Adrian Hadasz

Żywoty równoległe Ślązaków w czasie II wojny

Zdjęcie rodzinne Liszków, datowane na rok 1940. Od lewej: Antonina Liszka, Gertruda Liszka, Stefania Erm, Emanuel Liszka oraz Henryk Liszka. Emanuel Fot. Fot. Archiwum rodzinne Zdjęcie rodzinne Liszków, datowane na rok 1940. Od lewej: Antonina Liszka, Gertruda Liszka, Stefania Erm, Emanuel Liszka oraz Henryk Liszka. Emanuel jest ubrany do zdjęcia w niemiecki mundur. Walczył pod Moskwą, gdzie wzię to go później do niewoli rosyjskiej. W 1945 roku wrócił do domu
Adrian Hadasz

- Nie bójcie się mamo, Hitler i tak wygro ta wojna - mówi syn Günter. - Nie słuchejcie go, jeszcze bydemy polskie kluski jeść na łobiod - mówi drugi, Hans. Lub po prostu Jan. Ślązacy długo nie mówili o wojennej przeszłości. Bali się. Niektórzy boją się dalej

Był rok 1941, obaj bracia dostali przepustkę z Wehrmachtu. Wrócili do swojego domu rodzinnego na Śląsku, do Katowic, by zobaczyć się ze swoją mamą, Kasią. Z boku wszystko obserwuje 10-letnia wtedy Tereska, ich siostra. Dialog pomiędzy braćmi wydał jej się bardzo dziwny, obaj w końcu walczyli po tej samej stronie i w tej samej armii. Ba, byli ze sobą raczej zżyci - przeżyli przecież wspólnie dzieciństwo, a różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła dwa lata. A jednak Günter czuł się Niemcem a Hans - Polakiem.

Chyba niemożliwym do wyobrażenia jest już dziś uczucie, które towarzyszyło mamie, przygotowującej wtedy dla swoich synów obiad. Mamie, która słyszała ich kłócących się o to, kto wygra wojnę. Takie sytuacje na Górnym Śląsku nie były jednak czymś wyjątkowym.

Volkslista

Gdy Niemcy weszli na Górny Śląsk w 1939 roku, potraktowali tutejsze ziemie jako swoje. Polska część regionu została przyłączona do III Rzeszy jako rejencja katowicka, po czym przystąpiono w niej do wysiedlania ludności polskiej oraz stosowania wobec niej terroru. 4 marca 1941 na podstawie dekretu Heinricha Himmlera wprowadzono na tych terenach volkslistę, czyli niemiecką listę narodowościową, dzielącą mieszkańców na cztery kategorie.

Jedynkami byli czyści rasowo Niemcy, którzy aktywnie wspierali hitlerowców. Dwójkę dostawali Niemcy bierni politycznie. Trójkę - osoby zaliczane przez Niemców jako częściowo spolonizowane, w tym właśnie najczęściej Ślązacy. Czwórkę - osoby pochodzenia niemieckiego, które całkowicie się spolonizowały. Następną kategorią było już tylko P, czyli „Polak”.

Powołanie do Wehrmachtu

Juliusz Szaflik volkslisty nie podpisał. Prawdopodobieństwo, że zostałby zakwalifikowany nie do grupy trzeciej, tylko do czwartej, było bowiem duże - jak pisał, czuł się co prawda Ślązakiem, ale jednocześnie również bardzo mocno Polakiem. Mimo to, dostał powołanie do Wehrmachtu - jako Polak, wbrew obowiązującemu wtedy prawu niemieckiemu, co w pierwszych latach okupacji było niezwykle rzadkim przypadkiem. Historię swojej wędrówki pan Juliusz opisał w swojej publikacji, pt. „Polak w Wehrmachcie. Byłem niemieckim żołnierzem I Batalionu 190. Pułku 62. Dywizji Piechoty”.

- Z mojej rodziny do Wehrmachtu wzięli moich kuzynów, Stanisława i Franciszka Rabsztyna. Jeden już po wojnie nie wrócił - opowiada 85-letnia dziś Stefania Erm, która miała wtedy 9 lat. - Niemcy na początku brali tylko te młodsze roczniki, ktoś w końcu musiał tu zostać pracować - kopalnie, huty i tak dalej. Mój ojciec, Emanuel, był urodzony w 1904 roku. Dostał trójkę na volksliście. W 43. roku polityka się jednak zmieniła i zaczęto brać kogo się dało. Wtedy też mój tata dostał powołanie. Wysłali go na wschód, był bodajże gdzieś nad Prypecią. W 44. roku mama dostała wiadomość, że zaginął. Została sama z trójką dzieci, a ja byłam najstarsza, bo miałam wtedy 11 lat. Teraz może się to wydawać trochę niezrozumiałe, ale bardzo dużo matek zostało wtedy samych z dziećmi. Pamiętam, że wśród osamotnionych kobiet była wtedy moda na to, by chodzić do wróżek, pytać się co będzie dalej. I raz moja mama wróciła radośnie od jednej, mówiąc nam, że z kart wyszło, że ojciec żyje.

Zdjęcie rodzinne Liszków, datowane na rok 1940. Od lewej: Antonina Liszka, Gertruda Liszka, Stefania Erm, Emanuel Liszka oraz Henryk Liszka. Emanuel
Adrian Hadasz 85-letnia dziś Teresa Czornik w czasie wojny miała 10 lat. Była świadkiem kłótni swoich starszych braci na temat tego, kto powinien wygrać wojnę.

Wróżba się sprawdziła. - Ojciec jesienią 45. roku wrócił. Okazało się, że dotarł pod samą Moskwę, po czym wzięto go do niewoli rosyjskiej. Wysłali go do obozu pracy, robił w jakiejś hucie. Był już wtedy po czterdziestce i po pewnym czasie zachorował na zapalenie płuc. Miał szczęście, bo dostał się na pierwszy transport.

- Mojego ojca, Józefa, też wzięli do Wehrmachtu - opowiada Stefan Maruszczyk, którego rodzina również mieszkała wtedy na Śląsku. - Jakby się pan nie zgodził, to czekały ogromne represje. Albo Auschwitz, albo tak zwana pierwsza faza, czyli Mysłowice.

Józef Maruszczyk służył w wojskach lotniczych, jako strzelec pokładowy.

- Zestrzelili go nad Kaukazem - mówi pan Stefan. - Z przekazów mojego ojca wynika, że to był rok 44. Zaopiekowali się nim zwykli wieśniacy. Był ranny w rękę, zresztą do końca życia miał ją już sztywną. Potem Wehrmacht dotarł do niego i znowu go wcielili, ale niedługo później odesłali na rehabilitację do Wrocławia. Na front już nie wrócił, chociaż dostał się potem do jednostki nawigacyjnej. Wie pan, nie potrafię tylko zrozumieć jednej rzeczy. Jeżdżę dużo po Polsce i bardzo często spotykam się z opinią, że Ślązacy trzymali z Niemcami. Przecież to nieprawda! Ludzie nie rozumieją, że oni nie mieli wyjścia. Co mieli zrobić?

Wstyd

Niesłuszny. Na szczęście ostatnie znane wydarzenie, w którym ktoś użył „dziadka z Wehrmachtu” w znaczeniu pejoratywnym, miało miejsce dekadę temu. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że dojrzeliśmy do tego, by mówić o naszej historii bez skrępowania i nadmiernych emocji - tak, jak powinno się to robić. Po to, by przedstawić prawdę.

Większość mężczyzn była co prawda zmuszona do tego, by wstąpić do Wehrmachtu, ale byli też tacy, którzy szli dobrowolnie. Przeważało podpisywanie volkslisty pod przymusem, z obawy o życie swoje i swoich bliskich, byli jednak też tacy, którzy z nowego obywatelstwa... byli zadowoleni.

O patriotycznej różnorodności Ślązaków mogą świadczyć też losy wielu rodzin. W czasach II wojny światowej były one często podzielone - chociażby jak w opisanej wyżej historii o dwóch braciach czujących inną przynależność narodową.

Ślązacy po wojnie

Nie można też zapominać o tym, co działo się ze Ślązakami, kiedy druga wojna światowa się skończyła. O tzw. Tragedii Górnośląskiej, mającej miejsce w latach 1945-1948 i o prześladowaniach przez nowe władze. Wszystko to spowodowało rozwój pewnej nieufności do obcych osób. Poza kręgami rodzinnymi, większość ludzi, którzy przeżyli wojnę, nie chciało o niej opowiadać.

- Jak się wojna skończyła w 45. roku to ja miałem wtedy sześć lat - opowiada Stefan Maruszczyk. - Jak to dzieci, byliśmy ciekawscy. Jednak za każdym razem kiedy pojawiał się temat wojny moi rodzice zaczynali patrzeć, czy nie jesteśmy gdzieś w pobliżu. Mama mówiła do ojca „uważaj na dzieci”. Po wojnie roiło się od szpicli, którzy chodzili i nasłuchiwali. Dlatego przez długi czas to wszystko było tajemnicą. Dopiero jak miałem jakieś dziewiętnaście lat ojciec zaczął mi opowiadać o tym, co przeżył.

Zdjęcie rodzinne Liszków, datowane na rok 1940. Od lewej: Antonina Liszka, Gertruda Liszka, Stefania Erm, Emanuel Liszka oraz Henryk Liszka. Emanuel
Adrian Hadasz Stefan Maruszczyk, dziś 76-letni. Jego ojciec, Józef, służył w Wehrmachcie jako strzelec pokładowy i został zestrzelony nad Kaukazem w roku 1944.

- Do kiedy trwało takie przerażanie związane z mówieniem o tych rzeczach? - dopytuję.

- Przerażenie trwało cały czas - odpowiada pan Stefan. - Ba, ludzie boją się do teraz.

- Według mnie powinno się o tym rozmawiać. Ja uważam, że Ślązacy byli bardzo pokrzywdzeni, do dzisiaj zresztą - mówi Stefania Erm. - Trzeba być historycznym nieukiem, by wytykać komuś „dziadka z Wehrmachtu”. W mojej rodzinie byli Ślązacy-Polacy. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że po 123 latach niewoli zachowali polską mowę? Albo to: w 45. nasze mieszkanie zostało zdemolowane. Bardzo dużo rodzin niemieckich, które widziały co się dzieje, zaczęło uciekać. Nasi sąsiedzi. Siłą rzeczy zostało dużo pustych mieszkań, jednak mojej mamie nawet do głowy wtedy nie przyszło, by jakieś z nich zająć - bo to nie było jej. Więc ratowaliśmy to nasze, zdemolowane, a zimno było jak diabli. I właśnie tacy byli Ślązacy. Ale i tak mówi się tylko o Wehrmachcie, tak jakby większość ludzi stąd chciała tam być z własnej woli. Po wojnie bardzo się ich gnębiło. To przez takie rzeczy istnieje niechęć do opowiadania o tych czasach.

Adrian Hadasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.