawet dwadzieścia lat, a były szczęśliwe. Niedługo potem miłość już kwitła, a Szarlota promieniała szczęściem, które chciała wykrzyczeć całemu światu. Spacery stały się rytuałem, para prezentowała się pięknie i zaczęła poważnie myśleć o ślubie.


Ilustracja 1.

Te plany nie były jednak na rękę ojcu Szarloty, poważanemu asystentowi kolejowemu, który inną przyszłość zaplanował córce. Wacław Jelinek z wielu powodów nie był przez niego brany pod uwagę nawet jako kandydat na kandydata na zięcia. Nie był przecież stąd, był o wiele starszy od Szarloty i nic nie było wiadomo o jego przeszłości. Stąd stanowczy sprzeciw ojca i coraz bardziej wrogie nastawienie do ukochanego córki.

Musiały w końcu paść słowa, że jako ojciec takiego stadła nie pobłogosławi, a na ślub nie przyjdzie. Będzie wstyd i gadanie. Nie pomogły płacze i błagania Szarloty, ojciec był nieugięty, a przy tym pewien, że dzięki jego twardej postawie córka przejrzy na oczy i rzuci tego natrętnego Wacka, zaraz potem przyprowadzi zaś do domu któregoś z rokujących urzędników magistrackich czy może nawet kolejarza i przedstawi ojcu jako narzeczonego.

Nic takiego się jednak nie stało. Przeciwnie, któregoś dnia dowiedział się od sąsiadów, że córka uciekła z narzeczonym do Warszawy. I to bez pożegnania. Jan Palarz (jeden z dziennikarzy wymienia błędnie imię Józef) zaczął więc rozpytywać o Jelinka wśród znajomych i znajomych znajomych, gotów był nawet zapłacić za kompromitujące informacje o jego przeszłości. Zgodnie z dewizą „kto pyta, nie błądzi”, taktyka taka przyniosła szybkie efekty i smakowitą informację na temat niechcianego zięcia.

Otóż okazało się, że był on wcześniej żonaty, po roku pożycia jednak zostawił żonę samą sobie i uciekł od niej. Niektórzy mówili, że nie ma rozwodu, inni że całą procedurę przeprowadzono (ciekawe jednak jak?), ale kobieta została bez środków do życia i klepie biedę gdzieś w Radomsku. Tak czy inaczej, marzenie Szarloty o ślubie kościelnym i pięknej białej sukni było nierealne, bo rozwodnikom ślubów kościelnych nie dają, a żonatym tym bardziej (w tym przypadku w tle byłoby tu jeszcze poważne oskarżenie o bigamię).

Palarz osobiście pojechał do Warszawy i siłą – pomimo protestów – przywiózł córkę do domu, kiedy zaś poinformował ją o małżeńskim doświadczeniu jej wybranka, ta wpadła w furię, bo przecież Wacław przedstawiał się jej jako kawaler, pożyczyła mu nawet sto złotych na kupno obrączek i przedślubne formalności. Młoda dziewczyna wiedziała już, że została okłamana i wykorzystana przez oszusta matrymonialnego. Nie mogła darować Wacławowi takiej niegodziwości, zerwała z nim wszelkie stosunki, spaliła listy i zabroniła zbliżać się do siebie. W końcu zaczęła się demonstracyjnie pokazywać na spacerach z innym, też przystojnym ale dla odmiany – młodszym i tutejszym.

Ojciec promieniał ze szczęścia, kiedy widział, że Szarlota nie zwraca już uwagi na żadne awanse ze strony Jelinka, na jego zaczepki odpowiada prychnięciem, a listy drze jeszcze przed przeczytaniem. W tych listach były już kochanek tłumaczył, że była żona nic dla niego nie znaczy, że pomyłka, że niedopasowanie, a ona – co innego, to jedyna miłość jego życia, wielka, prawdziwa i czysta. Szarlota jednak tych tłumaczeń słuchać nie chciała. I wydawałoby się, że ta historia mogłaby się tak właśnie skończyć, wiele par zrywa przecież ze sobą, nawet na chwilę przed ślubem, są kłótnie i pretensje, potem smutek i łzy, a w końcu partnerzy układają sobie wszystko od nowa, życie napisało do niej jednak wyjątkowo smutny epilog.

Zemsta ponad wszystko

Jelinek był wściekły na cały świat, a szczególnie na tych, którzy donieśli ojcu Szarloty o jego poprzednim związku. Opowiedział o tym kiedyś kolegom przy wódce, będąc pewnym, że nikomu nie zdradzą, a urzędowo nikt tego nie sprawdzi, bo i po co. Kiedy w grę wchodziły jednak szeleszczące banknoty albo polewany do kieliszków przez poszukującego informacji alkohol, koledzy widać już tak dyskretni nie byli, a zdesperowany ojciec narzeczonej był pewnie gotów zapłacić każdą cenę za kompromitujące Jelinka informacje.

Może i mógł opowiedzieć o wszystkim Szarlocie, ale bał się, że go znienawidzi. Nie potrafił sobie więc znaleźć miejsca, zaniedbał interesy, gorączkowo myślał jedynie, co zrobić, by ukochana do niego wróciła. Próbował chyba wszystkiego, bez odzewu. Kiedy zawiedli wszyscy i wszystko zawiodło, postanowił ukarać byłą kochankę, a jednocześnie jej ojca, który zniszczył ich związek. Ten wredny kolejarz będzie cierpiał jeszcze bardziej niż on.

Jelinek kupuje rewolwer i amunicję do niego, ładuje do magazynka sześć nabojów. 12 lipca 1935 roku ma już gotowy plan, wieczorem spotyka się ze znajomym o nazwisku Tosta. – Wystawiła mnie i poniżyła – tłumaczy mu Jelinek. – Musi za to zapłacić życiem, bo ja takiej zniewagi nie daruję. Przez nią ludzie spluwają na mój widok. I jeszcze ten jej ojczulek, który mnie nienawidzi i napuścił na mnie ludzi. On musi zapłacić podwójnie, będzie patrzył jak umiera jego córka. I to już jutro. O świcie 13 lipca Jan Palarz zmierza w kierunku dworca kolejowego w Czerwionce wraz z dwiema córkami, Szarlotą i jej młodszą siostrą, szesnastoletnią Marią.

Nie trzeba się zbyt uważnie przyglądać, by dostrzec, że nastroje rodziny są znakomite, a z planowaną podróżą cała trójka wiąże pozytywne plany. Jest godzina 5.30, kiedy z przydrożnego rowu wyskakuje Wacław Jelinek. Czeka tu już dłuższą chwilę, kiedy wychodził ze swojego mieszkania przy ulic Furgoła, było jeszcze ciemno. Jest odmieniony, brudny i nieogolony, w jego oczach widać obłęd. Podbiega do Szarloty, krzycząc na nią przeraźliwie, chwyta ją za gardło i patrząc w przerażone oczy dziewczyny, przewraca i – cały czas dusząc – siada na niej okrakiem, po czym wyciąga z kieszeni kamizelki rewolwer i z cynicznym uśmiechem na ustach oddaje dwa strzały w jej głowę (niektórzy dziennikarze piszą o trzech).

Tak, oto dokonuje się zemsta za jego odtrącenie i upokorzenie. Nikt nie będzie go tak traktował i niech to będzie nauczka dla wszystkich na przyszłość. Bandyta podnosi się i ucieka do lasu w kierunku Bełku. Rzuca jeszcze w kierunku ojca i siostry Szarloty, którzy stoją jakby zamienili się w słupy soli: - To jeszcze nie koniec. Popamiętacie mnie i wy! Ci jednak nie są w stanie nawet ruszyć się jeszcze przez dłuższą chwilę. Po tym, czego byli świadkami, są w ciężkim szoku. Podbiegają po jakimś czasie do leżącej dziewczyny ze zmasakrowaną głową, ta jednak nie daje znaku życia. Na nic karetka, potrzebny będzie karawan. Po chwili z głębi lasu słychać kolejny strzał, świadkowie są przekonani, że to Jelinek popełnił samobójstwo, kiedy dotarło do niego jak straszliwą zbrodnię popełnił, taką, z którą sumienie nie pozwoliłoby mu żyć.


Ilustracja 2.

Na miejscu szybko pojawiają się policjanci, którzy natychmiast ruszają tropem mordercy. Dwieście metrów od miejsca zabójstwa, przy leśnym stawie, odnajdują ubranie zbiega. Są przekonani, że wspiął się na drzewo, strzelił sobie w głowę i wpadł do wody, jego ciała należy więc szukać na dnie zbiornika. Pościg zatrzymuje się, na miejsce przybywają nurkowie. Poszukiwania nie przynoszą jednak efektu. Dla pewności mundurowi sprawdzają jeszcze pobliski nieczynny już szybik kopalni „Józefina”, a potem jeszcze – co ironicznie podkreśla dziennik „Siedem Groszy” w wydaniu z 15 lipca 1935 roku – każdy zakątek lasu, ale z podobnym efektem.

„Śląski Kurier Poranny” w wydaniu z 15 lipca 1935 roku ocenia piórem jednego ze swych dziennikarzy, że „zbrodniarz działał bardzo sprytnie”, sfingowawszy samobójstwo i tym samym zatrzymawszy policyjny pościg. Oficjalne stanowisko policji dla dziennikarzy relacjonujących pościg brzmiało: „Dalsze dochodzenia trwają, toteż każdej godziny należy się spodziewać ujęcia zabójcy.

Dziennikarze wiedzieli jednak swoje i dowodzili, że teraz można szukać co najwyżej wiatru w polu, a Jelinek z pewnością będzie próbował sforsować granicę polsko-niemiecką, o ile już tego nie uczynił. „Express Wieczorny Ilustrowany” w wydaniu z 14 lipca 1935 roku przytacza jednak deklaracje policji, że „dla uniemożliwienia mu tego planu zarządzono już wszelkie zabezpieczenia”. Policjantom obrywa się w głównej mierze od dziennikarzy za to, że dali się w tak prymitywny sposób oszukać uciekinierowi, a powielane w gazetach słowa o bezradności i blamażu funkcjonariuszy musiały zaboleć kierownictwo rybnickiej policji.

Ujęcie zbiega staje się więc priorytetem dla mundurowych. Nic w tym dziwnego, bo prasa relacjonuje każdy dzień pościgu, ludzie zaś oczekują na informacje o ujęciu uzbrojonego zbiega, który stanowi zagrożenie dla całej okolicy. Po kilku dniach spędzonych w lesie, bez ubrania, wycieńczony głodem i chłodem (doskwierającym szczególnie w nocy) Jelinek wychodzi z ukrycia i kieruje się ku nowemu rybnickiemu cmentarzowi. Tutaj, w dniu pogrzebu Szarloty, chce popełnić samobójstwo, jak już wiadomo – nieudane. Jelinek strzela sobie w pierś, kula przechodzi jednak na wylot i wbija się w drzewo, przebija płuco, ale serca nie jest nawet draśnięte. W magazynku zostają jeszcze dwie kule. Odwieziony do Szpitala Świętego Juliusza, Jelinek przez kilka tygodni dochodzi do zdrowia. Ze szpitala przewieziony zostaje 31 lipca 1935 roku do więzienia karno-śledczego w Rybniku, gdzie ma oczekiwać na proces. Na miejscu bandyta przyjmuje nową strategię, o czym tak pisze w wydaniu z 1 sierpnia 1935 roku dziennikarz „Siedmiu Groszy”:

Jelinek czuje się obecnie dobrze, lecz bywają chwile, w których stara się symulować obłęd, co mu się jednak nie bardzo udaje. Nie wyklucza to jednak możliwości, że morderca zostanie poddany badaniom lekarzy psychiatrów.

Taktyka ta nie przynosi jednak zamierzonego efektu, uznano że w momencie zbrodni Jelinek był poczytalny i świadomy tego co robi, nieco ponad dwa miesiące później bandyta staje więc przed obliczem Temidy w roli oskarżonego. Za popełnione przestępstwo w grę wchodzi kara śmierci. Takiego rozstrzygnięcia domaga się opinia publiczna, której wtórują dziennikarze i prokurator.

„Zbrodnia na tle miłosnem”

Proces Jelinka wzbudza ogromne zainteresowanie, porównywalne ze sprawami skazanych na powieszenie Siwca czy Ziemskiego, których miejscem akcji był nie tak przecież dawno temu ten sam budynek rybnickiego sądu, a sądzeni byli w trybie doraźnym.

Wszystkich zebranych porusza wypowiedź ojca zamordowanej, Jana Palarza, który ze łzami w oczach opowiada o Jelinku jako złym duchu Szarloty oraz swojej walce, by córkę uwolnić spod wpływów tego złego człowieka, który był apodyktyczny, cyniczny i brutalny. Świadek o nazwisku Tosta referuje spotkanie z Jelinkiem w przeddzień zabójstwa, zaświadczając pod przysięgą, że plan zamordowania byłej narzeczonej Jelinek miał już gotowy tego dnia.

Sam bandyta prosi sąd, by go uniewinnić, bo zbrodnię popełnił w afekcie, „na tle miłosnem”, zaślepiony chorobliwą zazdrością. Zapewnia, że niczego nie żałuje, a Szarlota sama go do zbrodni sprowokowała, prowadzając się z młodszym rywalem. Dodatkowo oskarża ojca dziewczyny, że przed zbrodnią brutalnie go zaatakował, chcąc dotkliwie pobić. Gdyby jednak sąd miał go skazać, prosi wyłącznie o karę śmierci. Tę wypowiedź dziennikarz „Siedmiu Groszy” ocenia jako wyjątkowo cyniczną. Skład sędziowski okazuje się z sobie tylko wiadomych powodów wyjątkowo przychylny dla mordercy, skazując go jedynie na piętnaście lat pozbawienia wolności (przypomnijmy: prokurator domagał się kary śmierci), co bandyta skwitował głośnym śmiechem.

Może to dziwić o tyle, że bestialska zbrodnia została popełniona z premedytacją, a podsądny nie wyraził nawet cienia skruchy. Jak to się ma na przykład do wyroku na Józefa Ziemskiego, którego kilka lat wcześniej powieszono na dziedzińcu tego samego sądu za zranienie policjanta? Widać aktorskie sztuczki sprowadzające się do symulowania zaburzeń psychicznych oraz dowodzenie, że palcem na spuście rewolweru kierowała ślepa zazdrość stanowią wystarczającą okoliczność łagodzącą dla sędziów. Cóż, wyroków sądowych się nie komentuje, ale buczenie publiczności zgromadzonej w sali i zgryźliwe sprawozdania dziennikarzy w gazetach są wystarczająco wymowne.


Ilustracja 3.

Kiedy za skazanym Wacławem Jelinkiem zatrzaskuje się masywna brama krakowskiego więzienia (bo tam właśnie go odtransportowano), można by w tej historii postawić kropkę. Była zbrodnia, jest kara, której – choć rażąco łagodna – bandycie nie udaje się uniknąć. Z tego więzienia nie ucieknie. Okazuje się jednak, że słowa mordercy na miejscu zbrodni, że to jeszcze nie koniec, nie są rzucone na wiatr. Jakież musiało być zdumienie Jana Palarza, pogrążonego w żałobie ojca zamordowanej Szarloty, kiedy poinformowano go, że został postawiony w stan oskarżenia za kradzież węgla z wagonu kolejowego, a oskarżającym jest nie kto inny jak… Wacław Jelinek, osadzony w krakowskim więzieniu.

Wieść o tym rozchodzi się po regionie lotem błyskawicy, a współczucie wobec będącego w żałobie ojca ofiary bestialskiego mordu przeradza się w wielu przypadkach w oburzenie. Jelinek triumfuje. Oto kolejny etap jego zemsty: wpierw zamordowanie Szarloty na oczach ojca, a teraz oskarżenie go o okradanie własnej firmy. Z pewnością dostanie wyrok, straci posadę asystenta na kolei i zostanie eksmitowany ze służbowego mieszkania. To wszystko za jego, Wacława Jelinka, krzywdę, za upokorzenie i rozbicie związku z Szarlotą.

Palarz odpowiadać ma za kradzież dwustu kilogramów węgla bezpośrednio z wagonu. Jest to o tyle dziwne, że absolutnie nie ma takiej potrzeby, jako urzędnik kolejowy jest przecież stosunkowo wysoko uposażony, stać go nie tylko na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale i odrobinę luksusu. Palarz z pewnością wie, że za jakikolwiek uszczerbek na mieniu firmy albo niegodne urzędnika zachowanie natychmiast straciłby pracę i służbowe mieszkanie, z pewnością jednak takiego czynu by nie popełnił.

Oskarżenie wiąże się jednak z procedurą, a na jej końcu jest sądowy proces. Tak też się staje i w tym przypadku. Podczas przesłuchania 12 września 1935 roku, Palarz pod przysięgą zeznaje, że z kradzieżą węgla nie ma nic wspólnego, po czym zalewa się łzami, łkając: - Nie tylko córkę moją zamordował, ale obecnie jeszcze oskarża mnie fałszywie w zamiarze pozbawienia mnie pracy na kolei. Publiczność ukradkiem ociera łzy. Po złożeniu zeznań zbolały ojciec prosi sąd o zezwolenie na opuszczenie sali, ponieważ „nerwy odmawiają mu posłuszeństwa i nie może dłużej spokojnie patrzeć na mordercę córki”.

Kiedy opuszcza salę, towarzyszy mu szyderczy śmiech Jelinka. Za komentarz do tej fazy procesu niech posłuży wymowny tytuł artykułu w opiniotwórczej „Polonii”: Cyniczny morderca oskarża ojca swojej ofiary o kradzieże kolejowe. Podczas rozprawy, która odbyła się 23 września 1935 roku, udowodniono bezsprzecznie, że Jan Palarz jest niewinny. Dodatkowo kolejarz Antoni Jarosz zeznaje pod przysięgą, że „swego czasu morderca Jelinek wyraził się wobec niego, że musi się na Palarzu zemścić i pozbawić go mieszkania”, o czym donosi „Polonia” w wydaniu z 25 września 1935 roku. Sąd uwalnia Jana Palarza od winy i kary, biorąc pod uwagę, „że jako dobrze płatny urzędnik nie miał potrzeby kraść węgla o wartości zaledwie pięciu złotych”. Dobre imię ojca zamordowanej Szarloty zostaje przywrócone, ciekawe jedynie, że za składanie fałszywych zeznań i krzywoprzysięstwo nie pociągnięto Jelinka do dodatkowej odpowiedzialności karnej.


Ilustracja 4.

6 kwietnia 1936 roku ma miejsce rozprawa apelacyjna Jelinka. Sąd przyjmuje do wiadomości, że morderca był chorobliwie zazdrosny o narzeczoną i owo „zaślepienie zazdrością” przyjmuje jako okoliczność łagodzącą, pozwalającą obniżyć zasądzona karę więzienia z piętnastu do dziesięciu lat. Jakby reflektując się, że permanentnie manipulujący sędziami i opinią publiczną bandyta został zbyt łagodnie potraktowany, sąd postanawia ukarać go dodatkowymi sześcioma miesiącami więzienia za wyłudzenie od Szarloty Palarzówny, kiedy jeszcze żyłą, stu złotych, których zwrócić nie zamierzał. Cóż z tego, skoro zwiększenie wyroku ma charakter jedynie symboliczny, ponieważ – o czym informował dziennik „Siedem Groszy” w wydaniu z 7 października 1936 roku – kara podlega amnestii. Jelinek może zacierać ręce i – stawiając kolejne kreski na ścianie więziennej celi – odliczać dni do końca wyroku.

W sam raz dla bulwarówek

O sprawie Wacława Jelinka było głośno w całej Polsce. Pisano o niej nawet na pierwszych stronach gazet poza Śląskiem, co miało miejsce np. w „Expressie Wieczornym Ilustrowanym”, w poczytnym wydaniu niedzielnym z 14 lipca 1935 roku. Na Śląsku zaś długo mówiono jeszcze o bezwzględnym bandycie, bezradności policji i niezrozumiałej wyrozumiałości sądu dla cynicznego mordercy. Postawa bandyty w procesie sądowym stała się z pewnością dla wielu oskarżonych podpowiedzią, ba – idealnym wzorem jak zachowywać się i symulować zaburzenia psychiczne, by uzyskać niski wyrok. Nie zmienia to faktu, że w czasie letniej kanikuły w roku 1935 dla wielu mieszkańców Śląska Wacław Jelinek był wrogiem publicznym numer jeden, a gazety z tamtego okresu utrwaliły go jako czarny charakter, mordercę brutalnego, przebiegłego i cynicznego.

Czy byli tacy, których ta historia wzruszyła i którzy próbowali usprawiedliwiać postępowanie odrzuconego kochanka ślepą zazdrością, czyniąc zeń postać tragiczną? Czy sama myśl o tragedii ojca Szarloty wyciskała łzy u czytelników bulwarówek? Zapewne tak, bo takimi historiami prasa od lat się żywi, umiejętnie rozpinając emocje między nienawiścią (wobec mordercy), oburzeniem (postawa sędziów), po skrajne wzruszenie (przerwane młode życie, zdruzgotany ojciec). Nie inaczej jest dzisiaj, wystarczy wziąć do ręki dowolne wydanie tabloidu, by znaleźć opowieści podobne, zbudowane na ludzkiej tragedii. Kilka dni później wyprą je kolejne i tak w nieskończoność. Historia pięknej Szarloty zabitej przez odrzuconego kochanka była jednak eksplorowana przez prasę ponad rok, kolejne jej odsłony wzbudzały nowe fale zainteresowania ówczesnej publiczności medialnej. Dlatego też warto tę sprawę przypomnieć w niniejszym cyklu. W połowie lat trzydziestych XX wieku elektryzowała wszak cały region i przez czas pewien – cały kraj.

Bibliografia:
15 lat więzienia za zamordowanie narzeczonej, „Gość Niedzielny”, 20 października 1935 r.
Cyniczny morderca oskarża ojca ofiary o kradzieże kolejowe, „Polonia”, 13 września 1935 r.
Cyniczny morderca przed sądem. Morderca śp. Palarzówny skazany na 15 lat więzienia, „Siedem Groszy”, 9 października 1935 r.
Echa krwawej zbrodni, „Gazeta Robotnicza”, 16 października 1935 r.
Morderca bezpodstawnie oskarżył ojca swej ofiary o kradzież węgla na kolei, „Siedem Groszy”, 27 września 1936 r.
Morderca Jelinek w więzieniu. Symuluje on chorobę umysłową, „Siedem Groszy”, 1 sierpnia 1935 r.
Morderca śp. Palarzówny skazany za oszustwo, „Siedem Groszy”, 7 października 1936 r.
Pościg za zabójcą kochanki spod Czerwionki pozostał jak dotychczas bez wyniku, „Siedem Groszy”, 15 lipca 1935 r.
Sąd Apelacyjny obniżył karę mordercy narzeczonej, „Siedem Groszy”, 7 kwietnia 1936 r.
Tajemnicze zniknięcie zbrodniarza. Poszukiwania ze zwłokami w stawie okazały się bezskuteczne, „Śląski Kurier Poranny”, 15 lipca 1935 r.
Usiłowanie samobójstwa zabójcy Palarzówny na cmentarzu rybnickim, „Siedem Groszy”, 17 lipca 1935 r.
Zabójstwo, „Gazeta Robotnicza”, 16 lipca 1935 r.
Zagadkowa zbrodnia w Czerwionce. Zabójca zbiegł do Niemiec?, „Siedem Groszy”, 14 lipca 1935 r.
Zamordował narzeczoną w oczach ojca i siostry. Mordercę sąd skazał na 15 lat więzienia. Prokurator domaga się kary śmierci, „Śląski Kurier Poranny”, 9 października 1935 r.
Zamordował ukochaną na oczach ojca i siostry. Trzema celnemi strzałami położył trupem 19-letnią dziewczynę. Krwawy dramat na stacji kolejowej w Czerwionce, „Express Wieczorny Ilustrowany”, 14 lipca 1935 r.
Zemsta mordercy śp. Palarzówny. Fałszywie oskarżył ojca jej o kradzież, „Polonia”, 25 września 1935 r.

* * *
W artykule wykorzystano jako ilustracje nagłówki ze śląskich gazet: 1) „Siedem Groszy” z 14 lipca 1935 r.; 2) „Siedem Groszy” z 15 lipca 1935 r.; 3) „Siedem Groszy” z 9 października 1935 r.; 4) „Siedem Groszy” z 7 kwietnia 1936 r. Wszystkie egzemplarze pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.

-----

Dr hab. Krzysztof Gajdka jest historykiem literatury i medioznawcą, od ponad dziesięciu lat wykłada historię prasy w katowickich, krakowskich i rzeszowskich uczelniach wyższych. Wydał Dziennikarstwo polskie na Śląsku. Zarys historyczny Jana Kudery, w najbliższych planach jest opracowanie krytyczne pt. Antologia tekstów z „Poradnika Gospodarczego” Karola Miarki (lata 1871-1872, 1879-1880), edycja krytyczna Kalwarii Karola Miarki, monografia na temat Teodora Heneczka, słynnego piekarskiego drukarza, redaktora i wydawcy oraz książka pt. Miesięcznik „Fala” w okresie okupacji hitlerowskiej w Polsce. W cyklu Zbrodnie i sensacje sprzed lat autor przegląda z należytą uwagą pitavale na łamach dawnej śląskiej prasy, odnajdując zapomniane już dziś historie, które kiedyś elektryzowały region i były na ustach wszystkich, a dziennikarze tak ówczesnych bulwarówek, jak i „poważnych” gazet i czasopism, poświęcali im nierzadko całe kolumny. W znacznej mierze są to głośne zbrodnie oraz towarzyszące im śledztwa i – będące ich następstwem – procesy sądowe, wyroki i egzekucje.

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.